napisał(a) platon » 02.11.2005 11:32
a tak było ponad rok temu w Kosowie!!!
Tydzień temu Kosowo znów znalazło się na czołówkach gazet - 28 osób zginęło, a 600 odniosło rany w starciach etnicznych wywołanych plotką. W Kosowie płonęły serbskie domy i cerkwie, a w Serbii - meczety. Trzy i pół tysiąca Serbów uciekło ze swych kosowskich domów. Albańscy i serbscy publicyści analizują przyczyny wybuchu przemocy w prowincji, która od wojny z NATO w 1999 r. pozostaje pod protektoratem ONZ
Zemsta Mitrovicy
*** W Kosowie rozpoczął się straceńczy wyścig przegranej polityki milczącej zgody i zabójczej przemocy, która zrodziła się z próżni politycznej i instytucjonalnej - pisze albański komentator Veton Surroi
Gdy przyleciałem 17 marca do Kosowa, już na lotnisku w Prisztinie wszystko wyglądało inaczej niż przed moim wyjazdem. Poprzedniego wieczoru dowiedziałem się o śmierci albańskich dzieci [które według pierwszych relacji utopiły się poszczute psami przez Serbów - red.] we wsi Çabër (po serbsku C~abra) pod Kosovską Mitrovicą, a jeszcze w budynku lotniska, słuchając okrzyków ludzi rozmawiających przez komórki, wywnioskowałem, że Mitrovicę, a potem Prisztinę objęła fala przemocy. Gdy byłem w drodze z lotniska do redakcji, co pięć minut przychodziły informacje o zabitych i rannych, w większości Albańczykach. Także o tym, że nikt nie interweniował, by położyć kres wymianie strzałów w kontrolowanej przez Serbów północnej części Mitrovicy. Przychodziły informacje o Albańczykach zamkniętych w enklawach na północy miasta, których życie było teraz tylko w rękach Boga. Potem usłyszałem, że Albańczycy z Prisztiny ruszyli, by zablokować serbską wieś Çagllavice (C~aglavica). Po drodze, w Fushë Kosovë (Kosovo Polje), widziałem, jak policja albańska zatrzymała kilku młodych Albańczyków, którzy zaatakowali na ulicy dwie serbskie kobiety i mężczyznę.
W Prisztinie zwykły hałas na ulicach pełnych młodych ludzi, którzy wylegli na chodniki w słoneczny dzień, zastąpiły syreny ambulansów i patroli policji. Główne arterie zostały prawie całkowicie zablokowane.
W ciągu tych dwóch godzin od wylądowania do przyjazdu do redakcji zaszły zmiany wywołujące wrażenie, że Kosowa nikt nie kontroluje.
** Dobrze, że nie jest gorzej
Jednak dla mieszkańców Mitrovicy był to jedynie krwawy epizod w prawie normalnej sytuacji. To miasto jest podzielone od pięciu lat, stanowiąc mikrokosmos kosowskich podziałów etnicznych. Na północy miasta Serbowie, którzy opuścili swoje domy w innych częściach Kosowa, zajęli albańskie mieszkania i Albańczycy nie mogli już tu wrócić. Obie wspólnoty rozdzielają siły KFOR. Przez pięć lat mieszkańcom tego miasta wmawiano, że Kosowo idzie do przodu. Przez prawie pięć lat istniała milcząca zgoda, że można żyć także w ten sposób: mieszkańcy nic nie mogą zrobić, politycy mówią o Mitrovicy jedynie w kampaniach wyborczych, zmieniają się ONZ-owscy administratorzy, którzy wspominają Mitrovicę jedynie na początku i na końcu swojego mandatu. KFOR jest zadowolony, że sytuacja się nie pogarsza, skoro już nie może się polepszyć. W Belgradzie trzy kolejne rządy popierają podział Mitrovicy (a więc także Kosowa) na równoległe serbskie i albańskie struktury, począwszy od oświaty, a skończywszy na bezpieczeństwie, w tym także tajnej policji i tajnych służbach wojskowych.
Powstało milczące porozumienie, że jeśli nie będzie się poruszać kwestii Mitrovicy, być może powstanie iluzja normalności.
Koniec iluzji był tragiczny. Dla albańskich dzieci, które według pierwszych relacji uciekały przed serbskimi sąsiadami. Dla mieszkańców Mitrovicy, zabitych i rannych, z których większość stanowili Albańczycy, choć byli wśród nich także Serbowie. I dla Kosowa, bo był to rodzaj zemsty Mitrovicy za to, że inni kosowscy Albańczycy o niej zapomnieli.
