Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Zimowa Maja Jezerce 2008

Nazwa Albanii wywodzi się ze źródeł greckich i rzymskich, nawiązując do koloru białego. Sami Albańczycy używają nazwy Shqipëria, co oznacza Krainę Orłów. Albania jest niewielkim krajem - jej powierzchnia wynosi to niewiele mniej niż powierzchnia województwa wielkopolskiego.
meeg
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1225
Dołączył(a): 17.06.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) meeg » 02.04.2008 13:12

Ja też dołączę do zachwyconych relacją
:P - po prostu super!
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 02.04.2008 18:18

Dzięki wielkie za wszystkie miłe słowa!

kulka53 napisał(a):Szukając informacji o górach w tamtych rejonach trafiłem na tę stronę. Trochę poczytałem, ale nie znając języka było trudno :( coś tam jednak zawsze się podomyślałem............. Właśnie m in dzięki opisowi na tej stronie zdecydowałem się że spróbujemy zdobyć Hajlę :D

O nas też już jest :)

Lidia K napisał(a):My spotykaliśmy też grupy planinarów w Julijskich Alpach i w Sar Planinie. W obydwu przypadkach to byli Słoweńcy, co najmniej po 60 osób. I tak naprawdę często spotykaliśmy przynajmniej kilkuosobowe grupy idące razem na jakiś szczyt. Nie przypominam sobie takich par jak my chodzących samotnie.

Oni mają silną tradycję planinarskich druzstv i właśnie takich organizowanych razem wypadów. Tu właśnie to było naprawdę fajne, taka atmosfera międzynarodowej balangi ponad wszelkimi podziałami :lol:

a to ja napisał(a):TO trzeba kochać miłością ... wydawać by się czasem mogło, że nie odwzajemnianą ... .

Wiem że niektórzy mają mniej szczęścia w górach... i to się zdarza zarówno tym co idą na całość jak i zwykłym niedzielnym turystom, i tym co są gdzieś pośrodku tej skali też.
Jak dla mnie chyba na razie całkowicie odwzajemniona, a że czasem coś boli czy pić się chce czy człowiek po prostu leci na pysk ze zmęczenia... chciałbym mieć przez całe życie tylko takie problemy :lol:
Może i ze 2-3 razy mi się zdarzyło że było ze mną krucho. Jak mi się czasem wszystko w życiu pieprzy to sobie przypominam tamte momenty i myślę że nie jest źle, bo mogło mnie już nie być a jestem i cieszę się dobrym zdrowiem :D

shtriga napisał(a):Ale w te wakacje chyba zadebiutujemy z chodzeniem na sznurku. I będę się radzić na pewno, bo o tym pojęcia nie mam :D

Aleś tajemnicza, wygadaj się trochę więcej...

shtriga napisał(a):Aha... No i jest robota - pewnie by się nas tu wielu ucieszyło z polskiego przekładu "Planinom" hm hm hm :lol:

Ha ha ha. Może na emeryturze :D A naprawdę to jeszcze bym musiał trochę tam pojeździć i lepiej poznać język :)

My tu gadu gadu a zaraz ruszamy dalej...
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 02.04.2008 20:15

6. Test gronostaja
16 marca

Przed ósmą budzi mnie sems od Shtrigi ze smutnymi wiadomościami o tragicznym w skutkach wybuchu w składzie amunicji w Albanii. Odpisuję i myślę sobie że czas się zbierać, długa droga przede mną.

Nawet nie wiem kiedy znowu zasypiam, budzę się ponad godzinę później. Jednak ostatnie dni trochę mi dały w dupę. Czuję się ogólnie trzepnięty od słońca i zmęczenia. Idę do łazienki i patrzę w lustro. Moją mordą można by straszyć dzieci, jest czerwona i spuchnięta.

Za spanie zapłaciłem już wczoraj, więc idę tylko do recepcji się pożegnać i przed jedenastą ruszam. Wcześniej myślałem czy nie skoczyć na Čakor. Taka wycieczka zabrałaby jednak sporo czasu, no i na górze droga pewnie jest jeszcze zawalona śniegiem, może nawet zupełnie nieprzejezdna, więc rezygnuję. Jest tak ciepło że jadę w samej koszulce.

Zaraz po wyruszeniu zatrzymuję się żeby podwieźć miejscowego chłopaka do Berane. Gra w zespole folklorystycznym, jedzie na próbę, przygotowują się do międzynarodowego festiwalu w Danii. Teraz za dnia dobrze rozpoznaję miasteczko gdzie z Davidem i Ivošem na wszelki wypadek załatwialiśmy biurokratyczne formalności na policji.

