Nie tylko dla... żółtodziobów
...albo Rovinj
I przez to tytułowe stwierdzenie, wszystko już wiadomo. Jeżeli miałabym znowu "zamieszkać" na Istrii, to wybrałabym Vrsar albo Rovinj (okolice Puli są mi mało znane, więc się o nich nie mogę wypowiedzieć, ale z niektórych Waszych relacji wynika, że tam też miło
).
A teraz do tematu... do tematu... do tematu... no nie - znowu wena mi uciekła
Co tam wena - na kaprysy niektórych nie trzeba zwracać uwagi, bo tylko humor psują.
Zaczynam...
Rovinj ładnym miasteczkiem jest... (hm, ale to już
Caal napisała
).
Hm, spróbujmy inaczej...
Rovinj jest ciekawym architektonicznie miejscem...(hm, i to u
Caal było
)
No to może...
Rovinj jest interesującą historycznie miejscowością, bo... (i to też już było w relacji Caal oczywiście
)
Dlatego, jak macie ochotę dowiedzieć się czegoś konkretnego, to zapraszam do relacji Caal (bo warto), i do przeczytania informacji o Rovinju podanych
przez Janusza.
No i przyjeżdżamy do miasteczka ... dojeżdżamy w okolice starówki, która jak to w Cro bywa połączona jest z nabrzeżem. W okolicy portu jest duży parking, jednak przy wjeździe na niego proponowałabym zawiesić tabliczkę: "tylko dla wytrwałych"
, bo trzeba mieć dużo szczęścia, samozaparcia i cierpliwości, żeby tam takie miejsce zdobyć. Ponieważ wytrwałość nie jest naszą mocną stroną, ruszamy dalej na poszukiwanie czegoś, co można nazwać miejscem parkingowym w naszym subiektywnym odczuciu (bo jak się okazuje - pojęcie miejsca parkingowego w odczuciu Chorwatów ma szerszy zasięg niż nasze - co do tej pory napawa mnie zdumieniem połączonym z wyrazami szacunku dla ich kreatywności w parkowaniu). No więc jeździmy sobie po uliczkach dzielnic rovinjskich i szukamy... no i coś tam w końcu znaleźliśmy, zaparkowaliśmy, wyciągnęliśmy z bagażnika cały ten majdan, który przy dzieciach okazuje się niezbędnym. Tym razem - patrzymy w niebo, i dostrzegamy pierwsze chorwackie chmury
coś się nam wydaje, że nie tylko deszczowe. W związku z czym, tak dla przyzwoitości, dokładamy do naszego majdanu jeszcze kurtki przeciwdeszczowe.
Wędrujemy w kierunku starówki, robiąc postój przy prawie każdym stojącym na chodniku motorze czy skuterze, a przy tych ciekawszych okazach nasz syn każe sobie robić zdjęcia, co mniej więcej wygląda tak:
Dochodzimy do nabrzeża - ale niestety okazuje się, że owe chmury widziane na parkingu przywędrowały razem z nami
. Co więcej, one robią się coraz ciemniejsze
Idziemy Obala Alda Rismonda, dochodzimy do Trg'u Marsala Tita, gdzie przez bramę Świętego krzyża zaczynamy zagłębiać się w gwar kolorowych uliczek Starego Miasta, które wyglądają mniej więcej tak:
A ponieważ nasze spacery turystyczne jednak zdominowane są przez ciekawość naszych bąbli, to na dłużej zatrzymujemy się przy Fontanie. Zabytki mogą poczekać, a chlapanie woda - jak się okazuje - nie:
A później to się okazało, że zabytki nie tylko mogą poczekać, ale wręcz muszą, bo w samym sercu Starówki wyrósł przed nami taki oto przybytek uciech i radości:
A później to się okazało, że Indianie koncertują i też nie poszliśmy oglądać tego, co każdy szanujący się turysta w Rovinju ogląda
tylko skupiliśmy się na grających Indianach i słuchaliśmy i wrzucaliśmy im pieniążki
A chmury czuwały cały czas i stawały się coraz czarniejsze, więc postanowiliśmy gdzieś schować się przed nieuchronnie nadchodzącym deszczem. Myśleliśmy, że jak usiądziemy pod markizami jakiejś kawiarni, to na pewno wystarczy, żeby przeczekać deszcz - a nawet burzę
Jakie było nasze zdziwienie, gdy po pierwszych minutach mocnego, ulewnego deszczu, dodatkowo przyprawionego czymś na kształt wichury, uciekłam z dziećmi do środka lokalu (mąż dzielnie pozostał na dworze pod resztkami zwiniętej markizy i podziwiał burzowe efekty specjalne - a było co podziwiać) A ponieważ takich zdziwionych intensywnością chorwackiej burzy było wielu, owo wnętrze kawiarni od razu wypełniło się w 500% panował nawet rodzaj ścisku
I tak sobie w międzynarodowym towarzystwie spędziliśmy miłe i sympatyczne 20 minut. Przewodnim tematem rozmów międzynarodowych (każdy mówił po swojemu, język migowy też był mile widziany
) było oczywiście zdziwienie intensywnością i mocą burzy.
Ale w końcu nawet najgorsze burze się kończą, wiec ubrawszy kurtki przeciwdeszczowe, powędrowaliśmy dalej. Szliśmy uliczkami i obserwowaliśmy jak krajobraz po burzy powoli odchodzi w zapomnienie, a opustoszałe uliczki znowu zaczynają wypełniać się kolorowym gwarem.
Wnioski żółtodzioba
1. Do Chorwacji trzeba wziąć kurtkę przeciwdeszczową, chociaż istnieją szanse, że może się ona nie przydać.