21 lipca (czwartek) - Błogie lenistwo, wyprawa po wino i wieczór w Drveniku
Dzisiejszy dzień miał być naszym ostatnim w Chorwacji. Jutro rano mieliśmy w planach zwijanie się i przejazd na Węgry. Stało się inaczej, ale o tym pod koniec odcinka
Postanowiliśmy wykorzystać ten dzień na nicnierobienie
Chociaż, jak to u nas bywa, nie do końca się to udało
W każdym razie prawie cały czwartek (mniej więcej do 17:00) spędziliśmy na plaży przy campie Boban.
Pogoda znowu nas rozpieszczała, a widoczność, po wczorajszym pochmurnym dniu (i kilku kroplach deszczu, o których nie wspomniałam w poprzednich odcinkach
), wyraźnie się poprawiła.
Rano pakujemy cały plażowy majdan i rozkładamy go w okolicy konoby Bili Kuk, żeby mieć blisko do zimnego piwka
Podziwiamy widoki na Hvar i wyłaniający się zza niego Peljesac:
Mimo że rozbiliśmy się w strategicznym miejscu, nie ma tu tłumów:
Czytamy książki. Ja kończę czwartą podczas tego wyjazdu (Dobrze, że jutro jedziemy - myślę. Nie mogłabym już leżeć na plaży, bo by mi się nudziło
) Natomiast mój mąż zagłębia się w lekturę książki o piratach; żeby było zabawniej, czyta po chorwacku
Koło 15:00 postanawiamy się ruszyć i pójść... kilka kroków w stronę konoby
Fotka zza stołu
:
Wcześniej leżeliśmy za murkiem widocznym na zdjęciu
Lenistwo dzisiaj, póki co, wygrywa. Myślę, że jesteśmy zmęczeni po wczorajszej całodniowej wycieczce do Imotskiej Krainy.
Zamawiamy Karlovačko oraz čevapčici (dla mnie) i grillowaną makrelę (dla mojego męża).
Wszystko pyszne i w bardzo przystępnych cenach. Rybka bodajże za 30 kun, čevaby za 40.
Leniwy dzień mija dosyć szybko. Ja to jednak niespokojny duch jestem
- jak dzień spędzony "na miejscu", to przynajmniej wieczorem trzeba dokądś pojechać
Tym bardziej, że nie znamy wcale naszej najbliższej okolicy.
Postanawiamy, na początek, pojechać w górę, do dzielnicy Živogošće, która zwie się Strnj. Liczymy przede wszystkim na piękne widoki, a okazuje się, że odkrywamy znacznie więcej
Z Jadranki skręcamy w lewo, mniej więcej na wysokości campingu Čiste. Droga wiedzie stromo po górę. Wkrótce dojeżdżamy do skupiska domów - to Živogošće Strnj. Parkujemy gdzieś z boku, w dogodnym miejscu i ruszamy na rekonesans. Zdziwienie budzą ślady po kulach na jednym z domów:
To rzadki widok na Makarskiej Rivierze. Ale przecież znowu zapuszczamy się w miejsce mało turystyczne. Tak nam się na początku wydaje, ale bardzo szybko zostajemy wyprowadzenie z błędu, gdy widzimy tablicę pokazującą drogę do konoby:
Przechodzimy obok uroczo wyglądającego domku:
i dochodzimy do kolejnej reklamy - restauracja już blisko
:
Kółka widoczne na zdjęciach, to oznakowanie szlaku prowadzącego na szczyt sv. Petar.
Bardzo tu ładnie. I spokojnie. Idealne miejsce na chorwacką kućę z regionalnym jedzeniem.
