I tak przesiedział do końca plaży
Wszystko było by pięknie, gdyby nie parę małych "atrakcji"
Nie minęły dwa dni, jak Filip dostał gorączki - 40 st. Oprócz tego, że płakał w nocy, to jeszcze czyściło go tak niesamowicie ( teraz wrażliwych proszę o opuszczenie paru linijek....) że w życiu nie widziałem, aby dziecko mogło tyle do pieluchy zrobić... Po prostu przelewało się z niej i kapało po pokoju
Poszedłem do właścicielki. Skierowała nas do przychodni. Dotarliśmy do niej, jednak za grzyba nie mogliśmy dostać się do wejścia. Kiedy w końcu je znaleźliśmy to oczywście się okazało była zamknięta. Wróciliśmy do domu. Daliśmy małemu coś na obniżenie gorączki. Na drugi dzień (a może po dwóch
) gorączka spadła, kupy się poprawiły
Doszliśmy do wniosku, że mogły to być zęby.
Podczas naszych spacerków i plażowania często daje o sobie znać mały "alien" w brzuchu żony. Ponieważ pogoda w trakcie całego pobytu wyglądała tak, że niebo było błękitne, bez jednej chmurki przez cały dzień - codziennie, to i temperatura była odpowiednia. Chyba ona w połączeniu z pierwszymi miesiącami dała tak popalić żoninio. Jak tylko wychodziliśmy na spacer czy plażę to po niedługim okresie źle zaczynała się czuć.
Poszliśmy pewnego razu coś zjeść do restauracyjki. Zamówiliśmy dwie porcje na dużych talerzach. Ponieważ trochę trwało nim pani nam przyniosła obiad żona znów zaczęła źle się czuć. Wyglądało to tak, że położyła się głową na stole i tak została. Młody biegał jak szalony i musiałem mieć na niego oko. Kelnerki dziwnie na nas patrzyły
Końcu jedna z nich podeszła i zapytała z zatroskaniem co się dzieje mojej żonie? I czy obiad nie smakuje? Musiałem tłumaczyć że jest w ciąży, a nie, że ją zbiłem (wyglądała nieciekawie leżąc na stole)
Jadłem obserwowałem młodego, a później musiałem jeszcze wmłócić drugi talerz, bo szkoda mi było zostawić go nietkniętego
W związku ze słabością mojej żony i potrzebą całkowitej opieki nad Filipem na plażę chodziłem ok. 13, gdy wraz z małym kładli się spać. Popływałem 2 godzinki na zmianę z leżeniem i wracałem do domku. Wieczorem zabierałem młodego na spacerek na plac zabaw a żona głównie leżała
.
Żeby nie było całkiem tragikomicznie, że przyjechaliśmy 1300 km żeby przesiadywać w jednym pokoiku z kuchnią, w dodatku za własne pieniądze, zdarzały się dni, że żoninio czuła się lepiej, więc wychodziliśmy na spacerki, a nawet na plażę
, gdzie można było w cieniu wytrzymać nieco dłużej niż na słońcu.
Na zdjęciach być może poznajecie plażę? ... tak jak pisała Gosia...
Do tego, że nie jesteśmy w Breli, a w Basce Vodzie doszliśmy po czterech dniach
Pewnego dnia gdy wracałem z plaży znalazłem w holu ulotki i mapki. Hmm... no ok, ale "Po kiego oni reklamują Baskę w Breli..."
Dopiero po chwili przyszła refleksja, że przecież coś jest "nie halo". Ulice się nie zgadzają... O kurde przejechaliśmy Brelę! No i tak spędziliśmy urlop kawałek dalej.
A plaże w Breli, tfu... Baśce jak widać do wyludnionych nie należały. Choć trzeba przyznać, że turystów ubywało z czasem.
.... Bali się skończył