Odkurzacz i mop dał mi trochę wolnego
zegarek zsynchronizowałam (ale nie mam pojęcia według jakiego czasu
) - w każdym bądź razie,
nadejszła wiekopomna chwila że zabieram Was właśnie tam
Nasze Lizbon Story
Dłuuugo dłuuuugo przed wyjazdem wytworzyłam sobie w głowie obraz jakiejś takiej prawie że mitycznej krainy Lizboną zwanej
To za sprawą jednego z filmów Wima Wendersa zatytułowanego
Lisbon Story. Film ten opowiada prostą historię pewnego dźwiękowca, który przybywa do tego miasta po to, by nagrać jego odgłosy. W związku z czym chodzi po Lizbonie i ją "podsłuchuje"
To cała treść filmu. Jak możecie się domyślać, to nie fabuła decyduje o jego magii - tylko obraz i dźwięk. Obraz, który pokazuje mocno współczesny świat, w którym jakimś cudem czas już dawno się zatrzymał. Dźwięk - głównie muzyki fado, w wykonaniu zespołu
Mandredeus. Jak ktoś lubi takie filmy, na których inżynier Mamoń się nudzi, wstaje i wychodzi z kina
to zdecydowanie powinien obejrzeć Lizbon Story
Od obejrzenia filmu minęło kilka ładnych lat, gdy wreszcie nadeszła okazja do zderzenia idealnych wyobrażeń o mieście z rzeczywistością. A wiecie jak to jest kiedy mit zderza się w rzeczywistością - to pierwsze często wychodzi z tego starcia pokiereszowane
Do tego wszystkiego, naszą portugalską wędrówkę zaczęliśmy od Porto, w którym zobaczyliśmy to wszystko, co spodziewaliśmy się zobaczyć w Lizbonie. W związku z czym Lizbona - jako ta druga, miała wyżej postawioną poprzeczkę
I muszę was poinformować, że w naszym bardzo subiektywnym rankingu Porto wygrało, a Lizbona zajęła jakże zaszczytne miejsce drugie
Też medalowe
To tyle tytułem wstępu
Od wczoraj wieczorem jesteśmy w Lizbonie, wieczorny spacer po okolicy już za nami, za nami także pierwsza noc w hotelu
Pensao Residencial Portuense. A teraz muszę się zastanowić, czy polecam Wam ten hotel, czy też nie? Bo niby wszystko z nim w porządku, sympatyczna obsługa, śniadanie w cenie, hotel nie najnowszy, ale czysty i schludny, jego lokalizacja rewelacyjna, a cena dość przystępna - czyli wszystko wskazuje na to, że jak ktoś szuka małego hoteliku gdzieś w centrum Lizbony, to Pensao Portuense pasuje do tych wymagań. Ale... do ceny pokoju należy doliczyć 10E, bo tyle właśnie w lizbońskiej aptece kosztuje paczka korków do uszu
A po co te korki? Bo hotel ten przez jedną ze ścian sąsiaduje z dyskotekownią
i co prawda w pokoju hotelowym dyskoteki nie ma, ale dolatuje cichy, aczkolwiek regularny rytm umpa-umpa, czy też ups-ups-ups
No i jak ktoś ma ewidentne uczulenie na takie rytmy, to spanie z umpa-umpa doprowadza go raczej do białej gorączki, niż do sennej fazy nrem
Wiem, bo przetestowałam na sobie
No chyba, że ktoś nie ma takich objawów alergicznych, to oczywiście nie tylko korki mu są nieprzydatne
ale także fazę nrem, a nawet rem osiąga bez problemu
I właśnie pierwszej nocy faza nrem spłynęła na mnie niestety nie ciemną nocą, ale dopiero bladym świtem, co mocno przeszkadzało w późniejszym całodziennym funkcjonowaniu
Na całe szczęście reszta rodzinnego towarzystwa w nocy słodko spała, i żadne umpa umpa w niczym mu nie przeszkadzało
Zwiedzanie czas zacząć. Po śniadaniu i dużej ilości kawy
wychodzimy na naszą uliczkę, która ciągnie się na tyłach najbardziej głównej z głównych - Avenidy da Liberdade, czyli trzypasmowej alei w centrum Lizbony.