We wsi za Beranem zatrzymuję się przy gospodarstwie, które wita przejeżdżających napisem RAKIJA. Gazda i gaździna, starsi ludzie, zapraszają mnie do środka. Pytają czy jestem Słoweńcem. Przyjmuję to za komplement dla mojej znajomości języka. Próbuję małego łyczka dobrej, mocnej śliwowicy prosto z baniaka. Więcej nie mogę żeby nie podzielić losu Franka Dolasa. Gazda nalewa mi do litrowej flaszki, za którą płacę 5 euro.

Staję jeszcze na chwilę w Bijelim Polju i kupuję białe i czerwone wino, miód i šipakowy dżem. Przed granicą tankuję do pełna. Czarnogórska wacha jest w tym roku minimalnie tańsza od serbskiej, zresztą wszędzie ceny zdążyły się mniej więcej wyrównać. Pamiętam że jeszcze w 2005 zdecydowanie najtaniej było tankować w Serbii.

Wjeżdżam w bardzo ładny kanion rzeki Lim, którym w przeciwną stronę jechałem po ciemku. Po drugiej stronie biegnie słynna linia kolejowa z tunelami wykutymi w skale. Chciałoby się obfocić co efektowniejsze miejsca ale rezygnuję, nie chcąc spowalniać jadących za mną. Zatrzymać się za bardzo nie ma gdzie.

Na granicy jest sporo samochodów ale kolejka szybko się posuwa i już po paru minutach jestem przy baraku. Serbski pogranicznik pyta co wiozę. Mówię że same rzeczy osobiste i sprzęt wspinaczkowy. Zagląda na tylną kanapę, a tam między siedzeniami, wciśnięta w karimatę, siedzi butelczyna rakiji. Da, planinarska oprema - uśmiecha się Serb, widać że jest przyjaźnie usposobiony. Prosi jeszcze o otwarcie kufra. Šta vam je ovo? - robi oczy jak pięć złotych, pokazując na leżący na wierzchu czekan. To nie broń, to tylko sprzęt do zimowej wspinaczki - wyjaśniam cierpliwie. Bierze go do ręki, oglądając z zaciekawieniem.

Jest niedziela, ruch nie jest duży, droga przez pagórkowaty krajobraz szybko mija. W wiadomościach w radiu B92 mówią o zadymach w Kosovskiej Mitrovicy. W jakiejś wsi zatrzymuję się przy sklepie, kupuję piwo Lav na spróbowanie w domu i zimną minerałkę na teraz. Próbuję zadzwonić do Azry do Sarajewa ale nie odbiera telefonu. Udaje mi się za to dodzwonić do Gorda w Zagrzebiu i kilka minut z nim pogadać.

Zabieram następnego stopowicza do Zlatiboru. Chłopak jest dosyć małomówny. Dowiaduję się jednak od niego że Zlatibor jest znanym ośrodkiem turystycznym, zarówno letnim jak i zimowym. Wysiada na skrzyżowaniu, a ja od razu zabieram czekającą kobietę. Ta jest dużo rozmowniejsza. Jedzie do Užic. Proszę żeby mi pokazała tą bardziej "zachodnią" drogę do Valjeva, na którą nie trafiłem jadąc w tamtą stronę. Tak się składa że ta droga wypada akurat przez jej dzielnicę, więc podwożę ją prawie pod sam dom. Drogowskazy kierują na Bajiną Baštę, jednak przed tą miejscowością trzeba odbić w prawo.

Krętą drogą przez wzgórza zjeżdżam do wsi Rogačica w dolinie Driny. Po drugiej stronie rzeki jest Republika Serbska Bośni i Hercegowiny. Właśnie myślę o obiedzie, gdy wychodzi mi naprzeciwko przydrożna kafana. Wchodzę i zamawiam pasulj i na drugie danie ćevapčići z surówką. Przed odjazdem za 800 dinarów (trochę mniej niż 10 euro) kupuję litra gruszkowej rakiji. Przy nalewaniu dłuższą chwilę gawędzę z właścicielami. Z zaciekawieniem pytają skąd jestem i skąd wracam. Mówię że chętnie do nich jeszcze wpadnę na obiad przy najbliższej okazji.

Podjeżdżam serpentynami na wysoką przełęcz. Na precyzję altimetru przy tak szybkiej zmianie wysokości trudno liczyć, jednak pokazuje on mniej więcej 1100 m. Słońce zachodzi za góry po drugiej stronie Driny, na których leżą jeszcze ostatnie płaty śniegu. W magnetofonie gra Zabranjeno pušenje...

