Wróciliśmy do schroniska ,zjedliśmy dobry obiadek po czym wyszliśmy pokrążyć ścieżkami wokół polany...
CZECHO -SŁOWACKA LIMUZYNA.......(strasznie rapowała po tych kocich łbach)
A gdy zapadły kompletne ciemności wyszliśmy na polanę wypatrywać spadające gwiazdy....
To niebo to taka mistyka...jest...ale go nie ma....
to znaczy - my widzimy obraz z przed dziesiątek lat...(ten bliższy)
i milionów lat - odległych galaktyk i mgławic (np. Galaktyka Andromedy)
którego światło dociera dopiero teraz...
Patrząc w niebo jakbyśmy oglądali prehistoryczny obraz...taka podróż w czasie...
Opowiadam o tym dziecku.... i w tych okolicznościach aż obleciała mnie gęsia skórka...
Julia mówi że tylu gwiazd jeszcze nie widziała...i to jest prawda....
a na pomyślenie życzenia miała tylko dwie okazje...
Zrobiło się zimno i była już póżna pora...z żalem wracamy - ale jutro czeka nas dłuższa wyprawa...
------------------------------------------
Położyliśmy się póżno...
CZEGO JA TO NIE MAM...................
AHA...
SKLEROZY...........
Zapomnieliśmy o zmianie czasu i polegiwaliśmy zbyt długo...
potem w pośpiechu - posiłek i pora na opuszczenie pokojów.
To nasze gapiostwo niestety zredukowało póżniej pewne punkty planu...
Zbędne plecaki udaje się zostawić u miłej gażdziny w Kużnicach ,po czym wyruszamy na Halę Gąsienicową przez Boczań.
Podejście jest strome i długie - gdy wychodzimy na Skupniowy Upłaz okazuje się że niebo zaczyna spowijać cienka warstwa chmur...
gdzieś z oddali napływa coraz więcej szarości...
Wielka szkoda...bo rano nic nie zapowiadało zmiany pogody...
a wiadomo - w miarę jedzenia apetyt rośnie...
Po wczorajszej panoramie z Kasprowego dziś również liczyliśmy na krajobraz skąpany w słońcu...
Nic to, najważniejsze że z tych chmur nie będzie padać...
Po ponad godzinnej wspinaczce pokonujemy ostatnie strome podejście i ciężko siadamy na ławeczkach u skrzyżowania szlaku niebieskiego którym przyszliśmy(przez Boczań) i żółtego z Doliny Jaworzynki.
Te ostatnie trzysta metrów pod górkę wziąłem małą na barana (żona mówiła że pierwszy raz widzi wielbłąda w Tatrach...
)
i teraz to ja nie spieszę się z wznowieniem marszu...
Zwalniamy miejsce dopiero wtedy gdy z D.Jaworzynki wychodzi rodzinka z dzieckiem - widać że są zmęczeni i brudni....odradzają nam powrót tą drogą ponieważ jest wiele odcinków mokrych i zabłoconych...
Głodni zostali nakarmieni......spragnieni - nawodnieni.....
Od tego miejsca szlak prowadzi nas po poziomie, a póżniej lekko w dół.
Z każdym metrem ponad kosówkę wystrzeliwują szczyty od Żółtej Turni poprzez Orlą Perć aż po Kasprowy Wierch.
Jest kilka momentów gdy z nieba sączy się delikatna łuna słoneczna i pozwala pstryknąć kilka wyrażniejszych fotek.
Mimo wszystko doceniamy piękno miejsca.....
Spoglądając w dół na dolinę Julia mówi ,że te domki wyglądają jak w bajce...... to fakt - szałasy pasterskie nadają dodatkowy klimat temu miejscu - z nimi jest jeszcze piękniej...
Przez dłuższą chwilę cała hala jest dla nas - dopiero póżniej napotykamy innych piechurów.
Docieramy do Murowańca, i tam słyszę jak ktoś mówi że dojście do Czarnego Stawu jest całe zaśnieżone i oblodzone - zabrało mu godzinę...
A niech to pjorun caśnie...
...nie momy tyle casu.....
Dziś dzień kończy się wcześniej,i zagraża nam powrót po zmroku.
Postanawiamy że gażdzinki posiedzą chwilę,trochę się pokręcą to tu -to tam i zaczekają...
My musimy tam pójść......
Godom Wom z temi Tatrami to juz jaka chorość jest...
Julia jest rozżalona że tyle trudu na darmo - bo dla niej ten staw był najważniejszy - bynajmniej teraz tak mówi...
Zabieram ją kawałek żeby się przekonała - faktycznie trudno się idzie...
Przy tej pogodzie i o tej porze staw z daleka naprawdę jest czarny jak onyks.....pod pewnym kątem jego tafla poprzecinana jest odbitymi ośnieżonymi zboczami - które go otulają...
Jesteśmy tu tylko chwilę....
ECH...ta zmiana czasu.....
Ale miejsce tak urzeka że kiedyś na pewno tu wrócimy.....tymczasem odwrót do domu...