Nasza boczna uliczka wzdłuż Avenidy ciągnie się do samego
placu Rossio i przez całą swoją długości jest usłana małymi restauracyjkami. Wieczorem jest tu bardzo gwarno, natomiast rano (rano
jest koło 11tej) kelnerzy rozstawiając stoliki rozpoczynają dzień pracy. Kucharze w oknach wystawowych wykładają wszelkie morskie stwory, które w ciągu dnia zostaną brutalnie połknięte przez liczne otwory gębowe
Ale na razie kraby langusty, krewetki na wystawach restauracyjnych grzecznie czekają na spełnienie swojego losu. I właśnie to ich czekanie jest nie lada atrakcją dla naszych dzieciaków, które z wypiekami na policzkach i okrzykami na ustach wędrują od wystawy do wystawy głośno komentując ich zawartość. W tych komentarzach prym zdecydowanie wodzi Tymek:
O jacie... jaki wieeeelki krab To nie jest krab tylko langusta
O jacie...jaki maaalutki krabik To nie jest mały krab tylko krewetka
Tym razem nieśmiało:
A czy to jest krab? Tak, to jest krab
I tak dzięki lizbońskim restauracjom Maja i Tymek uczą się poprawnie definiować zawartość oceanicznego dna
Pierwszy nasz cel to miejsce, w którym można kupić bilety na szeroko pojęty transport publiczny, który obejmuje autobusy, tramwaje, pociąg miejski, metro i
elevadoresczyli windy miejskie
W Lizbonie jest wiele opcji zakupu biletów, począwszy od jednorazowych (0,75E), poprzez różne wariacje kilkudniowych, po miesięczne
My wybraliśmy wersję trzydniową, gdzie jeden bilet dla osoby dorosłej kosztował 12 E
Bilety zakupione, idziemy w miasto
Jesteśmy w jednej z głównych dzielnic-
Baixia Na pytanie:
No to gdzie teraz? odpowiadam bez zastanowienia
Jak to gdzie? - do windy miejskiej ! (co za dziwne pytanie
- pomyślałam - przecież ja głównie po to do Lizbony przyjechałam
żeby tę najdziwniejszą windę miejską -
elevador de Santa Justa, zobaczyć
)
Ale po chwili przyszło jednak zastanowienie
dzięki któremu moje ciało dało znać, że ono jest mocno niewyspane
dlatego nastąpiła zmiana decyzji
Nieeee, nie do windy - najpierw na kawę, najlepiej podwójną
I w tym miejscu pokuszę się o kawową dygresję. Mianowicie dobra wiadomość dla wszystkich kawoszy jest taka, że w Portugalii mają dobrą i tanią
kawę. Ceny espresso wahają się od 0,50 - 0, 70 E, a wszelkie wariacje na temat latte oscylują powyżej 1E)
Ale potem tylko i wyłącznie do
elevadora de Santa Justa:
Dostanie się do środka - tylko dla cierpliwych, którzy grzecznie w kolejce stoją:
Wbrew pozorom okazało się, że Maja i Tymek to grzeczni są
bo odstawszy chwil parę wpuszczono nas do środka windy
która po uprzednim skasowaniu biletów przez wszystkich pasażerów (naszych trzydniowych także), pomknęła wysoko, wysoko do dzielnicy
Bairro Alto
Wysiedliśmy
Podziwiamy widoki na morze czerwonych lizbońskich dachów
Potem idziemy jedyną możliwą kładką
Mijając Muzeum Archeologiczne, wychodzimy na taki oto sympatyczny placyk
Proszę nie pytajcie mnie, co to za placyk, bo ja to usiłowałam ustalić, ale jakoś mi nie wyszło
Ale zauważyłam, że to był bardzo ważny plac, bo mieścił się na nim jakiś bardzo ważny państwowy urząd, przed którym dwóch bardzo poważnych Panów nieruchomo i dzielnie pełniło straż, robiąc jednak mały wyjątek specjalnie dla naszych Maluchów
