Nasz główny wakacyjny wyjazd w 2024r wciąż był dla nas niewiadomą.
Nie mieliśmy żadnych rezerwacji gdyż nie mieliśmy pewności dokąd w ogóle chcemy jechać.
Z decyzją wstrzymywaliśmy się do czerwcowego greckiego rejsu.
Bo choć intuicyjnie czuliśmy, że to właśnie ten kierunek wybierzemy na sierpniowy pobyt to jednak chcieliśmy się do końca upewnić czyli poczekać do powrotu z naszej czerwcowej wyprawy.
Po powrocie byliśmy już w stu procentach pewni – wracamy do Grecji.
Pozostała jeszcze kwestia terminu.
Chcieliśmy jak zawsze przełom sierpnia i września.
I już prawie kupiliśmy lot, mieliśmy też dogadany czarter.
Na szczęście prawie.
Bo okazało się, że od 3 września zaczynam intensywną pracę i muszę być już na miejscu.
W takim razie zaczynamy poszukiwania od nowa bo rejs zaczniemy tydzień wcześniej.
W sumie nawet chyba lepiej bo udaje nam się z lotem.
Polecimy z Okęcia więc bliżej nas, w sobotę a nie w piątek więc bez konieczności noclegu na miejscu.
Jacht też znaleźliśmy fajny.
Negocjacje cenowe z Grekiem bardzo miłe, w gratisie otrzymaliśmy SUPa ku wielkiej radości naszych córek.
Nie mamy pewności czy zmieścimy się w 20-kilowy bagaż – bo to jednak dwa tygodnie.
Wybieramy zatem opcję 32 kg – będzie pewność, że wszystko zabierzemy.
Do tego oczywiście podręczne.
16-go sierpnia 2024r nasza torba już gotowa na wyjazd.
17-go sierpnia 2024r wstajemy dość wcześnie.
Porządne śniadanie, kawa i koło ósmej opuszczamy nasz dom.
Tradycyjnie jedziemy jeszcze do piekarni po świeże jedzonko na drogę i ruszamy w kierunku Warszawy.
Półtorej godziny i jesteśmy na miejscu.
Samochód zostawiamy na parkingu Park&Fly.
Koszt – 240 zł za dwa tygodnie oczywiście z transferem na i z lotniska.
Wsiadamy do busa i na Okęciu jesteśmy w okolicy dziesiątej.
Mamy luz czasowy – wylot zaplanowany jest na 12:20.
Idziemy oddać bagaż – nasza torba jest za duża na taśmy, oddajemy ja w okienku oversize i już tylko z małymi plecaczkami wędrujemy dalej.
Na Okęciu – tak samo jak w Balicach – za kontrolą bezpieczeństwa jest możliwość uzupełnienia pustych butelek po wodzie w źródełku – co oczywiście czynimy.
Samolot Wizzair już czeka na płycie lotniska, podjeżdżamy pod drzwi, zajmujemy swoje miejsca.
Jesteśmy porozrzucani.
Ania z Kapitanem siedzą w jednym rzędzie, Ewa gdzieś niedaleko od nich.
Tylko ja całkiem z przodu samolotu, sama.
Trudno.
Dziś na szczęście lecimy już bez stresu związanego z zapaleniem ucha.
Dokoła mnie sami Ukraińcy, nie słyszę naszego języka.
Startujemy punktualnie.
Po osiągnięciu wysokości przelotowej idę do moich zobaczyć gdzie siedzą.
Ku wielkiemu zdziwieniu widzę, że siedzą we troje w jednym rzędzie.
Było wolne miejsce pod oknem więc Ewa się dosiadła.
Co więcej – w ich rzędzie tylko po drugiej stronie siedzi kobieta z córką, jedno miejsce – i to przy oknie maja wolne!!!
Pytam czy mogę się dosiąść bo tu mam rodzinę.
Kobieta patrzy na mnie i niechętnie odpowiada, że tak ale ona się absolutnie nie przesunie.
Czyli mam iść pod okno.
Super!!!
Szybko zorientowałam się, że kobieta była tak przerażona lotem że chyba chciała być jak najdalej od widoku z okna.
Dla mnie bomba!!
Więc lecimy.
Czas mi mija szybko bo cały czas gapię się przez szybę.
Ania po drugiej stronie siedzi z aparatem i oczywiście co chwilę cos fotografuje.
Lot spokojny, chmury co chwila ustępowały i widać było ziemię.
Pod koniec lotu telefon wędruje w moje ręce.
Już jesteśmy nad Grecją.
Nareszcie widać morze i wyspy.
I wtedy Kapitan samolotu informuje nas, że jesteśmy numerem piątym w kolejce do lądowania i w oczekiwaniu okrążymy sobie wyspę Korfu.
No to lecimy popatrzeć z góry na to co widzieliśmy w czerwcu.
Paleokastrissa z góry wygląda ślicznie.
Porto Timoni jak na dłoni.
I Erikoussa.
Jakiś tłok w niej – i w marinie i na kotwicach dużo jachtów.
Wracamy w pobliże lotniska.
To już zatoka przy samym Korfu.
Zaglądamy co tam na wycieczkowcach słychać.
I lądujemy.