Z wizytą na Wawelu
I tak sobie wędrowaliśmy, aż nasze brzuchy zaczęły domagać się zapełnienia
I jak się zaczęły domagać, to spokojnie nie mogliśmy przechodzić koło żadnej jadłodajni, a szczególnie okrutne katusze przeżywaliśmy w okolicach każdej cukierni, bo sprzedawały one specjalne tureckie słodkości, nazywane
baklawą. Jak się domyślacie, nie wytrzymaliśmy tego napięcia
i daliśmy się uwieść słodkościom, a że różniły się od siebie nie tylko kształtem, ale i zawartością, kupiliśmy z każdego rodzaju po jednym. Za 10sztuk zapłaciliśmy 10 ytl. Pan sprzedawca elegancko je zapakował i z tak nęcącym pakuneczkiem postanowiliśmy czym prędzej poszukać skrawka zieleni, na którym będziemy mogli wreszcie pochłonąć zawartość paczuszki
Zielona trawka znaleziona, baklawa pochłonięta w tempie ekspresowym, co sprawiło, że Maluchy się na nas obraziły
że to wszystko przez nas, bo za mało kupiliśmy
Co fakt to fakt - 10 sztuk to dla nas za mało, ale człowiek wyciąga przecież wnioski i na drugi raz tego błędu nie popełniliśmy
co zaowocowało tym, że po powrocie z Turcji wróciło mnie dwa kilo więcej
i po baklawie
Dobre było, ale się skończyło... trzeba ruszyć dalej. Okazało się, że uliczki Stambułu doprowadziły nas do jakiegoś parku, w którym również można bezkarnie deptać po trawie
i odpoczywać w cieniu wieloletnich platanów. Kuszeni kolejnym odpoczynkiem na zielonej trawce, zaopatrzyliśmy się w produkty żywieniowe, czyli kukurydzę i obwarzanki, i czym prędzej rozpoczęliśmy następnym piknik.
na pikniku
zbawienna moc platanowego cienia
Bardzo zmęczone maluchy
wytrzymały w jednym miejscu może z 5minut, po czym rozpoczęły sprint po alejkach parku. Widząc, że energia ich rozpiera, postanowiliśmy zorientować się, gdzie my to właściwe jesteśmy. Jak wynikało z planu miasta byliśmy na tyłach parku, w którym znajduje się
Pałac Topkapi -
Topkapi Sarayi, czyli jak to tłumaczyłam moim dzieciom, taki turecki Wawel dla tureckiego króla (zwanego sułtanem) i jego żon
A skoro już tam jesteśmy, to czemu nie zwiedzić akurat owego pałacu.
Obraliśmy kierunek - Pałac Topkapi. Ten turecki Wawel
został zbudowany 55 lat po zakończeniu bitwy pod Grunwaldem
i przez najbliższe 380 lat był siedzibą władców osmańskich. Obecnie znajduje się tam muzeum, w którym można choć w przybliżeniu zobaczyć, że taki sułtan to jednak miał "klawe życie"
Wejście na teren pałacu jest tym ciekawsze, że zanim się znajdzie w jego wnętrzu, należy przejść przez cztery bramy - przechodząc każdą kolejną wchodzi się w następny krąg wtajemniczenia
Kasy biletowe (bilet dla dorosłego 20ytl, dzieciaki - wiadomo, z tym że należy w kasie dla dziecka wziąć bilet bezpłatny, inaczej zostaniecie nie wpuszczeni na teren pałacu) znajdują się przed drugą bramą, zwaną
Bramą Pozdrowień, czyli przed wejściem na drugi dziedziniec -
Dziedziniec Dywanu. W sułtańskich czasach przez tę bramę konno mógł wjechać tylko sam władca i podobno także jego matka. Natomiast pozostali obywatele szli na piechotę - ten fakt nie zmienił się od lat
i my na piechotę przez Bramę Pozdrowień
Po przejściu przez tę bramę nie tylko bilety zostają sprawdzone, wnikliwej kontroli podlegamy także my sami, nasze torby, plecaki. Po kontroli jesteśmy już we właściwym miejscu.
Podczas gdy jedni przyglądają się kominom i dachom sułtańskiej kuchni...