Od czasu do czasu na ich nieruchomej i nieobecnej twarzy pojawiało się mrugające oko
Oczywiście ku uciesze Potomstwa, które dość szybko załapało, że zabawa polega na tym: podlatuje się do Panów, trzeba na nich spojrzeć, chwilę poczekać, aż któryś z nich nagle mrugnie okiem
wtedy należy ze śmiechem zacząć skakać i machać rekami, do momentu, kiedy cała sytuacja znowu się powtórzy
bardzo poważni panowie
Zatrzymaliśmy się tam na obiadek
O obiadku rozpisywać się nie będę, bo on niestety zdecydowanie nie zasługiwał na wyróżnienie
tylko po raz kolejny stwierdziliśmy, że Portugalczykom ten makaron za bardzo nie wychodzi
(a może wychodzi, tylko my trafialiśmy w takie miejsca, gdzie nie wychodził
)
Baterie naładowane (również przez kolejne espresso
), więc rozpoczynamy spacer po dzielnicy
Bairro Alto, która podobno swój urok odkrywa dopiero wieczorowa porą, kiedy wąskie uliczki pamiętające jeszcze czasy XVII wieku, zapełniają się amatorami szukającymi ukojenia w fado. Jak się domyślacie, nocne dźwięki tej muzyki nie były dla nas dostępne
więc zadowoliliśmy się tym, co było w zasięgu naszych możliwości - zadowoliliśmy się spacerem za dnia
Spacerując, obserwowaliśmy codzienność
kiedy to - robi się zakupy
kiedy to - trenuje się, żeby w przyszłości być jak Luis Figo
kiedy to - czasem wypadałoby przystrzyc trawnik
kiedy to - za jednym zamachem trzeba podlać kwiatki i umyć okna
kiedy to - ... I tu niestety nie mogę niczego ciekawego wymyślić
kiedy to - w spożywczaku można zjeść lody
My obserwowaliśmy codzienność, a pewien czarny kot obserwował nas
I tak sobie wędrując, mocno przez przypadek zawędrowaliśmy w takie oto miejsce:
Nie dajcie się zwieść pozorom, to nie był tramwaj, tylko kolejna winda miejska -
elevador da Bica I jak go zobaczyliśmy, wiedzieliśmy już, że jest tylko jedna możliwość - obowiązkowo musimy sprawdzić, gdzie ta winda jedzie
Ale najpierw trzeba było poczekać, aż Pan Motorniczy, który już siedział w środku, dokończy czytać rozdział widocznie bardzo wciągającej książki
Okazało się, że zjechaliśmy w okolice nabrzeża i
Avenidy da Ribeira. Tam też znajdował się targ rybny, ale o godzinie, w której my byliśmy, już tylko charakterystyczny smrodek
informował przechodniów, jaki asortyment we wczesnych godzinach rannych można na nim nabyć
Spacerując doszliśmy do
Praca do Comercio. Stamtąd przez wielki łuk triumfalny -
Arco da Rua Augusta, powróciliśmy do punktu wyjścia, czyli ponownie znaleźliśmy się w
Baixi na szerokiej, zamkniętej dla ruchu alei
Rua Augusta.
Na tym deptaku każdy znajdzie coś dla siebie. Jedni podziwiają fasady stojących tam budynków, inni zawartość sklepów mieszczących się w tych budynkach
jeszcze innych interesują tamtejsze liczne knajpki, kawiarnie, ale są i tacy, których zachwyci Pan sprzedający małe, gumowe, zielone, chodzące po szybie spidermany
I właśnie w okolicach spaceru po Rua Augusta moje ciało po raz kolejny sobie przypomniało, że nie dane było mu się wyspać
co więcej, żadna kawa już nie pomagała, a to oznaczało jedno - należy zrobić przerwę w naszych lizbońskich spacerach