No to lecimy dalej... Spać się jakoś nie chce, więc napiszemy coś. Pewno po powrocie poleci szybciej
. Witam pozostałych recenzentów/czytelników.
Dzięki wszystkim za życzonka.
Na czym to skończyłem...? Aaaaa, postój. No tak. Lićki Osik. Ciężko już było. Za dużo wzięliśmy na siebie przed wyjazdem. Człowiek myśli, że dużo może, ale jednak czasem pewne rzeczy i stany go przerosną.
Na parkingu podchodzi do nas pewien Czech z zapytaniem: "Mate mozie kombineczki?". Zawsze mam przy sobie przybornik marki John "Any problems?" Rambo, więc i kombineczki się znalazły. My z żonką strzeliliśmy sobie po kawce i zagryźliśmy sobie papierosem...jednym...drugim...na ławeczce się człowiek wyciągnął, bo wiadomo, samochód wygodny, ale w jednej pozycji ciężko wysiedzieć (zawsze na takich trasach żałuję, że nie mam tempomatu)...trzeci papieros...chcemy już jechać...a Czech zniknął z kombineczkami gdzieś pod swoim samochodem i dłubie...już mnie złość brała, bo przecież urlop czeka...a ten się przyssał do moich kombineczek...
. Po chwili jednak podnosi się, wyciera je ładnie i podchodzi do nas. Okazało się, że osłona spod silnika przy 150 km/h odrywa mu się. Powiedziałem Mu, co by nie kupował francuskich samochodów, bo....wiadomo, szczególnie tych na R
. Mam nadzieję, że dużo osób takowymi na tym forum nie jeździ
. Czech się tylko zaśmiał i wskazując na mój wehikuł stwierdził, że też ma Toyotę, ale na urlop pojechał tym francuskim, służbowym...i tu padło bliżej nieokreślone i niecenzuralne zapewne słowo w języku pepiczków...
No nic, ruszamy w końcu dalej... Kierunek, rzecz jasna, Omis.
Widoczki robią się ciekawsze, ale jeszcze jakiegoś klekotu przedsionka nie ma.
Wyjeżdżając z tunelu Sveti Rok, dokładnie w miejscu, gdzie się on kończy, na blacie pojawia się 1000 km przejechanych.
Robi się coraz ciekawiej na trasie...
I w końcu pojawi się pierwsze "zaparcie dechu"
. Do tej pory połączenie wody (i nie mówię o rzeczkach) z górami widziałem w Tatrach (Morskie Ślepie) i na Jeziorze Żywieckim, ale to wszystko lipa w porównaniu z tym, co zobaczyłem teraz. Mało tego, jak żona mi powiedziała, że to jeszcze pikuś, to już w ogóle zrobił mi się w głowie taki (O)misz masz, że "ło matko"
. Osz, miała rację...zresztą za kilkadziesiąt kilometrów o mało co, a nie byłoby czołowego przez to...cóż...ale wracając...
Chwilę później zaparcie nr.2. Ta góra mnie zabiła!!! Ktoś może wie, co to za góreczka jest? Siedząc teraz się zastanawiam, czy aby nie jestem pod nią, ale gdyby ktoś wiedział - będę wdzięczny. Ja pewności nie mam, znaków szczególnych brak. Wiem tylko, że byłem w nią wpatrzony, jak w moją pierwszą gitarę elektryczną marki Jolana, która de facto wyglądała, jak przerośnięte i zmutowane skrzypce
.
Temperatura z km na km się podnosiła. Na początku Chorwacji było to ok. 20 stopni, zjeżdżając zjazdem Blato n.Cetini było ich bodajże 29, termometr w samochodzie wskazywał 32
.
I tutaj pojawi się MEGA ZAPARCIE DECHU!!! Ja wiem, że chyba każdy z forumowiczów zjeżdżał pewno zjazdem Blato n.Cetini, ale wg mnie sam ten zjazd jest o wiele ciekawszy niż przejazd całą Jadranką. Bez porównania z np. Sestanovic. Jest coś ciekawszego jeszcze w Cro, ale o tym przy innym dniu. Zjazd spowodował, że kolana, mimo iż ugięte, ugięły się jeszcze bardziej. Adrenalina podeszła pod przełyk. To było coś pięknego. Żona zamilkła. Z moich ust wydobywały się słowa, których na forum nie przytoczę. Wiecie, w większości ten magiczny wyraz z literką "R" pośrodku. Nie potrafiłem inaczej. Jestem raczej impulsywną osobą, jeśli chodzi o okazywanie uczuć/przeżyć. W tym momencie wypowiedzenie słów w stylu "spójrz Kochanie, jaki śliczny, aczkolwiek ciutke niebezpieczny zjazd" za Chiny Ludowe nie pasowałoby do sytuacji
. Coś jak w poniższym dowcipie:
Wczasy...hotel...międzynarodowe towarzystwo...poranek...widok na góry... Po przebudzeniu, Anglik wychodzi na balkon, wyciąga się i rzecze:
- Wow, what's a beautiful morning!
Wychodzi Włoch, przeciąga się...:
- mmmmm....Bella, bella...
Wychodzi Polak, przeciąga się i rzecze:
- Ja pier....!
Nie mam zbyt dużo fotek, bo żona zamiast robić fotki musiała pilnować tego, czy mieszczę się w swoim pasie. Głowa mi latała na wszystkie strony. Nie mieściłem się...ciężko było się utrzymać... W pewnym momencie odbiłem tuż przed nadjeżdżającym innym samochodem. Widoki powalały!!!
Te zdjęcia za nic nie oddają tego klimatu.
