Odcinek 6 - Off-road do Sarajeva
Pierwszą noc na wyjeździe na kwaterze przespaliśmy bardzo dobrze. Nikomu nie chciało się wstawać...mieliśmy przed sobą "lajtowy" dzień. Czekał na nas tylko przejazd do Sarajeva...
Przed wyjazdem mieliśmy także plany górskie. Jedną z opcji było wejście na Maglicia. Ale, już w Mostarze odpuściliśmy tą opcję głównie ze względów czasowych. Będąc przy krzyżu na wzgórzu Hum widzieliśmy opcję wejścia na coś w masywie Velež, ale do wyprawy w ten rejon nie byliśmy wcale przygotowani (nie mieliśmy żadnych informacji o szczytach, szlakach etc.). Dziś po powrocie już wiem, że Wojtek zapuszczał się w te górki mijając miny slalomem

. Mogliśmy wpakować się na niezłą "minę"...
Ostatnie spojrzenie na Mostar
Nasz dojazd do stolicy BiH postanowiliśmy trochę urozmaicić. Od naszej gospodyni dostaliśmy mapki z atrakcjami Hercegowiny i wypatrzyliśmy kilka miejsc. Jednym z nich był położony kilka kilometrów od Mostaru przy źródle rzeki Buny - Blagaj. Główną atrakcją miasteczka jest dom Derwiszów z XVI wieku malowniczo wbity w skałę...
Blagaj:
Dom Derwiszów
Porobiliśmy trochę zdjęć i pojechaliśmy dalej na Nevesinje. Im wyżej wznosiła się droga, tym mieliśmy ładniejszy widok na drugą z atrakcji Blagaj - twierdzę z XV wieku położoną na wzgórzu górującym nad miastem. Była to siedziba Wielkiego Księcia Hercegowiny - Stjepana Vukčić Kosača a także miejsce urodzenia beatyfikowanej Katarzyny - królowej Bośni.
Twierdza:
Gdzieś przed Nevesinje skręciliśmy w małą dróżkę. Znaleźliśmy się wtedy niemal pod Veležem. Górki były na wyciągnięcie ręki...i wszędzie wokół te "porozrzucane" kamienie.
Velež:
Od strony Blagaj:
Od strony Nevesinje:
Stara bałkańska legenda głosi, że gdy Bóg stwarzał świat, unosił się w przestworzach, dźwigając dwa worki: jeden z ziemią, drugi z kamieniami. Diabeł przedziurawił worek z kamieniami i cała jego zawartość wysypała się w jedno miejsce. Tak powstała Bośnia i Hercegowina. Większość z legendarnych kamieni musiała spaść na Hercegowinę, bo kraina ta wygląda jakby zbudowana była z kamienia.
Z Nevesinje nasza prowizoryczna mapka nakazała nam jechać na Lukę. Podziwialiśmy sielskie krajobrazy. Zobaczyliśmy ośnieżone szczyty gór, zielone łąki, białe, kwitnące drzewa i imponujący alpejski Velež od drugiej strony

. Przed Luką ekipa drogowa remontowała jezdnię, która była usiana dziurami jak dobry ser szwajcarski.
Na trasie Nevesinje -Luka:
Wg mapki z Luki mieliśmy jechać na Glavatičevo i przez Borci do Konjica. Na załączonej poniżej mapie na fioletowo oznaczyłem trasę, którą chcieliśmy zrobić. Z niej wynikało, że jest droga Luka - Konjic.
Okazało się, że w Luce skończył się asfalt a zaczął szuter. Podjechaliśmy nim kawałek. Pogadałem z miejscowym pasterzem i na moje pytanie, czy naszym autem damy radę dojechać do Glavatičevo, odpowiedział "polako", czyli miało być spokojnie