** Pracujemy nad tym
Kosowo, które opuściłem kilka dni wcześniej, żyło iluzją, że trwające prawie pięć lat budowanie państwa to coś normalnego. Przemoc zniszczyła tę iluzję.
Przez te wszystkie dni przemocy w Kosowie nie pojawił się żaden autorytet państwowy ani polityczny, który mógłby ją powstrzymać. Postawa głównego ONZ-owskiego administratora prowincji Harriego Holkeriego oraz prezydenta Ibrahima Rugovy wydawała się anachroniczna. Holkeri powiedział, że rozumie, dlaczego doszło do przemocy w Çabër, jakby ważna była w tym momencie znajomość psychologicznych motywów przemocy. Rugova oświadczył, że "pracujemy nad kwestią Mitrovicy". To jego stereotypowa odpowiedź na każdy problem.
17 marca w Kosowie, doprowadzając do śmierci wielu ludzi, umarła polityka wieloletnich przepychanek pomiędzy UNMIK-iem [misja ONZ w Kosowie - red.] i kosowskimi Albańczykami o to, jakie kompetencje i kiedy przejdą w czyje ręce. Polityka, w której nie ma idei przewodniej ani żadnych terminów. Polityka, która w miejsce koncepcji i wyborów zaoferowała ogólne, puste formuły typu "pracujemy nad tym", pochwały przeszłości i złudzenia, że sprawa sama się rozwiąże.
Dzisiaj możemy stać się uczestnikami straceńczego wyścigu. Z jednej strony są polityka i politycy, którzy nie przyjmują do wiadomości, że ponieśli klęskę. Z drugiej - energia przemocy skumulowana i skierowana przeciwko ludzkiemu życiu i elementarnemu spokojowi.
Albańczyk z Kosowa miałby szczęście, gdyby zniknęli ze sceny obaj uczestnicy tego wyścigu. Obecna polityka i jej przedstawiciele. I przemoc, która zrodziła się z wielkiej próżni politycznej i instytucjonalnej.
Veton Surroi - komentator polityczny, wydawca kosowskiego dziennika "Koha Ditore". Tekst ukazał się 18 marca w albańskiej gazecie "Korrieri"
Zagrali w serbską grę
*** Albańczycy muszą sobie uświadomić, że popełnili błąd, gdy atakowali serbskie domy i palili serbskie cerkwie, sądząc, że w ten sposób przysłużą się sprawie albańskiej. Wręcz przeciwnie, bardzo jej zaszkodzili - uważa wybitny albański pisarz Ismail Kadaré
To najtragiczniejsze wydarzenia od wyzwolenia Kosowa. Nigdy nie powinny mieć miejsca. Przyniosły wielką szkodę Kosowu i albańskiej sprawie na Bałkanach. To potężny cios wymierzony w wielkie zwycięstwo narodu albańskiego - zbliżenie do Zachodu, tworzenie sojuszy ze światem zachodnim. Niestety, zdeptano to w ciągu trzech dni. Istnieje niebezpieczeństwo, że Kosowo wraz z Albanią znów znajdzie się w izolacji. Takie było marzenie Serbii i marzenie Envera Hodży [przez dziesięciolecia stalinowskiego władcy Albanii - red.].
W ciągu tych dni na oślep ugodzono w wolność Kosowa, w jego przyszłość, zdradzono naszych sojuszników. Nie ma co owijać w bawełnę. Rozumiem bardzo dobrze wszystkie problemy Albańczyków w Kosowie, rozumiem doskonale ich nie-zadowolenie tam, gdzie mają rację. I mają rację, domagając się wielu rzeczy, w pierwszej kolejności równorzędnego traktowania, zaprzestania prowokacji ze strony Belgradu. Jednak to wszystko nie może usprawiedliwiać tych, którzy wpadli w pułapkę i praktycznie grają w serbską grę.
Jedyną drogą jest głębokie uświadomienie sobie przez Albańczyków tego, co zrobili, że popełnili błąd, gdy zaatakowali serbskie domy, palili serbskie cerkwie, sądząc, że w ten sposób przysłużą się sprawie albańskiej. Muszą to zrozumieć, a zwłaszcza to, że atakując siedzibę misji ONZ, zaatakowali swoich sojuszników, wspólnotę międzynarodową. Muszą zrozumieć, że wyrządzili szkodę prawie nie do naprawienia. Niech ten przykład posłuży przynajmniej jako lekcja, iż gorące głowy nigdy nie powinny stawiać własnego oburzenia ponad interesy narodu i wolności. Naruszono rzecz najświętszą. Albańska ludność Kosowa musi się zdystansować od wszystkich ciemnych sił, które były zamieszane w tę historię. Brali w niej udział bez wątpienia ludzie naiwni, ale także intryganci - obce tajne służby - oraz albańscy awanturnicy, również ci, którzy tęsknią za komunizmem.