Wjeżdżamy do miejsca docelowego, czyli Omisu. Widoczek z mosu na Cetiną na trasę, którą jechaliśmy - bezcenny. Szybka diagnoza miasteczka. Kaszana! Nie chcemy tu być. Moja koleżanka nie trafiła w mój gust. Nie tak to miało być. Żeby nie było...miasto ok, ale nie na dłuższy pobyt, a ewentualnie na odwiedziny, co też uczyniliśmy kilka dni po. Jedziemy dalej...ale...przy wyjeździe z Omisu stoi sobie chłopaczyna przy skuterki z wiadomą kartką. Zatrzymujemy się przy nim. Mówi, że ma apartament za 30 euro. Musimy tylko podjechać 2 km. Ok, jedziemy, zobaczymy. Wszystko fajnie, ale nie powiedział, że te 2 km to chyba w górę
. Po minucie już wiedzieliśmy, że nic z tego nie będzie. Chłopak miał apartament w Omisu, cholernie wysoko. Jeżeli ktoś kojarzy taki mały kościółek na wzgórzu, dość wysoko, to napiszę tylko, że było to jakieś 5 minut piechotką obok. Rzucenie tekstu w stylu "Skocz Kochanie po bułki" wiązałoby się z niewidzeniem drugiej osoby przez jakieś 10 godzin, tudzież z powrotem tej osoby wychudzonej i spragnionej. Nie nie nie...nie tak to ma wyglądać. Poznajemy całą rodzinkę, ale decydujemy się na ucieczkę. Jeszcze jedna prośba gospodarza:" 25 euro, pliz stej", ale nas już nic nie przekona. Znikamy.
Jedziemy dalej. Omis odpada. Zaraz za nim Nemira. Miałem na mailu ciekawą ofertę, ale za 40 euro. Stwierdzamy, że jedziemy dalej. Mijamy kolejne miejscowości, nie bardzo jakoś nam podchodzą. Ot tak, bez przyczyny. Dojeżdżamy do Breli. Relację czytałem, więc myślę sobie, że zjadę i zobaczymy, co i jak. Zaparkowałem. Ruszamy...ale jakoś po 30m stwierdzamy, że coś nam nie leży tutaj. Nie wiemy co, ale nie zostajemy. Jedziemy dalej. Nie wjeżdżam na Jadrankę, ale jadę dołem. Nagle widzę, że Brela zamienia się w Baśka Voda. Myślę, może tutaj? Pytamy o apartamenty. Pierwsza osoba ma, ale dla 6 osób, druga ma, ale za 40 euro...ale właśnie w tym momencie dobija się do samochodu facet, krzycząc, że ma apartament 200m od morza za 30 euro. Pyta, czy może wsiąść i nas zaprowadzić...po czym praktycznie wsiada i jedziemy... Okazało się, że apartament jest faktycznie dość blisko, ale na "dzień dobry" przeraziło mnie dojście do niego. Samochód zostaje przy ulicy Naputnica, po czym schodzi się schodami w dół, po czym do góry i...jeszcze do góry, aż w końcu jest apartament. Okazuje się, że nie jest tego faceta, tylko innego. Chcieliśmy z widokiem na morze. Balkon jest, ale widoku brak. Żonie apartament się podoba, dla mnie jest w nim sterylnie, jak w szpitalu. Nie podoba mi się. Chorwaci non stop klekoczą, że taniej nie znajdziemy itd. Jadaczki się im, a w szczególności jednemu, temu naganiaczowi, nie zamykają. Stwierdzam, żeby dali wizytówki, bo jeszcze chcemy poszukać. FOCH! Normalnie obraza majestatu. Twierdzą, że nie znajdziemy taniej i że pewno wrócimy, ale wtedy już nie będzie dla nas tego apartamentu za 30 euro, tylko za 40 itd. Naganiacz dalej nawija, po imieniu już do mnie, mimo iż mu się nie przedstawiałem. Stwierdziłem
"Ni chuchu, wychodzimy". Żona też już była nimi zmęczona. Wyszliśmy...jeszcze się darli za nami, że nie mamy po co wracać i że taniej nie znajdziemy.
Zjechaliśmy ciut niżej ulicą Naputnica. Siedzi sobie starsza Pani, pytamy za ile, Ona na to, żebyśmy my podali cenę, więc mówimy 30, na co Ona w śmiech, więc się pytam, a za ile u Pani, na co Ona, że 60, więc My w tym momencie w śmiech...
Kilka metrów dalej siedzi sobie Pan przy laptopie, a obok tablica "apartmani". Nie wychodzę z samochodu, bo wąsko i tłoczno, więc żona idzie sama. Wraca i mówi, że jest apartament za 30 euro, ale od środy...kiszka...mają co prawda wolny inny, ale za 40 euro, podobno identyczny....hm...no to skoro identyczny, to czemu jeden za 30, a drugi, taki sam za 40?? Mieliśmy odjechać, ale podchodzi do nas żona tego wcześniej wspomnianego Pana i mówi, że wynajmie nam ten za 40 za 30:). Stwierdziliśmy, że zostajemy. Nie chce nam się już szukać niżej, bo niżej pozostaje nam, tak nam się wydawało, tylko Makarska i Tucepi, a tego raczej nie braliśmy pod uwagę. Na wyprawę do np. Orebica nie było już sił.
Trafił nam się apartament z dwoma pokojami, łazienką i kuchnią. Łóżek na 4 osoby, ale spokojnie zmieści się więcej...ale o nim więcej w kolejnej relacji...
Bagaże do apartamentu, kąpiel, pajda i...kierunek sklep, zakup Karlovacko i Ozujsko...potem głazy przy morzu, piwko w gardła...i...głęboki oddech, że już jesteśmy...
Kolejne dni będą krótsze i bardziej obszerniejsze w zdjęcia
. A teraz trzeba by się może już położyć... Jutro kolejny dzień zmagań z tą krainą
.