8-12 września
Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Ta prawda coraz mocniej do nas docierała. Tych kilka dni spędzamy włócząc się po Żuljanie, siedząc w porcie i plażując.
Dodatkowo pilnujemy obejścia, bo gospodarze na dwie noce wyjechali. Mieli wesele córki.
Miejscowość otoczona jest winnicami.
Winogrona są przepyszne. W dodatku kosztują jedynie 15 kuna, czyli połowę z tego co białe.
Próbowaliście kiedyś nadążyć z Chorwatami w modlitwie?
Nikt się nie cackał z jakimiś dzwonkami czy gongami. Trzech gości łapało za liny i dzwoniło.
Na koniec ciekawostki.
Woda w kranach była lekko słonawa. Jak to określiła Basia "rozwodnione łzy". Nie było to całkiem paskudne, ale herbata miała specyficzny smak. Nie wiem, czy tak jest zawsze, czy tylko awaria?
W TV pokazali pracownika parku narodowego. Jako funkcja było napisane "rendżer". W tejże samej TV praktycznie nie przekazują żadnych informacji spoza Chorwacji. I ani słowa o pępku świata, czyli POLSCE.
Dodatkowo mamy rewię mody w wykonaniu pani Jadranki Kosor. Codziennie inaczej ubrana. Faceci jednak mają lepiej
Osłabił mnie napis: Ultras Trpanij. To jakbym napisał "Ninjas Kokocz". Czy jest tu jakaś inna drużyna poza "Hajdukiem"?
W sklepie można poprosić o "sandwicza" i sprzedawczyni przekroi bułę i wsadzi to na co ma się ochotę.
W tym samym sklepie. Słowo "sprawnie" chyba nie istnieje w słowniku kasjerki. Każdy towar musiała skomentować z kupującą. Mnie też się nie spieszyło.
Mam wrażenie, że ulubione cyfry Chorwatów to "45" i "15". Oraz ich wielokrotności.
Osioł, który nas codziennie powiadamia o swojej obecności jest lubiany w Żuljanie. Pytałem, gdzie go mogę znaleźć i zawsze z dużym rozbawieniem pokazywano mi kierunek. Jedna pani to nawet podprowadziła mnie kilkadziesiąt kroków.
Wreszcie usłyszałem wycie szakali. Co prawda Basia wyczytała w przewodniku, że tu nijakich szakali niema. Tylko wilki. Co by to nie było, fajnie się słuchało. Co prawda tuż przed piąta rano moja ślubna musiała mnie solidnie szturchnąć w żebra, bo inaczej bym przespał.
Wcześniej przez kilka wieczorów swoimi koncertami męczyły nas koty. "Było ich trzech, w każdym z nich inna krew, a każdemu przyświecał inny cel". Wyglądało to tak. Stały sobie dwa koty, jeden naprzeciwko drugiego. Nos w nos. I WARCZAŁY!
Nigdy bym się nie spodziewał, ze kocie gardło może wydawać tak demoniczne dźwięki. Najczęściej kończyło się to efektowną rejteradą jednego z adwersarzy, pogonią... i ponownym "koncertem".
11 września plażujemy totalnie. Nieustannie odsuwamy chwilę opuszczenia plaży. Zwyczajnie nam żal. A okoliczności przyrody, jakby się na nas zawzięły. Matka natura zafundowała nam na "do widzenia" perfekcyjną pogodę. Ciepło, woda z cieplutka, wiatru prawie nie ma. Na niebie od czasu do czasu malownicza chmurka. I jak tu odejść?
Niestety... w końcu trzeba było. Powoli, noga za noga, co i rusz się oglądając wróciliśmy do apartamentu. Pakowanie i "nura w pióra".
Rano żegnamy się z gospodarzami, którzy obdarowują nas olbrzymią ilością winogron z życzeniami, żebyśmy to do Polski sobie zabrali. Porzućcie wszelkie nadzieje... Wytrzymały tylko ten dzień
Czas jechać. Czeka nas jeszcze noc w Dubrowniku.