Po poprzednich wakacjach spędzonych na Braciu, postanowiliśmy pojechać do Chorwacji ponownie, na inną wyspę. Wybraliśmy Korculę, dla miasta o tej nazwie. Termin wybraliśmy jak nam się zdawało, ciekawy, bo koniec sierpnia - początek września. Liczyliśmy na miłą odmianę, czyli mniejsze tłumy w miasteczkach i na plażach.
Wyjazd oczywiście w ciemno, założyliśmy, że południowy brzeg będzie ciekawszy/fajniejszy/czystszy/itd.
Zdecydowaliśmy się na autostradową trasę Warszawa - Bratysława - Budapeszt - Letenye - Zagrzeb - Drvenik - prom 7:30 (o ile dobrze pamiętam) - Korcula.
Do wyjazdu przygotowaliśmy wszystkie rzeczy, tj jedzonko, którego kupiliśmy za dużo, ubrań mało, co okazało się w sam raz, oraz godzinową marszrutę, która okazała się za bardzo ostrożna.
Spędziłem przed komputerem trochę czasu, by choć pi * oko określić ile czasu zajmie jazda, aby wyrobić się na prom poranny, bo drugi dopiero chyba o 14:30. Okazało się, że w Polsce jakoś da się jechać, świeżo otwarty tunel w Lalikach minęliśmy z zapasem chyba 1,5 godziny. Dalej czasowy zapas rósł i trasę zakończyliśmy w Drveniku o 3:30, zamiast o 6:30, jak planowaliśmy. Ustawiliśmy się w kolejce jako chyba 10ty samochód i słuchając nieco anemicznego cykania cykaczy oraz szumu fal poszliśmy spać.
Mojego syna artystyczna wizja podróży nocą w tunelu Sv Rok
Z lekkim opóźnieniem do nabrzeża przybił nasz prom, wtoczyliśmy się i poszliśmy na górę do barku. Prom okazał się machiną chyba III klasy, był mniejszy, bardziej zdezelowany od tych, którymi pływaliśmy rok wcześniej ze Splitu. Wyszliśmy pogapić się na morze i jakiś syf z komina nas obsypał, jak by to był parowiec nie "dieslowiec"
Zdaje się, że VJadrolinia na tę trasę przeznaczyła promy przedemerytalne.
Hmmm...