I tu drugi moment zachwytu. Zanurzamy się w toni Mali Jezero. Temperatura wody jest zupowata! Potem gdzieś przeczytam, że faktycznie, zwykle jest o kilka stopni wyższa niż w Adriatyku. Woda ta podobno leczy też reumatyzm i problemy skórne. Dno wolno obniża się, nie ma jeszcze niemal ludzi, woda-zupa, jest rajsko... Zdjęcia tego nie oddają.
Aha, i nasze jeziora nie są jeziorami, tylko dolinami zatopionymi przez morze - tak jak Boka Kotorska.
Właściwie opowieści o "dziewiczej" przyrodzie wyspy można między bajki włożyć, jeśli prawdą by było, że to benedyktyni z sąsiedniego klasztoru wykopali kanał, który zatopił słodkowodne jeziorka (a znalazłem i taką wersje). Bardziej prawdopodobne jest jednak, że tylko pogłębili już istniejący kanał, aby zwiększyć prąd wody, który wykorzystywali w młynie. Wspomniane już mangusty, też owo dziewictwo wyspy poddają ciężkiej próbie. No cóż, z dziewictwem, rodzaj ludzki od wieków ma kłopoty...
Nie ma ludzi na plaży... za wyjątkiem pani bileterki z pobliskiej budki, która pędzi do nas upewnić się, ze mamy już bilety. Mamy, mamy, nie zrzucono nas tu na spadochronie.
Popływawszy w raju, decydujemy się na kolejny
spacer wokół Mali Jezero: wśród pini i dębów, oraz przyczajonych gdzie niegdzie naturystów (więcej zdjęć na stronach XXX
):
Zrobiwszy kółeczko, półtorej godziny później, łapiemy się na stateczek, który wiezie nas na
Veliko Jezero i położoną na nim
wyspę Sveta Marije.
Dziś już nie ma tu benedyktynów, choć wciąż jest jako tako zachowany
romański klasztor, wspomnianych wcześniej, domniemanych ekoterrosystów-benedyktynów. W 1960 roku otwarto w środku hotel, a dziś ... trwają starania, by klasztor odrestaurować. Na wysepce można trochę pospacerować, wykąpać się lub zjeść coś w restauracji.
Stateczek wiezie nas z powrotem do Pristaniste i wracamy do auta, gdzie zapada decyzja (dokładniej, to ja ją zapadam), że skoczymy jeszcze na drugi koniec wyspy, na podobno piękną, piaszczystą(!) plażę Saplunara. Pokonujemy ponad 40 kilometrów w dość ekspresowym tempie, wymijając wszelkie brum-brumy, i po godzinie jesteśmy na
Sapulnarze.
Szału nie ma. Piaseczek, owszem, jest, ale jakiś gorszy od bałtyckiego, przy brzegu w wodzie dużo kamieni, sporo ludzi. Godzinka na zajęcia indywidualne w zależności od zainteresowań: budowanie zameczku, nurzanie się w wodzie, leżenie pod słomianym parasolem (płatne), oglądanie wpólplażowiczek.
Saplunara... Nazwa plaży jest piękniejsza niż sama plaża. Zresztą grecka nazwa wyspy, wspomniana już,
Melita, też brzmi ładnie, jak imię pięknej, przypadkowo poznanej kobiety, której nigdy więcej nie spotkasz.
A potem brum brum na
ostatni prom odpływający z wyspy Mljet tego dnia.
Należę do ludzi przezornych: na przystani jesteśmy godzinę przed odpłynięciem promu i zajmujemy trzydzieste miejsce w kolejce samochodów. Godzinę później trzeba widzieć jak cieszą się ci, którzy byli bodaj na pięćdziesiątym drugim miejscu i wjeżdżają na prom jako ostatni. Zostaje na drugi dzień ponad dwadzieścia aut, choć nie wykluczam, że podstawiono im dodatkowy prom, taki nie wpisany w harmonogram.
I tak minął dzień na wyspie Mljet. W sumie jestem zadowolony, że nie zaplanowaliśmy na niego dwóch dni - zobaczyłem dokładniej to, co chciałem. No może jeszcze mogliśmy wdrapać się na szczyt
Montokuca (253 m n.p.m.), aby podziwiać nasze jeziorka z góry.
No i może jeszcze
grota Odyseusza. Tak, tak, facet miałby jakoby spędzić tu 7 lat spośród tych dziesięciu kiedy błąkał się po morzu do domu. A co go miało zatrzymać na wyspie przez tak długi czas? Oczywiście kobieta, nimfa Kalipso, którą spotkał w nadmorskiej jaskini, kiedy jego statek rozbił się na wyspie Ogygia. Nimfa ta więziła go na wyspie za pomocą czaru, w którego naturę nie będziemy tu wnikać..., choć pewne wyobrażenie daje nam ten obraz Breughla poświęcony właśnie "uwięzieniu" Odyseusza przez Kalipso (z wikipedii):
Wyspa zdaje się była ulubionym miejscem nieplanowanych pobytów sławnych ludzi, bo
św. Paweł też miał się tutaj rozbić, o czym napisano w Listach Apostolskich. Problem w tym, że i Mljet i Malta miały w greckich i rzymskich źródłach tą samą nazwę. Nawet fakt, ze Listy Apostolskie wzmiankują żmije nie przeważa szali na korzyść żadnej z nich, bo i na Malcie są węże, a zatoka św. Pawla jest na obu wyspach.
A zatem Montokuca i grota Odyseusza mogłyby oznaczać, że można spokojnie na Mljecie spędzić dzień więcej. Wracamy do Slano z tradycyjnym "Maybe someday..." na ustach.
-------------------------------------------------------------------------------
Więcej moich relacji znajdziesz tutaj -------------------------------------------------------------------------------