Następny dzień obfitował w wielkie przeżycia.
Cara, Smokvica - winnice 31.08.10
S postanowił spać do bólu. Niech śpi.
Żeby nie przeszkadzać tatusiowi w wypoczynku, zapakowałam synusia do auta i postanowiłam znaleźć jakąś piekarnię, która piecze coś żytniego albo z ziarnami.
Ta pszenna buła wychodziła mi już bokiem i wywoływała zgagę, którą miewałam tylko w 9. miesiącu ciąży.
Kiedy wsiadłam do samochodu, zdałam sobie sprawę, że nigdy jeszcze nie jeździłam po wąskich, krętych, górskich ścieżkach. Poza tym, w każdej chwili mogłam runąć do morza.
Raz kozie śmierć!
Ruszam. Jadę 10 na h, blisko murków, dalej od brzegu morza.
Potem opuszczam miejscowość - szeroka, asfaltówka. No pięknie. Rozwijam prędkość do 40/h, wrzucam trójkę . Zakręt i droga prowadzi bardzo stromo w górę. To ja na gaz, czwórka.... Co by się rozpędzić.
uuuuu coś zwalniamy, zwalniamy, stajemy, auto się dławi , silnik kaput.
Toczymy się tyłem w dół, do w miarę płaskiego.
Odpalam. Jedynka, dwójka, trójka, gazuuuu! Dupa. Gaśnie. Toczymy się z powrotem.
Chwila zadumy i refleksji...
- Mama, nie umiesz jechać?- odzywa się głos na stronie, to znaczy z fotelika. - Do pracy i po mieście umiesz. No, dzwoń po tatę.
- Co ty synuś powiedziałeś???
- E, nic, nic. Gówniane auto kupiłaś?
- Jak się wyraziłeś???Gówniane?!Bardzo brzydko! Mamusia jeździ jak Zygzak mc Queen, tylko trochę zapomniała, jak się podjeżdża po chorwacku pod górkę.
Ruszam. Jedynka, dwójka.... Jedzie! Jedzie! Acha, już wiem, jak się jeździ pod górkę.
Potem, z miną wytrawnego rajdowca docieram do miasteczka o nazwie Cara,parkuję 3 cm od murka, wysiadamy, nonszalancko trzaskam drzwiami, ooops. Za mocno. Sprawdzam ukradkiem, czy mój piękny, czerwony lakier nie poniósł uszczerbku. Nie. wszystko ok.
Potem jedziemy do Smokvicy.
Idziemy z synem na zwiady. On, jako gentelman i mężczyzna dźwiga aparat fotograficzny i robi zdjęcia motorom, sikającym psom i, oczywiście, mnie - w najmniej oczekiwanych momentach.
Kilka z tych fotografii nawet mu się udało, co poniżej prezentuję - Smokvica
Pieczywa, oczywiście, nie dostałam. Ale wycieczka była całkiem miła i wielce pouczająca.
Wracamy, mąż uśmiechnięty, zresetowany i świeży.
Obiadek, sjesta.
Pod wieczór mamy poznać naszych sąsiadów z południa, a właściwie z dołu.
Milenka zarządza odjazd. Rusza kawalkada samochodów : dostawczak, skoda, ford. Kierujemy się do winnicy.
Wysiadamy, i w radosnych nastrojach dokonujemy prezentacji.
Witam się z sąsiadem. Chłop słusznej postury twierdzi, że ma na imię Jrosław. Obok niego stoją chłopiec i dziewczyna. Pytam :
- A to synuś? Jaki przystojny! - wskazuję ze szczerym podziwem na zielonookiego chłopaka.
- Tak, Jakub, ma 12 lat - odpowiedział w swoim, ale zrozumiałym dla mnie języku Jaroslaw.
- A to córeczka? - pytam jak stara wścibska plotkara i patrzę badawczo na dziewczę przedziwnej, delikatnie mówiąc, urody i postury. I przybieram nieco współczującą minę, dając do zrozumienia, że ciężko mu na pewno samemu, z upośledzonym dzieckiem, bez żony.
