Tutaj zaczyna się wreszcie
POBYT.
Jest cudownie - lokum jest duże, otoczenie piękne, mężczyźni uśmiechnięci i (podobno) przystojni , kobiety niezbyt pruderyjne
; ale o tym napiszę (no sorry) później.
Zadowoleni zostawiamy bagaże, zmęczenie oraz złe myśli i idziemy na ... miasto.
Przy wyjściu z hotelu, widzę moją "czarną" przyszłość na dzisiejszy wieczór.
Na wspomnienie Kaltadury ciarki przechodzą mi po plecach
.
No, ale złe myśli podobno zostały porzucone, więc teraz będzie o ...
TUCEPI, które to nic, a nic się nie zmieniło. I BARDZO DOBRZE.
Plażajaka była, taka jest i ponoć wójt jej na noc nie zwija
.
Zabytki tkwią wciąż w swoich miejscach, nadal olewane przez przyjezdnych.
Biznesy i ich lokalizacja są również te same. Widać, że miejscowi restauratorzy skutecznie bronią się przed konkurencją.
Tylko te tłumy, tłumy wczasowiczów - jeszcze białych, już opalonych i nawet ... skośnookich.
Jedyną nowością (ale tylko dla mojej rodziny) jest fontanną, którą budowali jeszcze na początku czerwca 2007, ale miłosiernie zdjęć nie będzie - była już tyle razy - ostatnio bardzo ładnie np.
TU.
W porcie wchodzimy do "Studzonego" po produkty stałe-słodkie i płynne-chłodne.
Potem jeszcze odwiedzam "Tysiaka", żeby kupić kartki pocztowe.
Siadamy w naszej ulubionej portowej knajpce, gdzie piliśmy 2 lata temu dobre winko.
Nawet kelner jest ten sam, ale nie wiem czemu nas nie poznaje.
Cóż może, dlatego, że człowiek się starzeje i gabaryty się zmieniają.
Albo facet po prostu spożywa za dużo masła
(ta koncepcja jest dla nas bardziej korzystna)
Moja kawa znika szybko - aaaa niebo w gębie...
... Basi sałatka nieco wolniej, więc znudzony, wypełniam kartki typowymi tekstami urlopowymi - np. (bardzo polecam
): "Pozdrowienia ze słonecznego Tucepi przesyła Flip i Flap z rodziną".
Słowo "słoneczny" należy użyć zawsze i koniecznie, zwłaszcza gdy leje jak z cebra
.
Planuję wysłać je od razu - jeżeli tak zrobię, to może (z dużą dozą niepewności) dojdą przed naszym powrotem do kraju.
Te z dalmatyńczykami wyślę do rodziny, te z delfinami do znajomych, którzy mają dzieci, a tę najładniejszą, z trzema pięknymi szczegółami anatomicznymi w stringach, w otoczeniu lokalnego krajobrazu - oczywiście do pracy
.
Wszystkich zachęcam do podobnego podejścia do tematu
.
Wracamy.
Najpierw w infocenter, próbują mnie jak zwykle obdarować rosyjskim folderem.
Potem obowiązkowy postój na futurystycznym placu zabaw.
Miki się tak zakręca, że hamulce nie działają.
Pomoc drogowa w mojej postaci jest konieczna
.
No i lody - oczywiście velka, velka kugla a la "jagoda" x 4
.
I już jesteśmy z powrotem.
Przed hotelem pierwsza oznaka nadchodzącej klapy
.
Na korytarzu hotelowym - kolejne znaki - tak liczne, że orła można wywinąć..
Dziedziniec hotelowy powoli się wypełnia, ludem spragnionym rozrywki.
Czuję się jak kot, zatrzaśnięty w śmietniku , albo jak pracownik MPGK zamykający właz nad swoją głową .
No to KLAPA - myślę, spania dziś nie będzie
.
Dzieci chcą iść, mimo kropiącego deszczu, więc zaraz po kolacji wymykam się z Marcinem i jego synem oraz moim przychówkiem na zewnątrz.
Wszystko już nabite po brzegi, ale za pomocą parasola i kościstych łokci znajdujemy miejsce pod wysięgnikiem na kamerę.
Jak dzieci będą się nudzić, to sobie po nim poskaczą albo pohuśtają
.
Panowie odpalają sprzęt.
Kierując go ....
... na głównych bohaterów wieczoru
.
I show zaczyna się:
Oczywiście moje obawy okazują się płonne - jest cudownie, wręcz magicznie... i niech Harry Potter ze swoimi sztuczkami się schowa.
My i dzieci jesteśmy zaczarowani, aż "cenka" opada
.
Swiatło zmienia barwy. Na balkonie i w oknie na piętrze pokazuje się jak nie herold, to mariachi (i tylko białej damy i jeźdzca bez głowy brakuje
). Na scenę wchodzą różne zespoły - męskie, żeńskie i mieszane, a wszyscy wydają z siebie piękne dźwięki.
Publika siedzi cicho i słucha w skupieniu.
Słychać tylko śpiew i krople deszczu... kap, klap, kap, klap ...
A najlepsze, że wszystko to, kończy się uczciwie, jeszcze długo przed 24.00.
Idąc spać powtarzam sobie, że zawsze trzeba myśleć pozytywnie.
Dobranoc