Re: Z Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk i Siedmiog
Oglądając mapę można zauważyć, że w tej części kraju zabytkowych monastyrów jest sporo. Z racji ograniczeń czasowych decydujemy się tylko na najważniejszy z nich - w
Horezu.
Kompleks klasztorny skryty za podwójnymi murami jest rozległy: oprócz głównej cerkwi składa się jeszcze z drugiej mniejszej, pałacu książęcego, biblioteki, budynków gospodarczych i dzwonnicy. Dojście do zewnętrznej bramy zapewnia brukowana droga.
Teren między murami zewnętrznymi a wewnętrznymi.
Klasztor założono pod koniec XVII wieku, fundatorem był hospodar Konstantyn Brâncoveanu. Powstało wówczas w Oltenii wiele takich obiektów, łączących funkcje sakralne z obronnymi.
Kompleks jest modelowym przykładem tzw. stylu
brynkowiańskiego, związanego z epoką założyciela. Biel, czystość, równowaga, bogactwo szczegółów i dekoracji. Bardzo różny od monastyrów z drugiej strony Karpat oraz mołdawskich, ale bardzo popularny na Wołoszczyźnie i nazywany "wołoskim renesansem". W 1993 klasztor roku znalazł się na liście dziedzictwa UNESCO.
Główna cerkiew nosi wezwanie św. Konstantyna i Heleny. Składa się z otwartego przedsionka, przednawy, nawy i trzech absyd.
Z zewnątrz malowany był tylko przedsionek. Ciekawie na ścianach wygląda imitacja sznura.
Freski w przedsionku.
Wewnątrz przyciąga oko imponujący, bogato zdobiony ikonostas, z kolei malowidła łączą sceny religijne ze świeckimi.
Na dziedzińcu do ścian przykleiło się obudowane źródło z pitną (cudowną?) wodą.
Za wewnętrznymi murami, pod lasem, widać kolejną cerkiew wraz z jakąś kaplicą.
Mimo swojego znaczenia nie spotkaliśmy tutaj tłumów. Kręciło się trochę osób (głównie rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi), ale nie w dużych ilościach. Zapewne dzień wcześniej - gdy Rumunii mieli swoje święto - nie panowałaby tu taka cisza.
I tylko ten wóz na czeskich blachach zaburza kompozycje zdjęcia!
Niedaleko parkingu stoi trzecia cerkiew, znacznie skromniejsza. Powstała mniej więcej w tym samym czasie co klasztor.
Po sąsiedzku inne zabudowania.
Przed bramą rozłożyło się kilka stoisk dla turystów. Dominuje wytwarzana w regionie ceramika, znana w całym kraju. Znakiem firmowym jest kogutek

.
Dla odwiedzających przygotowano też darmowe toalety, sympatyczne towarzystwo gratis.
Niebo od jakiegoś czasu zaczyna się chmurzyć. W
Râmnicu Vâlcea podczas zakupów rozpoczyna się ulewa. To pierwszy deszcz od opadów nad Jeziorem Szkoderskim, ale w ciągu dnia ostatni raz padało nam nad Balatonem półtora tygodnia wcześniej. Niezły wynik.
Został nam ostatni odcinek dzisiejszego dnia do
Curtea de Argeş. Do celu dojechać na dwa sposoby: dłuższą i wygodniejszą drogą przez Piteşti lub o połowę krótszą przez góry. Wybór wydawałby się oczywisty, ale... mam taką mapę Rumunii, na której zaznaczono stan dróg. Fragment górski otrzymał nowo wymyśloną kategorię: "skrajnie tragiczna". Kiedyś miała status "złej", w tym roku go zmieniono na jeszcze gorszą

.
Postanowiłem jednak zaryzykować i wybrać skrót. Pierwsze kilometry są niezłe, potem nieco gorzej, ale bez tragedii. Wkrótce okazało się, co było powodem tak niskiej oceny: w kilku miejscach osunęła się ziemia, zabierając ze sobą połowę drogi, cały lewy pas. Zaraz po takim zdarzeniu jazda rzeczywiście mogłaby być tu niebezpieczna, ale obecnie wszystkie niespodzianki są odpowiednio zabezpieczone, więc tak naprawdę ów odcinek to rumuńska norma z nieco niższej półki.
I nawet deszcz przestał padać