. Uradowani ruszyliśmy dalej…i zaczęło się. Przygoda raptem jak
ta z pamiętnej wyprawy do Czarnogóry. Wróciły nasze najgorsze wspomnienia. Droga wiła się w górę a jej stan był średni. Pasażerowie opuścili auto...ze stresu i obawy o auto, to nawet nie można było się skupić na podziwianiu skądinąd pięknego, górskiego krajobrazu.
Gdy już nam się wydawało, że dojechaliśmy do Glavatičevo i gdy już witaliśmy się z gąską widząc w oddali lepszą drogę, okazało się, że to były tylko pozory. Droga dalej była szutrowa i dalej wjeżdżaliśmy wyżej.
Apogeum przyszło gdzieś wysoko, gdy nagle zza zakrętu wyskoczyła...ciężarówka przewożąca drzewo a z nią druga taka sama. Masakra. Na takiej dróżce praktycznie nie można było się minąć. Ominęły nas przygody na Sveti Jure, to spotkały nas w Bośni. Paweł był przerażony. Szczęśliwie, udało się trochę wycofać i znaleźć miejsce na mijankę. Ale, mogło być krucho...
Mijanka:
Potem droga nieco się poprawiła. Ustaliliśmy, że dziewczyny pojadą "stopem" - za nami widzieliśmy jakieś terenowe auto. Zostawiliśmy je, sami powoli zjeżdżając. Gdy to auto nas minęło, nie wiedzieliśmy, czy dziewczyny się nim zabrały. Ich telefony milczały...
Off-road:
A droga dalej wiodła po zboczach gór. Gdzieś w dole widzieliśmy polodowcowe jezioro Boračko, ale dzieliła nas od niego taka odległość, że dojazd pod nie, wydawał się niemal niemożliwy

. Po jakimś czasie dostałem telefon - jakiś dziwny numer. Odbieram i słyszę Wiolę. Dziewczyny zabrały się i czekają na nas na dole. Uff...a i my powoli zjechaliśmy. Ale, dojechaliśmy do Borci. Zastanawiam się teraz, czy my w ogóle jechaliśmy przez te Glavatičevo.
Jezioro Boračko
Tutaj mapka naszej prawdopodobnej drogi - oznaczona kolorem zielonym. Wg poziomic jechaliśmy tak na wysokości 1000-1200 metrów.
W przydrożnym barze dziewczyny popijały piwko z robotnikami, którzy zwieźli je w dół. Dołączyliśmy do nich. Muše i Amir pracują w górach przy drzewie. Moją bałkańską mieszanką próbowałem trochę z nimi rozmawiać...
Było dużo śmiechu...po zaspokojeniu pragnienia i uspokojeniu nerwów pojechaliśmy na Konjic - upewniając się, czy na pewno droga jest asfaltowa. Taka miała być i taka była

. Przed Konijcem nasi Bośniacy zatrzymali nas chcąc się zrewanżować za postawione w Borci piwo. Wypiliśmy jeszcze jedną kolejkę

. Dostaliśmy zaproszenie do Bośni. Amir ma dom gdzieś w tych górach...może kiedyś