- To jest moja dziewczyna, nie córeczka. Młoda jest, ma 24 lata.
Ups!
Potem odpowiadam na pytania Jaroslawa, oglądamy z Jakovem i Mileną ich gospodarstwo.
Z twarzy nie schodzi mi głupi uśmiech. No, trochę się wstydzę, że jestem taka wścibska. Ale laska mnie zadziwiła.
W ogrodowym grillu stoi wielka brytfanna, a z niej wydobywają się cudowne zapachy. Ciekawe, co też Milenka dzisiaj zaserwuje?
Zasiadamy przy stole. W brytfance , w oliwie pływają ziemniaki, czyli krompir, części pieczonego kurczaka oraz jakieś mięso z kośćmi, które niczego mi z budowy nie przypomina - borsuk? Królik? Mały prosiak? Nie wiem, ale nie pytam, tylko rzucam się na kartofelki (wielkopolska pyra przecież jestem) i kurczaka.
Jaroslaw serwuje gin z tonikiem - ooo, coś dla mnie. Cała reszta raczy się rakiją i czerwonym winem.
Antoś i Jakub zniknęli z aparatem fotograficznym i zaczęli buszować wśród winorośli. Zawiązała się przyjaźń. Taka, przynajmniej dla Jakuba, z musu, ale jak nie ma innych dzieci.... Na bezrybiu i rak ryba. Antek nie posiada się ze szczęścia.
Kiedy alkohol zaczął działać, rozpoczęły się rozmowy.
Odkryłam i przekazałam Milence, która nie mogła zrozumieć, o co chodzi, co następuje:
1. To Czech - nie Słowak
2. Żona żyje i ma się dobrze
3. Rękę miał złamaną Czech a nie córka
4. Córka Czecha jest dorosła
To tyle.
Potem Milenka scharakteryzowała wnikliwie wszystkie przebywające u niej nacje i stwierdziła, że Polacy są najlepsi, Jako potwierdził z przekonaniem:
- Najlepsi, najmilsi na świecie!!!
Czech miał głupią minę.
Następnie omawialiśmy system edukacji w Czechach i Jarosław opowiedział, że Jakub często nie odrabia lekcji, jak mu pani w szkole zada.
- Co zrobi? - pyta Milenka, nie rozumiejąc słowa "zada"i patrzy na mnie pytająco.
Na to zdenerwowany niegramotnością żony Jako odpowiada:
- Patrz mi na usta! Za-dar! Za-dar! Za-dar!!! Miasto! Nie znasz?
Dostałam spazmatycznego ataku śmiechu. Spłakałam się, usmarałam i wyszłam doprowadzić się do porządku.
Na szczęście, nie poczytano tego za brak wychowania czy nawet , dosadnie mówiąc, chamstwo, tylko za przedawkowanie ginu.
Już wolę być pijakiem niż chamem.
Potem się wyłączyłam i zaczęłam obserwować dziewczynę Jaroslawa.
Hmm. Baleyage - perfekcyjny, za kupę forsy (fryzura na Piasta Kołodzieja), stopy - rozmiar 45, wzrost średni, waga bez zastrzeżeń, biust duży, jędrny. Reszta nie do zniesienia.
Słowa nie powiedziała, tyko wypiła kilka drinków, wypaliła kilkanaście papierosków i się uśmiechała.
Ale jestem złośliwa żmija. Na pewno jej zazdroszczę młodości.
Co zainteresowało chłopców w winnicy?
To:
Wieczór minął szybko i miło.
Jeszcze długo w nocy analizowaliśmy to, czego dowiedzieliśmy się o pieniądzach, gospodarkach, pracy piekarza i o sile miłości.
Howk!
Ostatnio edytowano 23.01.2011 21:53 przez Użytkownik usunięty, łącznie edytowano 7 razy