.
Na przełęczy biegnie granica między Oltenią a
Muntenią, wschodnią częścią Wołoszczyzny. Zatrzymuję się na kilka zdjęć i zaraz zjawia się znikąd wielki, głodny pies. Czeka z tak błagalnym wyrazem pyska, że zaraz zmiękcza nasze serca; w Macedonii zakupiliśmy karmę dla zwierząt (polskiej produkcji, jak się okazało), którą wozimy teraz ze sobą na takie okazje. Pies jest wniebowzięty, a my cieszymy się, że choć trochę sobie podjadł

.
W Curtea de Argeş podobno znajduje się kemping. Mijamy jeden przy zjeździe, ale ma tak krzywy plac, że nadawałby się bardziej do skoków niż rozstawienia namiotu. W mieście nie ma żadnych oznaczeń na ten, który nas interesuje. Uderzamy w kierunku Piteşti, licząc, że może będzie przy drodze albo znajdziemy jakiś inny obiekt do spania; w końcu ta okolica jest wśród turystów popularna.
Kilometry lecą... Jest jakiś pensjonat, idę się rozejrzeć. Wystarczyło zobaczyć kartkę z cenami - nie nasza kieszeń. Kolejny hotel wygląda jeszcze bardziej luksusowo. Wracamy do Curtea... W centrum same wypasione noclegownie z wieloma gwiazdkami. Zapada zmierzch, w powietrzu czuć nieprzyjemną wilgoć i chłód; w końcu widzę sfatygowany szyld: "Motel. Nocleg od 25 lei".
Sprawdzimy! Budynek wygląda jak czeska ubytovna, dookoła bloki. Zagraniczni klienci raczej są tu rzadkością. Niepewnie przekraczam drzwi. Babka na recepcji nie zna ani słowa w innym języku niż rumuński, ale od razu prowadzi do pokoju. Przypomina te ze schronisk, jest nawet łóżko piętrowe, a do tego łazienka i stary telewizor. Bierzemy! No tak, lecz jaka cena? Na pewno nie 25 lei od łebka, policzą więcej na jedną noc.
Kobieta kreśli na kartce: 120 lei! Nooo, to sobie "zaokrągliła", myślę, że połowa kwoty pójdzie do kieszeni (żadnego rachunku, rzecz, jasna nie dostaliśmy). Patrzę na Teresę... Mnie też nie chce się już dalej szukać, raz możemy przepłacić, trudno. Chyba był to ostatni wolny pokój, bo chwilę po nas wpadł do motelu facet z plecakiem i musiał wracać na miasto.
Sprawdzam stan kwatery: deska od kibla jest oderwana. Pościel ma dziwny zapach, ale wygląda na wypraną. I wtedy zaczyna kapać z sufitu. Kap, kap, kap, kap... Woda wypływa gdzieś spod lampy, ociera się o klosz i spada z hałasem na ziemię. Kap, kap, kap, kap... Fajnie.
Czekamy, może przestanie? Kap, kap, kap, kap... W końcu idę po babkę z recepcji, nie wiemy, czy zaraz nie wywali lampy albo ktoś u góry zalewa pokój... Kobita nie chce przyjść, patrzy podejrzanie, ale wreszcie się odważyła.
- Kapie z góry - pokazała po swojemu i poszła.
Aha. No dobra, może tutaj to normalne? Przenosimy swoje rzeczy wyżej na wypadek powodzi

, a pod lampą podkładam papier.
Chcieliśmy zjeść jakąś kolację, w centrum otwarta była tylko restauracja grecka. W ogóle miasto wyglądało na wymarłe.
Po powrocie do motelu z sufitu nadal kapie. Wieczór zakończy się przy piwie i telewizorze. Wiecie, że Hubert Urbański prowadzi też rumuńskich "Milionerów"??
W nocy opady wewnątrz pokoju zmalały, rano zanikły w ogóle. Na suficie pojawiła się mokra plama, której dzień wcześniej nie było widać.
Na dworze powraca ładna słoneczna pogoda. Naprzeciwko motelu stoi blok ze studnią. Ciekawe, czy nadal jest używana?
