Za chwile zacznę się rumienić od pochwał.
31 sierpnia
W nocy była burza. Chyba solidna, bo na chwilę mnie obudziła. Nawet słyszałem ulewny deszcz. Rano obudził mnie zapach lawendy
I co mi więcej trzeba? Chyba tylko ryku tego pana.
Ten skubaniec regularnie, o ósmej rano, witał kolejny dzień.
Dzień wstawał słoneczny, ale wietrzny i chłodny. Postanowiliśmy jechać do Orebicza. Powodów było kilka. Po pierwsze okazało się, że zapomnieliśmy z Tarnowa woderów, czyli butów do wody. Po drugie, zapomniałem nożyków do golenia. A po trzecie mieliśmy ochotę na lody. Co prawda te rzeczy mogliśmy kupić na miejscu, ale co to za frajda?
Droga do Orebicza upaja swoją bujnością, dynamiką podjazdów i zjazdów. Nie jest bardzo trudna. W końcu to najwyżej 9% nachylenia. Sprawiają sporo frajdy, do momentu bycia wyprzedzonym przez tubylca na ciągłej po górę. Goście lubią adrenalinę.
Orebicz powitał nas ciepłem, wiatrem i sporym ruchem. Parkujemy i idziemy zwiedzać. Część nadmorska nas urzekła. Szczególnie stare domy w pięknych ogrodach.
Ach te palmy!
Krzewy dawały tyle cienia, że często w takim ogrodzie panował półmrok.
Ludzi sporo na deptaku i na plażach. Co tu się musi dziać w sezonie... Strach się bać. Naturalnie idziemy na lody. Wchodzę, mówię "Dzień dobry", na co pan za ladą - ładną polszczyzną - odpowiada: "Dzień dobry. Czym mogę służyć?". Posłużył nam lodami. Pyszne!
Plątamy się po Orebiczu.
Nawet odwiedziliśmy plażę Trstenica. Ludzi dużo, woda czysta. Nie widziałem żadnego dziadostwa w wodzie ani na wodzie. Przy okazji kupujemy wodery i nożyki. Jeszcze tylko szybka pizza z widokiem nad morze i wracamy.
Droga powrotna przetykana jest postojami w miejscach widokowych.
To malutkie w dole to Trstenik
Po powrocie wyruszam na zwiad. Wskakuję w slipy, biorę ręcznik, wodery i ruszam na poszukiwanie plaż. Właściwie nie było czego szukać, bo wiedziałem (FORUM), gdzie co jest. Ruszyłem ostro pod górkę, potem skręt w lewo i widzę piękną zatokę z dwoma plażami.
Ruszam przez tę pierwszą. Ludzi trochę jest. Druga zatoka okupowana jest przez golasów. Byłem tym trochę zaskoczony, bo nie było żadnych znaków (potem znaleźliśmy, ale nie było to takie proste). Kulturalnie się wycofałem. Wróciłem na pierwszą plażę, założyłem wodery i dałem nura. Woda była chłodna, ale tylko przez chwilę. Potem było już tylko fajnie.
I tak minął dzień kolejny.