Dalej, w drogę - 28.08.10
Wstaliśmy dość wcześnie. Za oknami szaro, buro, nawet kukurydzy nie widać. Deszcz siąpi. Znowu przywlekliśmy paskudną pogodę.
Śniadanie i w drogę.
Całkiem miło się jedzie, choć specjalnie nie pcham się za kierownicę, wolę oglądać widoczki. Deszcz pada.
Wjeżdżamy do Chorwacji. Na pierwszych bramkach (to chyba jedyne felerne) nie przyjmują od nas zapłaty kartą - chcą gotówkę. Niezadowolona płacę w euro, bo tylko takie pieniądze na razie mamy. Reszta w kunach, więc już w razie czego odpowiednia waluta jest.
Jedziemy, pogoda pod psem.
Potem jednak, w oddali ujrzeliśmy jasność!
Ciężkie chmury osiadły na szczytach gór i tam już zostały.
Przed nami latooooo!!!
Potem spokojnie, spacerowo, wybrzeżem. Makarska.
O jasna dupa! Spoglądamy na zegarek - 17.00
Przypomniało nam się, że mamy prom z Drvenika na Korculę o 17.30.
Niedobrze. Po drodze mnóstwo kolorowych mieścinek. Nie da się przycisnąć.
A jednak. Wpadamy na przystań o 17.28.Nie ma ludzi, nie ma kolejki.Statek jest. Wjeżdżamy na prom.
To znaczy S wjeżdża, a ja pytam dwóch niespotykanie spokojnych panów umiejscowionych na trapie, czy mam im płacić za bilety, czy cwałować do kasy, która nie wiem gdzie jest.
Panowie spoglądają na zegarki, jak na stopery startowe i jednocześnie wskazują kierunek na kasę.
Ruszam. Szybciej, szybciej....serce wali jak młotem. Jak mi uciekną, to co zrobię? Chłopaki bez pieniędzy, ja bez chłopaków? W biegu obracam się. Panowie stoją na trapie i ostentacyjnie patrzą - to na mnie, to na zegarki.
Założyli się?
Jest kasa. Dopadam. Eeeeee.... Zapomniałam dokąd chcę płynąć.
Macham więc ręką w kierunku promu i wołam :
- Two adults i one child nieduże!
Pani ze stoickim spokojem wydrukowała bilety, precyzyjnie wydała resztę.
Start! Biegnę. Panowie patrzą.
O jejku! Jak ja wyglądam? Staram się zapanować nad estetyką biegu.
Patrzą.
Wydłużam krok, stawiam nogi z gracją, sandałki spadają z pięt, więc podkurczam palce, by całkiem nie spadły.
Biegnę dalej.
Poprawiam włosy, okulary i przypominam sobie, że najbardziej widowiskowo wygląda to, co mam z przodu i co zdecydowanie utrudnia mi lekki cwał.
Zbliżam się do celu. Panowie wyraźnie patrzą na to, co mam z przodu.
Co robić? Co robić?
Zatrzymuję się. Łapię oddech, prostuję plecy i z gracją, z rozmazanym od ściekającego po twarzy potu oczkiem, dumnie kroczę ku promowi Hannibal Lucić. Ale nazwa...
Panowie tracą zainteresowanie.
Odpływamy.
Na naszym forum prezentowano już ten prom, tylko o poranku.
Wieczorem wygląda....hmmm.
Toalet (na narciarza) nie powinno się otwierać. Zrobiłam to raz.
- Trzeba twardym być a nie miętkim - cytuję i postanawiam, że wytrzymamy do Korculi.
Wiatr zawiewa od komina i cuchnące spaliny otulają pasażerów na jedynym na tym stateczku pokładzie zewnętrznym.
W naszym synu budzi się potwór. Musi się wywrzeszczeć i wybiegać. Energia i emocje rozpierają małe ciało.
To zielone w buzi to plomba, nie wodorosty.
Udaje nam się go spacyfikować niezbyt pedagogicznymi metodami, tzn. grożąc pobiciem, głodówką czy porzuceniem na wyspie. Mały nie wykazuje specjalnego przerażenia, bo nigdy w życiu nie dostał klapsa. Ale za to wykazuje zrozumienie, siada na krzesełku i z zapałem macha nogami. Po cichu.
Dla spokoju oddajemy mu do zabawy aparat fotograficzny.
Rozpieramy się na siedzeniach i w romantycznych objęciach podziwiamy urokliwe zatoczki, mieścinki i przyrodę Dalmacji.
Na horyzoncie pojawia się Korcula.
Dobijamy do brzegu i dobrze znaną trasą jedziemy do Zavalaticy.
Dobrze znaną to nie znaczy, że przebiegli Korculanie nie zastawili pułapki na biednych turystów i złośliwie nie wybudowali nowej i tak równej drogi, że zapomnieliśmy w odpowiednim momencie skręcić i nadłożyliśmy nieco kilometrów.
Późnym wieczorem docieramy do celu.
Milenka, Jako, Magdalena i Iwan stoją szpalerem przed domem.
Uściskom i pocałunkom nie ma końca. Gospodarze łapią za nasze bagaże i na raz wszystko wnosimy do apartamentu.
Ale jakiego apartamentu!!!
W zeszłym roku byliśmy zadowoleni z tego, który był.
Teraz umieszczono nas w nowym, jeszcze podobno nie wykończonym, tylko dla znajomych królika.
Na stół wjeżdżają miski winogron, fig, rakija i wina oraz zmrożona woda.
No to jesteśmy u siebie.