29-30 sierpnia. Wyjazd.
W ubiegłym roku zostaliśmy zainfekowani. Chorwacją. Nie było więc wyjścia i należało zbadać przyczyny choroby. Chciałbym opisać przebieg przypadku i próby terapii.
W tym roku wyjeżdżamy wcześniej o całą godzinę, bo i chcemy dalej zajechać. Rok temu spaliśmy w Karlovacu, teraz planujemy w Posedarje. Żeby maksymalnie skrócić czas dojazdu do ludzkiej drogi, czyli węgierskiej autostrady, decydujemy się na przejazd przez Koszyce.
Nasz cel główny: Żuljana. Cel zapasowy: Orebic (szeroko rozumiany). Nie ma co się rozpisywać o drodze. Do autostrady powoli, na autostradzie nudno. W ubiegłym roku omijaliśmy Budapeszt M0, w tym chcemy zobaczyć miasto. Warto! Jest niedziela, ruch taki sobie, a architektura zapiera dech.
Gnamy dalej.
Granica. Dla wjeżdżających tylko jedna bramka. Natomiast z drugiej strony... MASAKRA !!!! Tak "na oko" kilkusetmetrowy korek, wszystkie bramki otwarte dla opuszczających Chorwację. Podobne sceny działy się na obwodnicy Zagrzebia. My mieliśmy luzik i spokój. Celnik zaglądnął do kabiny, machnął ręką, pan w okienku wziął paszporty, stuknął w klawiaturę... i tyle. WITAJ CHORWACJO !
Nasza "czarna strzałka" spokojnie połyka kilometry autostrady. Nieustannie na przeciwległych pasach widzimy karawany samochodów zdążających do granicy. Możemy sobie tylko wyobrażać, co tu się dzieje w pełni sezonu. Zbliżamy się do Posedarje, ale zaczyna mnie kusić "skok" do Splitu. Na szczęście Basia jest praktyczniejsza i skutecznie gasi moją ułańską fantazję. Faktycznie byłem już ponad dwanaście godzin za kółkiem. Niby nie czułem zmęczenia, ale... Nie ma co kusić losu.
Znajdujemy jakiś pensjonat. Cena powalająca, zdecydowanie niewspółmierna do jakości oferowanej usługi. Targuję się. Właścicielka mięknie, ja nie jestem w 100% zadowolony, czyli mamy kompromis. Na szczęście to tylko jedna noc. Schodzimy nad wodę. Ładnie tu.
Może kiedyś zabawimy dłużej? Szefowa narzekała, że "Polacy to tylko dalej nad morze jadą". Co zrobić, kiedy tam tak ładnie i ciepło? A tu zapowiadają załamanie pogody następnego dnia. Śpimy szybko. Tak samo szybko się zbieramy i jedziemy. Pogoda faktycznie się psuje. Ale, zanim całkiem się popsuła, wjechaliśmy w pas tej ładniejszej. A i temperatura zaczęła rosnąć. Tyle, że rok temu mieliśmy straszliwe upały, a tu przyjemne 23-24 stopnie. Oczywiście na autostradzie i przy sporym, czołowym wietrze.
W Sestanowcu opuszczamy szybką drogę i jedziemy do Baska Voda. Raz, żeby odświeżyć wspomnienia, dwa - pogadać ze ścianą. Z Baska Voda ruszamy do Żuljany. Szybko nie było. Ale dzięki temu mogłem się trochę porozglądać. Zauważyłem, że im bardziej na południe, tym więcej zielonego. Zniknęły gdzieś łyse góry typu Biokovo. Żonie zaczęło się to wszystko kojarzyć z Bieszczadami (szczególnie Peljesac).
Dolina Neretwy jest fantastyczna. Można stać i stać w punkcie widokowym, i sycić oczy urodą krajobrazu bez końca, a przynajmniej do zapełnienia pamięci aparatu.
Czas nas jednak goni, więc odpalamy maszynę i "gnamy" do granicy BiH. Gdyby nie bramki, to pewnie bym nie zauważył. Celnik tylko machnął ręką, tak samo z drugiej strony. Zero emocji.
Samo zbliżanie się do podstawy Peljesaca jest magiczne. Cudownie niebieskie niebo, pyszna zieleń i woda (nie wiem, jakiego przymiotnika użyć, ale kolor był boski). Skręcamy w kierunku Stonu. Dziwny ten mur. W któryś dzień musimy go zwiedzić. Skręcamy do Żuljany. Zjazd jest bardzo malowniczy, ale nie bardzo sobie wyobrażam lądową komunikację z tą miejscowością jakieś 100 lat temu. Może kiedyś tam zsyłano za karę?
Wreszcie oczom naszym ukazuje się zatoka i domy na jej skraju. Czasem tak bywa, że widzisz i wiesz, że to jest to. I to właśnie było TO. Zostaliśmy oczarowani. Już okolice pieściły oczy barwą i kształtem, a sam cel doskonale spełnił oczekiwania.
Czas znaleźć jakiś apartament. I tu problem. Blisko morza właściwie nie ma miejsc. "Za dwa dni będę miał". Tyle nie będziemy czekać. A chcemy niedaleko morza, bo w tym roku sprawiliśmy sobie ponton, a przecież nie będę go nosił codziennie pod pachą. Powoli oswajamy się z myślą jazdy do Orebica.
Rozpaczliwym "rzutem na taśmę" pytam starszego pana o pokoje. Będzie miał za dwa dni... I tu błysk inteligencji! Pytam czy jakiś sąsiad nie ma czegoś wolnego. Facet robi dosłownie 20 kroków i zatrzymuje się przed domem. Widzieliśmy ten dom, ale pisało na nim tylko "Sobe".
Okazuje się, że to są apartamenty. Starsza pani pyta na ile dni chcemy się zatrzymać. Po usłyszeniu, że dwa tygodnie bardzo chętnie pokazuje nam obydwa apartamenty. Puste. Są bardzo przestronne (dla trzech osób), czyste i przyjemnie urządzone. W dodatku kabina prysznicowa jest zamykana, a nie ogradzana jakąś ceratą. Dobijamy targu, dostajemy butelkę wina, sok i opędzamy się od poczęstowania nas kawą.
Resztę dnia zajęło nam rozpakowywanie i zwiedzanie okolicy.
Naturalnie bardzo pobieżne, bo wyłaziło z nas zmęczenie. Nawet zwodowaliśmy ponton, ale wiatr był zbyt silny, żeby wypłynąć poza zatokę. Ale nic to. Kiedyś popłyniemy "w długi rejs".
Czas odpocząć. Może usłyszymy szakale?