Okolice Ochrydy (Охрид, alb. Ohër) to jedyne miejsce w Macedonii, gdzie można zetknąć się z masową turystyką. Co prawda w innych miejscach kraju pojawia się coraz więcej obcokrajowców, ale tylko tutaj ich ilość jest tak zauważalna.
Jezioro o nazwie takiej samej jak słynne miasto uznają za najstarsze w Europie i jedno z najstarszych na świecie. Woda jest krystalicznie czysta i nigdy nie zamarza. Nie potrzeba dostępu do morza przy takim akwenie.
Ośrodek należący do macedońskich skautów (Извиднички Центар Охрид) wypatrzyłem przed pierwszym przyjazdem do Macedonii. Wybór ten okazał się znakomity: miejsce oddalone jest od starówki Ochrydu o jakieś dwa kilometry. Posiadają własną plażę, moim zdaniem jedną z lepszych w okolicy. Działa bar (ten akurat się zmienił na minus razem z nowym dzierżawcą z wieczną miną wściekłego człowieka). Ale co najważniejsze - niemal wszyscy goście to Macedończycy lub Serbowie, innych cudzoziemców praktycznie nie widać. Jest swojsko i w umiarkowanych cenach.
Za pierwszym razem nocleg był w starej przyczepie kempingowej w której nie domykały się okna . Za drugim - blaszany barak w jakim często kwateruje się osoby po stracie dobytku. Tym razem luksus - własny pokój z łazienką! Aby jednak nie było tak światowo, to na początek okazało się, iż klucz nie pasuje do zamka w drzwiach. Pokój więc wymieniono (bo właściwego klucza nie szło odnaleźć ). W łazience nie leciała ciepła woda, okien nie szło otworzyć, przy kontaktach sterczały podejrzane kable, a daszek przy drzwiach miał spore dziury, ale i tak byliśmy zadowoleni.
Macedońskie śniadanie z albańskim serem kaszkawał (kupionym w sklepie hallal). Ser był pyszny, ale już nie trafiliśmy na drugi tak smaczny.
Przez większość dnia mamy dzień lenia, podobnie jak nad Jeziorem Szkoderskim. Niespodzianką są znajomi Teresy z pracy, którzy zajeżdżają do nas na krótkie odwiedziny w czasie podróży do Albanii. Tak im się spodobało, że nie chcieli jechać dalej .
Woda jest zimniejsza niż w Szkoderskim, co jest wynikiem chłodnego frontu, który przetoczył się nad całymi Bałkanami w przedostatnią noc. Nawet temperatura powietrza spadła lekko poniżej 30 stopni i wreszcie człowiek nie czuje się jak w piekarniku.
Ale swetra ściągać nie zamierzałem .
Zamiast kotów tym razem odwiedzał nas młody psiak.
Popołudniem postanowiliśmy przejść się do miasta. Najkrótsza droga jest niezbyt oficjalna...
Początkowo idzie się wysuszonymi nieużytkami.
Następnie wzdłuż jeziora mijając miejsca, gdzie zazwyczaj odpoczywają osoby z najbliższego osiedla.
Prawie kilometr zajmuje miejska plaża: kiedyś była podzielona płotami na mniejsze kawałki należące do osobnych ośrodków, teraz można przejść ją w całości. Czystość miesza się tu z wysypiskiem, a prywatny basen ze smrodem padłego psa.
Za płotem meczet z minaretem przypominającym latarnię morską. Muzułmanie stanowią tylko 1/5 ludności, a zamieszkują głównie peryferyjnego ubogie dzielnice.
Przed nami wzgórze Plaošnik na którym znajduje się twierdza oraz kilka świątyń, w tym ruiny najstarszej, wczesnochrześcijańskiej bazyliki. Zbocza od tej strony porasta iglasty las, a nad jeziorem lśnią malownicze klify.
Trochę wspinania po wyremontowanych chodnikach i możemy spojrzeć za siebie, na północ: miejska plaża, a na końcu zielonego cypla jest obóz pionierów.
Latarnie w stylu tradycyjnych ochrydzkich domów.