To jedyna droga naprawy: stopniowo Albańczycy zaczną pokazywać inną twarz, pokazywać, że są cywilizowanym narodem, czego, niestety, podczas tych dni nie dowiedli.
Ismail Kadaré - najbardziej znany pisarz albański, kandydat do literackiej Nagrody Nobla. Mieszka w Paryżu. Fragment wywiadu udzielonego albańskiej telewizji KLAN 19 marca 2004 i opublikowanego przez wszystkie gazety albańskie.
Oba teksty przeł. Dorota Horodyska
Dym nie zasłoni faktów
*** Kosowo to najlepszy przykład tego, co można określić jako "bałkańską regułę etniczną": jeśli raz uda ci się wyczyścić etnicznie dane terytorium, jest ono twoje na zawsze - uważa serbski publicysta Miloš Vasić
Wydarzenia z 17 marca zaskoczyły wszystkich oprócz albańskich i serbskich ekstremistów z Kosowa i Belgradu. Nowy kryzys zaczął się w typowy dla Bałkanów sposób - wywołała go plotka, która rankiem obiegła Kosowo. Według niej czterech albańskich chłopców z okolic Kosovskiej Mitrovicy zostało zapędzonych przez kilku serbskich chłopców z psami nad rzekę Ibar, gdzie utonęli. Plotkę szybko i sprawnie podano dalej albańskim mediom w Kosowie, które natychmiast podniosły wrzawę; oczywiście zanim policja zdążyła przeprowadzić odpowiednie śledztwo w tej sprawie. Później okazało się, że jakiś albański chłopiec powiedział ONZ-owskiej policji, że plotka była fałszywa, a chłopcy weszli do rzeki sami. Ale było już za późno. Pogłoska wyzwoliła masową reakcję Albańczyków przeciwko mniejszości serbskiej, którą obserwatorzy NATO, a nawet lokalne media albańskie określiły później jako "zaplanowaną i zorganizowaną".
Sytuacja dojrzała już do takiego wybuchu przemocy i czystek etnicznych, gdyż międzynarodowy protektorat nad Kosowem zdołał jedynie rozdrażnić zarówno albańską większość, jak i serbską mniejszość. Albańska większość pielęgnowała mrzonki o niepodległości, serbska mniejszość łudziła się próżną nadzieją wcielenia regionu z powrotem do Serbii.
** Kibice, komórki, kamienie
Równie szybko jak plotka o utopieniu chłopców rozeszła się pośród kosowskich Albańczyków, doprowadzając do gwałtownego wystąpienia przeciwko serbskiej mniejszości, Serbię obiegła wiadomość o albańskim pogromie. Najważniejsze jest tu tempo przekazywania informacji. Nacjonaliści albańscy zagrali na krzywdzie dzieci, serbscy - na starej śpiewce, że "Kosowo jest najdroższym słowem dla Serbów" lub że "Kosowo to kolebka serbskiej cywilizacji". Oto skutki.
Tłumy albańskich nacjonalistów podpaliły wiele bezcennych średniowiecznych cerkwi należących do europejskiego dziedzictwa kultury i sztuki. To skandaliczne i niewybaczalne. Ponosi za to jednak odpowiedzialność ta właśnie Europa i jej wojska, które nie spełniają swej roli, choć obecne są w Kosowie w tak wielkiej liczbie.
Wróćmy jednak do samej Serbii. Pierwsze wieści o wandalizmie, o jakim nie słyszano nawet w czasach otomańskich (Turcy przynajmniej dbali o wolność religijną i zachowanie chrześcijańskich zabytków), rozeszły się nazbyt szybko. Już 17 marca wieczorem mała grupka ludzi zebrała się przed budynkiem rządu serbskiego w Belgradzie. Grupa, podżegana przez nacjonalistyczną propagandę starannie dobranych mówców, szybko rozrosła się w tłum. Nacjonaliści wykorzystali kibiców piłkarskich, których udało się szybko zmobilizować za pomocą telefonów komórkowych. Dla kibiców każdy powód do starcia z policją jest dobry. Jeżeli ma on podłoże "patriotyczne" lub nacjonalistyczne - tym lepiej. Część serbskich kibiców bowiem, tak jak często kibice w całej Europie, wyznaje skrajnie prawicową, skinheadowską ideologię.
