gdzie to ja byłem.... aaaha...
Żoninio mi mówi, że nie zatrzymujemy się już, bo Filip zaraz uśnie i prujemy na CRO. Minęliśmy granicę (z lekka smutny widok. Wszystko opustoszałe. Tereny jednak ładne. Małe serpentynki, fajne widoczki. ...Filip zaczął płakać) "Ładnie..." myślę, "...zaraz zaśnie...taa..."
Jeszcze nie skończyłem myśleć, a z tyłu poleciał pawik... Dziecię nie wytrzymało i oddało Sądeckie frytki. Kolejny postój, tym razem przy drodze, bo trzeba było przebrać ciuchy. Gdy ponownie ruszyliśmy - za jakiś czas - powtórka z rozrywki (na szczęście żona złapała do rąk
) Zdziwiło mnie to, bo mały zrobił trochę kilometrów i do tej pory zawsze dobrze znosił podróże.
No ale nic przecież są wakacje
Kiedy pojechaliśmy dalej, a mały zasnął podróż mijała dobrze... prawie...
Nie wspomniałem, że kiedy robiliśmy zakupy na wyjazd w Tarnowie kupiłem dwa pseudoredbule w Carrefourze, 1 litrowe, po jednym w każdą stronę. Zacząłem go popijać w N.Sączu. Kiedy minęliśmy granicę Słowacką poczułem"mulikanie" w żołądku, które nie ustąpiło aż do Chorwacji. Było mi przez całą podróż strasznie niedobrze. Już wiecie dlaczego nienawidzę Maca w N. Sączu.
Po przejechaniu autostrady w Słowacji, grzałem dalej w stronę granicy. Ponieważ było ciemno przejście z Węgrami z lekka mnie zaskoczyło, kiedy niespodziewanie się wyłoniło z tej smolistej nocnej czerni. Czytałem o tym wcześniej, że po otwarciu granic jadąc za szybko "można się o nie zabić&"
Ja tak miałem, ponieważ zapomniałem, o tym co czytałem...
Zahamowałem gwałtownie, bo w pierwszej chwili przez myśl przeleciało mi, że dojechałem do bramy jakiejś fabryki. Dopiero potem się zorientowałem "osochzi". ( ciągle brak zdjęć z podróży. Niestety ja kudłaty durnowaty... nie myślałem o aparacie)