...inni zaglądają sułtanowi do garnka:
Następnie dochodzi się do trzeciej bramy -
Bramy Szczęśliwości, zwaną również
Bramą Białych Eunuchów, gdyż to właśnie oni i kilka innych uprzywilejowanych osób mogło przebywać w bliskim sąsiedztwie sułtana:
Przy bramie rośnie taki stambulski "dąb Bartek"
który jak widać z dębem ma niewiele wspólnego, ale kto by się tam czepiał szczegółów
Ponieważ z "dębem Bartkiem"
wszyscy tureccy turyści robili sobie zdjęcia, to i my poszliśmy w ich ślady:
Po przejściu trzeciej bramy wychodzimy na wprost Sali Audiencyjnej, która przez stulecia służyła sułtanowi, jak sama nazwa wskazuje, do audiencji, natomiast dzisiaj znajduje się tam, jak to powiedziało nasze Potomstwo
bardzo stare krzesło - czyli tron z 1596roku.
przed wejściem do Sali audiencyjnej
po wyjściu z sali audiencyjnej
Następny punkt programu to Biblioteka Achmeda III:
I tu nastąpił moment krytyczny... Maluchy nam się zbuntowały, że właściwe to one już nie chcą oglądać tego pałacu, że to nudne. Dla przeciwwagi poinformowały nas, że teraz chcą rysować. I nie przekonywały ich argumenty, że jak już przyjechaliśmy tak daleko, to może sobie jednak coś ciekawego zobaczymy
No i po raz kolejny do nas dotarło, że dla każdego słowo "ciekawe" oznacza co innego. Tak więc wprowadziliśmy w życie plan awaryjny, który powstał dość spontanicznie - na potrzebę chwili. Znaleźliśmy ławeczkę w cieniu, na której Maluchy mogły oddawać się swojej malarskiej pasji, a my na zmianę, lecz niestety w pojedynkę, oglądaliśmy to, co jeszcze nam zostało.
Tak więc nastąpił podział obowiązków. Jedni oglądali sale sułtańskiego skarbca, w których znajdowały się precjoza i insygnia władzy. Niestety we wnętrzach obowiązywał całkowity zakaz fotografowania - a my do grzecznych należymy i ów zakaz respektowaliśmy, aczkolwiek z bólem serca
Wejście do skarbca znajduje się tu
Na trzecim dziedzińcu znajduje się także (dla innych - przede wszystkim) sanktuarium
Płaszcza Proroka, którego nazwa pochodzi od płaszcza Mahometa, który został utkany przez jego żony (Sułtan to jednak miał "klawe życie"
) Miejsce to przez muzułmanów uważane jest za święte, ponieważ znajdują się tam liczne relikwie islamu. I jak się domyślacie, świętości tej również nie wolno uwieczniać za pomocą aparatu fotograficznego.
Na szczęście aparat fotograficzny znalazł swoje zastosowanie w miejscu, z którego rozpościerał się widok na Bosfor:
Podczas gdy jedni mieli czas relaksu i oddawali się pasji odkrywania obcej kultury , drudzy również mieli czas relaksu, ale innego typu - własnoręcznie tworzyli "obrazy" w duchu abstrakcjonizmu
I jak człowiek jest zmuszony, żeby chwilę w miejscu posiedzieć, to człowiek zaczyna obserwować otaczającą go rzeczywistość. Tym razem człowiekowi wpadła w oko japońska wycieczka. Pewnie każdy z Was dokładnie rozpoznaje ten gatunek turysty
dlatego nie muszę się specjalnie rozwodzić nad definicją tego zagadnienia. Ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że
turysta japoński to taki kolorowy ptak, którego obserwacja przynosi dużą frajdę, bo zawsze coś ciekawego się dzieje
Tym razem turyści japońscy, po milionie zrobionych zdjęć, przejściu na piechotę jakiejś niewyobrażalnej liczby kilometrów i zaliczeniu w ekspresowym tempie większości zabytków, który przeciętny europejski turysta robi w dwa, a nawet trzy dni, przybysze z kraju kwitnącej wiśni nie wytrzymali
:
Przed nami pozostał jeszcze czwarty dziedziniec, ale nasze potomstwo przelało już na papier tkwiące w nich emocje
i nie miało zamiaru poświęcać swego, jakże cennego czasu, na oglądanie pokoi, w których
mieszkał król, czyli Ogrodów Tulipanowych, ani tych , w których
mieszkały żony króla, czyli Haremu. Potomstwo zadecydowało, że nie tylko czas wracać, ale przede wszystkim czas iść coś zjeść. A że jedzonko tureckie jest atrakcją nie byle jaką, więc cóż było robić
nastąpił odwrót i pożegnanie z Pałacem Topkapi
jeszcze krótki spacer po tureckich dywanach
jeszcze ukradkowe spojrzenia na ornamentykę
jeszcze chwila odpoczynku
i wychodzimy
Po dojściu do centrum, w tureckim barze mlecznym
na ulicy Divan Yolu czekały na nas:
corba bezelye - zupa krem z zielonego groszku,
kofte - mięsne pulpeciki podawane z sałatą i pomidorową pikantną pastą, i
ayran - przepyszny rozcieńczony lekko słonawy jogurt
I tak w skrócie upłynął nam pierwszy dzień w tym szalonym, nieobliczalnym i zaskakującym mieście, jakim według nas jest Stambuł
Na szczęście pozostało nam do zagospodarowania jeszcze kolejnych pięć