.
Z Bośniakami
W Konjic zatrzymaliśmy się na chwilę. Atrakcją miasteczka jest kamienny most na Neretvie - zbudowany w 1682 r., zniszczony o dziwo nie w czasie wojny na Bałkanach a już w czasie II wojny światowej. Został odbudowany w 2009 roku.
Konjic:
Z Konjic już bez atrakcji dojechaliśmy do Sarajeva. Zostawiliśmy auto na parkingu pod dachem w centrum miasta i poszliśmy szukać naszej kwatery. Bez problemu trafiliśmy pod wydrukowany z Internetu adres hostelu
Ljubicica. Zaoferowano nam 6-tkę po 17,5 marki/ osoba (płatność tylko w tej walucie). Okazało się jednak, że sam nocleg nie jest przy ulicy Mula Mustafa Bešekije, ale gdzieś z 5 minut od miejsca, gdzie zrobiliśmy rezerwację.
Warunki były bardzo przeciętne, by nie powiedzieć trochę syfiarskie, ale ze względu na porę, nie chcieliśmy już tracić czasu na szukanie czegoś lepszego. Zostawiliśmy nasze bety i poszliśmy na miasto - nocne Sarajevo. To miasto było na mojej liście miejsc koniecznych do odwiedzenia na wysokim miejscu. Do tej pory było mi jakoś nie po drodze. Wreszcie się udało...Chciałem zobaczyć i poczuć atmosferę miasta ze względu na jego historię, zwłaszcza z ostatniej wojny bałkańskiej.
Podczas wojny w Bośni miasto było oblegane przez Bośniackich Serbów. Oblężenie rozpoczęło się 6 kwietnia 1992 r. i trwało do końca października 1995. Miasto było cały czas ostrzeliwane z otaczających gór, odcięte od wody i prądu, a żywność dostarczano nieregularnie. Zginęło ponad 10 500 osób, praktycznie wszystkie budynki zostały zniszczone lub uszkodzone.
O walkach i związanych z nimi tragicznych dla mieszkańców skutkach opowiadają m.in. film dokumentalny Miss Sarajevo, filmy
Aleja snajperów i Grbavica. Powstała także piosenka
Miss Sarajevo, opowiadająca o tragedii w tym mieście, autorstwa U2 i Luciano Pavarottiego.
Spacerując odnowionymi, pełnymi życia uliczkami Baščaršija warto pamiętać o bolesnej przeszłości miasta. Dziś ta część miasta tętni życiem. Ludzie przesiadują w licznych knajpkach. Centralnym punktem jest Sebilj - charakterystyczna studzienka-grzybek, będąca pozostałością po jednym z pierwszych europejskich wodociągów. Stare Miasto pełne jest zabudowań religijnych i unikalnych przykładów architektury bośniackiej. We wschodniej części dzielnicy widoczne są wpływy tureckie natomiast zachodnia część charakteryzuje się nurtami architektonicznymi i kulturalnymi z Austro-Węgier. Wśród głównych atrakcji Starego Miasta można wymienić katedrę Serca Jezusowego, synagogę, targ Baščaršiję, Begovą džamiję, medresę Seldžukiję oraz inne, liczne obiekty zabytkowe. Na południowych obrzeżach Starego Miasta nad rzeką Miljacką znajduje się miejsce dokonania zamachu na Franciszka Ferdynanda Habsburga.
Posiedzieliśmy trochę w jednej z knajpek, zjedliśmy bośniacką kiełbasę i filet z kurczaka, ale od rana mieliśmy w głowie burka. Szukając kwatery widzieliśmy jedną "buregdžinicę", ale gdy poszliśmy tam potem, była już zamknięta. Ale, trafiliśmy na inną czynną trafiliśmy na inną, czynną. Mając pełne brzuchy zamówiliśmy jeszcze pół kilo mięsnego burka... Smakował wybornie

. Plan kulinarny na Bałkany wypełniliśmy - były pleskavica, ćevapčići i burek

.
Zmęczeni wróciliśmy na kwaterę...
Ten lajtowy dzień rankiem nie zapowiadał tylu atrakcji. A wyszło tak, że mieliśmy niezłą mordęgę na górskiej, bośniackiej drodze - na szczęście z pozytywnym zakończeniem, poznaliśmy sympatycznych Bośniaków i na koniec pochodziliśmy po nocnym Sarajevie.
Niestety, następnego dnia musieliśmy już wracać do kraju

. Wszystko, co dobre, szybko się kończy

.
PS Dorota_NS, zajechaliśmy późno do Kravic, gdy rozbijaliśmy się było ciemno a zwinęliśmy się z samego rana, więc w sumie nikt nas prawie nie widział. Ale, inni Polacy spali niemal przy samej knajpie. Ponadto, ze względu na nieznajomość terenu rozbiliśmy się w średnio ciekawym miejscu na wysokości wodospadów. Rankiem, gdy eksplorowaliśmy okolicę, zobaczyliśmy dużą łąkę (już na dole wodospadów), na której można się spokojnie rozbić - co też uczyniło dwoje motocyklistów z...Polski

. Zatem, zależy, jak kto trafi...
PS Kulki, Danusia, witamy w naszych, skromnych progach. Fakt, tyle teraz relacji, że trudno nadążyć z czytaniem wszystkich

. Pozdrawiamy Was serdecznie.