Przypomina mi się, że czytałam o tej konobie, ale nie wiedziałam, gdzie dokładnie się znajduje. Zaglądamy do środka (a właściwie na zewnątrz, bo restauracja mieści się na tarasie). Konoba wygląda świetnie i bardzo klimatycznie, niestety brak miejsc. (Zdjęć nie robiłam, bo głupio by było, focić ludzi jedzących kolację. Musicie mi uwierzyć na słowo
) Okazuje się, że "lokal" jest tak popularny, że trzeba dokonać rezerwacji. No trudno. Na pocieszenie kupujemy pyszne winko (Strnjak), które wcześniej oczywiście degustujemy
Picie wina w Cro w tym roku jakoś nam nie wychodzi. Ze względu na duże upały, bardziej smakuje piwo. Napełnione butelki zabierzemy do Polski, gdzie będą nam przypominać o Chorwacji
Winko przepyszne, polecam. Chociaż nie należy do najtańszych, litr kosztuje 30 kun. Zdarzało nam się kupować bardziej okazyjnie, ale w tym wypadku, warto było
Zakupy zrobione, pora na to, po co tu właściwie przyjechaliśmy, czyli na focenie widoków. Spojrzenie w stronę campingu Dole:
i w kierunku Drvenika:
No to możemy jechać dalej! Przecież nie wrócimy tak szybko na camping
Nigdy nie byliśmy w Drveniku dłużej, niż by tego wymagało stanie w kolejce oczekującej na przypłynięcie promu na Hvar. A zatem do Drvenika!
Miejscowość ta jest podzielona na dwie części; Donja Vala to ta z promem, Gornja Vala - ta druga
Zaczynamy od dolnej części
Promenada jak promenada, kilka restauracji, sklepików i straganów:
Docieramy do jej końca, czyli do małego portu:
Słońce niestety schowało się już za Biokovo i zrobiło się trochę szaro... Jakoś jeszcze nie zgłodnieliśmy wystarczająco
, a raczej żadna konoba nie podoba nam się na tyle, żeby w niej usiąść
Postanawiamy najpierw jeszcze się trochę przejść. Ruszam w stronę Drvenika Gornjej Vali, mijając po drodze przeprawę promową:
Z jednego Drvenika do drugiego idzie się około 20 minut. Towarzyszą nam tłumy turystów. Widać, że wymiana ludzi z obu Drveników to codzienna praktyka, wieczorami urlopowicze spacerują tam i z powrotem.
Gornja Vala nie różni się specjalnie od Dolnej, chociaż, moim zdaniem, jest tutaj ładniej (nie bardzo wiem, na czym to polega, ale takie mam wrażenie
)
Zasiadamy wreszcie przy kufelku zimnego piwa:
i zamawiamy palačinki.
Oglądamy zachód słońca i prom zmierzający do Drvenika - tego Górnego
:
Niestety nie udaje nam się znaleźć żadnej kafejki internetowej. Zagadnięty kelner mówi, że na pewno jej nie znajdziemy, bo oba Drveniki są objęte strefą WiFi (faktycznie, widziałam tablicę informującą o tym przed miejscowością). To niedobrze! Jutro chcemy jechać na węgierskie baseny, ale tylko pod warunkiem, że będzie tam odpowiednia pogoda (czytaj: upał), którą to (a raczej jej prognozę) zamierzaliśmy dzisiaj sprawdzić w internecie. W przypadku deszczu nie ma po co pchać się na kąpieliska, a coś mi mówi, że upały wkrótce się skończą...
Wyjściem z sytuacji okazuje się wysłanie smsów do domu. Niestety dostajemy potwierdzenie naszych obaw (z dwóch niezależnych źródeł rodzinnych
) - w sobotę na Węgrzech, i nie tylko, będzie chłodno i bardzo deszczowo
No i co my teraz zrobimy?
Jedyne wyjście to zostać w Chorwacji jeden dzień dłużej. Ma to swoje plusy (każdy dzień w Cro jest na wagę złota
), ale i minusy... Do Cro zawsze dojeżdżamy jednym skokiem, ale żeby w ten sposób wracać... Inaczej jedzie się nad Jadran (zawsze nie możemy się doczekać chwili, w której zobaczymy go po raz pierwszy w danym roku
), a inaczej wraca z wakacji. Poza tym trochę obawiam się powrotu w sobotę... (Gdybyśmy wiedzieli, jak źle będzie, nie wiem, czy byśmy się na to zdecydowali
)
Ostatecznie podejmujemy decyzję - zostajemy w Cro jeden dzień dłużej
Wyjeżdżamy pojutrze, czyli w sobotę.
Jutrzejszy dzień zamierzamy dobrze wykorzystać
Ale o tym w następnym odcinku