24 kwietnia (niedziela) - Zamknięta obora, Jakub i ostatni wieczór w Kutnej Horze
Po odwiedzeniu kaplicy czaszek musimy "odreagować" , ciągnie nas do natury. Jedziemy na poszukiwania kolejnej obory, tym razem do pobliskiej miejscowości Žehušice.
Parkujemy przy drodze i idziemy za znakami. Mijamy ładne, ale trochę zaniedbane i zarośnięte budynki:
Przechodzimy przez sympatyczny park:
I wreszcie jest - brama obory:
Niestety, ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu, zwierzyniec ten jest zamknięty. Okazuje się, że obora jest otwarta dla zwiedzających codziennie jedynie przez godzinę, od 10:00 do 11:00
Żałujemy bardzo. Możemy sobie tylko zajrzeć przez płot:
Szkoda, że nie trafiliśmy w godziny (a właściwie godzinę) otwarcia, bo ta obora jest zdecydowanie większa od poprzedniej, również więcej w niej białych jeleni, które mieliśmy nadzieję zobaczyć z bliska. Cóż, następnym razem... Będzie powód, żeby wrócić do Kutnej Hory i pokręcić się po okolicy.
Wracając przez park do Fabiaka, spotykamy wijącego się gada. Przypomina tego widzianego w Wielkiej Fatrze, więc chyba również jest to padalec :
Jak już ruszyliśmy się poza Kutną Horę, to należałoby coś jednak zobaczyć. Jedziemy do miejscowości Jakub, w której znajduje się romański kościół, pod wezwaniem św. Jakuba oczywiście, wzniesiony w XII wieku. Prezentuje się pięknie:
Szczególną uwagę zwracają rzeźby zdobiące południową elewację:
Są one zaliczane do dzieł sztuki dworskiej czasów władysławowskich. To najlepiej zachowany zbiór rzeźb romańskich w Czechach. Przedstawia najprawdopodobniej najstarsze wyobrażenie czeskich patronów ziemskich. W 2008 roku kościół został zaliczony do narodowych zabytków kultury.
Do środka, tradycyjnie , nie wchodzimy. Słyszymy z daleka, że ktoś wewnątrz opowiada o historii świątyni, nie będziemy im przeszkadzać
Wracamy do naszego pensjonatu, żeby złapać trochę słoneczka, posiedzieć przed pensjonatem, napić się piwka i zagrać w Scrabble
Wieczorem po raz ostatni idziemy w stronę starówki. Pogoda zaczyna się chrzanić. Dobrze, że dopiero teraz. Ostatnie zdjęcie z kościołem Barbary:
Ponownie zapuszczamy się w wąskie kutnohorskie uliczki. I odkrywamy coś nowego - dom Józefa Kajetana Tyla, pisarza, twórcy tekstu czeskiego hymnu narodowego "Gdzie mój dom":
Swoją obecną formę budynek ten przybrał po pożarze miasta w 1823 roku, kiedy to spłonęła duża część tej dzielnicy.
Wieczór kończymy po raz drugi w naszej "ulubionej" knajpce:
Zadowolona Maslinka w bluzie Maslinkowego męża :
Dzień chyli się ku końcowi Niestety tak samo jak nasz wielkanocny wyjazd
Chcieliśmy na koniec uwiecznić na zdjęciach Kutną Horę nocą. Niestety, jak już wcześniej pisałam, ze względu na renowację najważniejszych zabytków (np. kościoła Barbary, uliczki obok Kolegium Jezuickiego, Kamiennej Studni), nie są one podświetlone.
Coś tam jednak udaje nam się sfocić, chociaż nie jest to w zasadzie Kutna Hora by night, bo pora jeszcze dosyć wczesna.
Muzeum Srebra - Hradek:
Widok na kościół św. Jakuba:
Skupienie na twarzy :
Niestety jest coraz zimniej, więc kierujemy się w stronę naszego pensjonatu. W ramach nauki czeskiego , w telewizji Nova (pozdrowienia dla Fatamorgany ) oglądamy Superstar, czyli czesko-słowackiego "Idola". Poziom uczestników niestety dramatyczny
I tak dobiega końca nasz pobyt w Kutnej Horze. Wyjazd był bardzo udany. Pogoda przez całe 4 dni wyjątkowo dopisywała, a miasto po prostu nas urzekło. Na pewno jeszcze kiedyś tu wrócimy!
25 kwietnia (poniedziałek) - Powrót do domu
Po pysznym śniadanku i pożegnaniu z miłymi gospodarzami wsiadamy do Fabiaka. Kutna Hora powoli staje się przeszłością i miłym wspomnieniem.
Kierujemy się w stronę Ołomuńca, przed którym chcemy wjechać na autostradę. Po drodze mamy jeszcze w planach zwiedzanie Litomyśla - kolejnego miasta z zabytkami wpisanymi na listę UNESCO. Niestety pogoda krzyżuje nam plany. Kiedy dojeżdżamy do tegoż miasta, temperatura spada do 10 stopni i zaczyna lać deszcz. (Dobrze, że dopiero dzisiaj. Przez 4 dni nas rozpieszczała ) Trudno, jedziemy dalej. Gdzieś jednak musimy się zatrzymać, żeby coś zjeść.
Wybór pada na ostatnią miejscowość przed wjazdem na autostradę, czyli na Mohelnice.
Miasteczko mało ciekawe. Robimy szybki rekonesans, rozglądając się za jakąś miłą restauracją:
Znajdujemy przyjemne miejsce, zamawiamy vyprážaný (a właściwie smažený - bo to Czechy, a nie Słowacja ) syr, hranolky i tatarską omáčkę. Na danie trzeba długo czekać, ale okazuje się tego warte Porcje są ogromne, a jedzenie pyszne!
Tym miłym akcentem kulinarnym kończymy naszą wielkanocną czeską przygodę
Dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądali i towarzyszyli nam w podróży
Konec