Vela Luka -1.09.10
Jedziemy do Velej Luki, miejscowości położonej na przeciwnym krańcu wyspy, w odległości 42km od Korculi.
Tam też znajduje się port, z którego dość szybko można przemieścić się na Hvar (bez samochodu), na Miljet i do Splitu.
Miasteczko urocze, choć nie tak ujmujące jak Korcula czy inne miejscowości wyspy. Typowy port, marina, domy wczasowe, hotele, przemysł przetwórczy, niewielka stocznia, market, knajpki, lecznica.
Połaziliśmy, pozaglądaliśmy, chłodny wiaterek walczył z dość ostrym słoneczkiem. Pogoda wymarzona na spacer.
Na koniec odpoczynek w portowej knajpce.
Pizza diavolo i margharita - tradycyjnie.
Zanim dotarliśmy do samochodu, zrobiliśmy mały rekonesans po sklepach i ze zdziwieniem skonstatowaliśmy, że nigdzie nie ma dżemów, powideł ani marmolad z fig.
W końcu znaleźliśmy jeden sklepik, który oferował te przysmaki za (w przeliczeniu) 17 zł za 150g.
Wąż mi się odezwał w kieszeni, więc przeczytałam skład tych delicji (figi, cukier + skórka pomarańczowa lub cytrynowa lub cynamon), po czym postanowiłam zapakować do słoika to, czym nas gospodarze sowicie obdarowywali, a my nie mogliśmy przejeść i głupio nam było wyrzucić.
Figi - niebo w gębie! Ale ile można strawić dziennie?
Wracamy do Zavalaticy. Droga przecina wyspę wzdłuż. Jest kręta i piękna.
Mijamy kamieniołomy, gaje oliwne.
Dojeżdżamy do Cary. Tam, na zakręcie, tuż przy drodze zauważamy figowce pełne zielonych i fioletowych, wielkich, dojrzałych owoców.
Zatrzymujemy się koło pobliskiego domku.
Wychodzi młoda kobieta.
Pytamy czy nie sprzeda nam trochę fig, bo takie piękne i dojrzałe.
- Nie nie sprzedam. - odpowiada. - Dam. Tylko sobie sami narwijcie.
No to my nura między liście i dawaj zrywać.
Antoś fotograficznie dokumentuje wydarzenie.
W co te figi włożyć? Nie mamy torby ani wora. Luzem zapaćkamy samochód.
Potrzeba matką wynalazków. Rozbieramy podróżny jasiek z poszewki - mamy całkiem ekologiczny worek.
Kiedy poszewka się zapełnia, wynurzamy się z krzaków.
Dziękujemy kobiecie za podarunek. A ona na to (po chorwacku)
- To nie moje drzewa. Tylko tej pindy z góry (tu wskazała jakiś domek na zboczu). Nie ma jej. Pojechała do Korculi. I tak nigdy ich nie obrywa. Zawsze wszystko gnije.
Stoimy z rozczochranymi od gałęzi włosami (ja, bo S nie bardzo ma), łapy podrapane, moje nogi przypominają obraz szalonego malarza- wampira, bo wlazłam w jakieś jeżyny czy coś innego wyjątkowo kolczastego. Piecze jak jasna Anielka.
No i co teraz? Dokonaliśmy zuchwałej kradzieży!
Brać worek czy nie brać?
Oto jest pytanie!
Kobieta, widząc nasze miny, zaczyna się śmiać i woła.
- No już, uciekać, witamy na Korculi!
No to my w samochód i rura!
Oto fotograficzna dokumentacja dwóch przestępstw...Wykroczeń? Naruszeń?
Kradzież fig.
Wyglądam jak d... zza krzaka. Zdecydowanie niekorzystne ujęcie.
Zbezczeszczenie (ale trudne słowo napisałam) mojego auta.
W pierwszym przypadku sprawców nie da się rozpoznać.
W drugim, głupek, pokazał się en face. Ale uciekł.
Wracamy do domu. Tuż koło nas parkuje Czech, otwiera bagażnik i pokazuje worek (spleciony z koca) wielkich winogron, a potem opowiada, jak to poprosił rolnika o sprzedaż owoców i dostał za darmo w drodze z Pupnatskiej.
Zaczynamy się śmiać i pokazujemy nasze łupy w poszewce.
Następuje wymianka - pół na pół.
Po południu chłopcy (Antek, S i mały Czech Jakub) nurkują.
Ja smażę figi z cytryną i z cynamonem.
Praca lekka, bo figi nie mają prawie wody, więc po godzince dołączam do chłopców na plaży.
Fajny dzień.
Wieczorem znowu pogaduchy z gospodarzami.
Tym razem dowiaduję się, że Majeczka (z naszego forum) ma najlepsze serce ze wszystkich.
I że popełniamy kardynalny błąd rzucając palenie, bo będziemy grubasami i i tak dostaniemy zawału.
Ostatnio edytowano 23.01.2011 21:57 przez Użytkownik usunięty, łącznie edytowano 1 raz