Komendant główny belgradzkiej policji Milan Obradović, błyskotliwy młody policjant o nieskazitelnej przeszłości, odpowiednio wcześnie ostrzegał serbskie MSW o zbliżających się kłopotach. Minister, członek nowego rządu Vojislava Kosztunicy, wydał zarządzenie, by celów w Belgradzie policjanci bronili bez użycia siły (czyli ograniczyli się do bronienia atakującym dostępu tarczami i własnym ciałem). Kiedy do godziny 22 belgradzkiej policji udało się zmobilizować dostępne siły, okazało się, że jest ich zbyt mało: policjanci musieli chronić ambasady, budynki użyteczności publicznej i strategiczne obiekty, jak siedziba radia czy telewizji. Meczetu w Belgradzie, szacownej budowli z XVI w., odbudowanej przez serbskiego księcia Michała w 1868 r. w geście dobrej woli i tolerancji religijnej, broniło zaledwie stu funkcjonariuszy.
Meczet w Niszu na południu Serbii stanął w płomieniach już około godziny 20. Zaraz potem zaatakowano meczet w Belgradzie. Minister uparcie ignorował prośby belgradzkiej policji o pomoc, mimo że funkcjonariusze odnieśli ciężkie obrażenia. Prawie tysiąc agresywnych i świetnie zorganizowanych demonstrantów rzucało kamieniami i atakowało oddział, który odpierał ataki za pomocą gumowych pocisków. W końcu meczet zajęto i spalono. Jedna trzecia policjantów została ranna, w tym dwóch ciężko.
** Pasażerowie mogą się modlić
Pomijając godne pożałowania i bezsensowne spalenie meczetów, ogólna reakcja w Serbii była zastanawiająca. Nowy rząd, mimo że nacjonalistyczny i konserwatywny, postanowił skanalizować emocje ludności, kierując je ku czemuś bardziej oswojonemu i cywilizowanemu. Razem z serbskim Kościołem prawosławnym zorganizował masowe modły. Zupełnie jak w średniowiecznych miastach oblężonych przez Tatarów, kiedy tłumy gromadziły się na modlitwach i procesjach. Cóż innego pozostaje? Przypomina to konwencję warszawską o lotnictwie cywilnym, według której kapitan samolotu w krytycznym momencie może poinformować wierzących pasażerów, że mogą zacząć się modlić.
Najwyraźniej serbski rząd nie ma innego wyjścia niż wspomniany kapitan. Serbia przegrała wojnę w Kosowie w 1999 r. Rezolucje ONZ, bez względu na ich liczbę, niewiele tu pomogą. Wystarczy spojrzeć na Palestynę.
Kosowo to najlepszy przykład tego, co można określić jako "bałkańską regułę etniczną": jeśli raz uda ci się wyczyścić etnicznie dane terytorium, jest ono twoje na zawsze. Uchodźcy nigdy nie wracają w komplecie, a poza tym jest tyle sposobów, by ich zniechęcić. Sam upływ czasu stopniowo i nieuchronnie utrwali twoją władzę na tym terytorium. Również pragmatyczna dyplomacja międzynarodowa prędzej czy później udzieli sankcji prawnej.
Niedawny kryzys w Kosowie stanowi kolejną ilustrację tezy postawionej w 1995 r. przez wysoką komisarz ONZ ds. uchodźców Sadako Ogatę: "Czystki etniczne nie są skutkiem, lecz przyczyną wojen na Bałkanach". Serbowie kosowscy i cała Serbia bardzo szybko zapomnieli o tym, co działo się w Kosowie, szczególnie w 1999 r., kiedy 800 tys. kosowskich Albańczyków jugosłowiańskie wojsko i serbska policja siłą wygnały z własnych domów. To, czego dziś jesteśmy świadkami, jest tylko ich odpowiedzią na tamte wydarzenia. Nikt w Serbii nie śmie nawet wspomnieć o owych faktach historycznych.
Jednak skrywane poczucie winy oraz "patriotyczna" retoryka nie zatuszują faktów, tak jak nie zasłoni ich dym ze spalonych meczetów.
przeł. Przemysław Wilkus
Veton Surroi, Ismail Kadaré, Miloš Vasić