Kanjon Drine je iza nas,
ispred nas je ravna Romanija
snijeg se topi, ništa neće
zaustaviti dolazak novog proljeća


Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek

W Valjevie, już o zmroku, wjeżdżam znowu na znaną drogę. W Šabcu tankuję za resztę dinarów jaka mi została. Przez serpentyny na Fruškiej Gorze zjeżdżam do Nowego Sadu. Znowu jadę kolejowym mostem, patrząc na światła miasta odbijające się w Dunaju.

Zaraz za miastem zabieram na stopa dziewczynę. Wraca do Bečeja, uciekł jej właśnie ostatni autobus. Miałem jechać przez Suboticę, rzucam okiem na mapę, wychodzi mi że jak pojadę przez Bečej to mi nie zrobi różnicy. Dopiero po chwili rozmowy zwraca uwagę że nie jestem stąd i pyta skąd jestem. Słuchając radia, gadamy o Nowym Sadzie, muzyce i imprezach, potem o pracy i różnicach zarobków i cen w naszych krajach. Jej tata pracuje w Słowenii, dzięki czemu może odłożyć trochę więcej. Podwożę Mirjanę pod dom i jadę dalej na północ, przejeżdżając przez miasteczka o niezbyt słowiańsko brzmiących nazwach: Mol, Ada i Senta. W Vojvodinie tablice są zresztą potrójne - w serbskiej cyrylicy i łacince oraz po węgiersku.

Długie światła rozjaśniają pustą, szeroką drogę biegnącą przez równie puste pole. Nagle w snopie światła widzę wbiegającego z lewej strony gronostaja albo innego podobnego futrzaka. Odbijam lekko w lewo, myśląc że bez problemu go ominę. Sierściuch jest już w tym momencie z mojej prawej. Wtedy jednak zatrzymuje się i... zawraca. Odruchowo robię jeszcze jedno, tym razem bardzo ostre odbicie w lewo, na ułamek sekundy tracąc przyczepność i o mało nie wylatując z drogi, i natychmiastową kontrę w prawo, kątem oka dostrzegając uciekającego spod samych kół zwierzaka. Na liczniku wciąż mam 90. Ile mogłem jechać przed tym manewrem - 120 albo więcej? Większość samochodów, nawet tych z elektroniczną stabilizacją, zalicza podobno test łosia tylko do 70-80 km/h. No ale to co mi wybiegło, chyba łosiem nie było.

W Horgošu wjeżdżam na autostradę. Z dinarów się wcześniej wysupłałem, więc na stacji przed samą granicą tankuję do pełna za kartę. Wyjeżdżając ze stacji, w światłach widzę przy drodze lisa. Szybko hamuję. Na szczęście nie przychodzą mu żadne głupie pomysły do rudej łepetyny, patrzy tylko na mnie z pobocza.

Jest późny wieczór, na granicy nie ma prawie nikogo. Serbski pogranicznik tylko przelotnie rzuca okiem na paszport. Celniczka, wyjątkowo ładna blondyna, od niechcenia pyta czy mam coś do oclenia i macha żebym jechał. Przejeżdżam odcinek ziemi niczyjej i staję przy węgierskiej budce.

Bratanek długo ogląda paszport, wychodzi z budki i pokazuje żebym otworzył bagażnik. Cigarete, kava? Długo maca pomiędzy ułożonym szpejem i brudnymi ciuchami, ogląda zabezpieczone między nimi wino i piwo, obmacuje plecak, aż w końcu domacuje się skitranych na samym dnie dwóch flaszek rakiji. Łamanym serbskim mówi żebym zjechał na prawo na parking z ławkami. Welcome to Schengen.

Czekam spokojnie w samochodzie na dzielnych stróżów najdalej wysuniętego przyczółka Schengenlandii. Co mi w końcu mogą zrobić za jedną nadprogramową rakiję? Z drugiej strony byłaby to bolesna strata, nie finansowa, tylko ze względu na trudność zdobycia tego zacnego trunku poza Bałkanami. Myślę czy lepiej poświęcić śliwowicę czy gruszkówkę. Dochodzę do wniosku że obydwu mi jednakowo szkoda.

Po kilku minutach podchodzą dwaj celnicy. Sprechen Sie Deutsch? English? - pyta jeden z nich. English, srpski... już widzę że punkt dla mnie, gęby im wyraźnie jaśnieją, pewnie się nie czują za mocno w angielskim. Pomału, celebrując każdy ruch, wykładam na ławkę zawartość kufra. Plecak, namiot, szpej, zawilgłe buty, przepocone ciuchy, śmierdzące skarpety... Moja "broń biała" nie budzi tym razem specjalnego zainteresowania. Oglądają za to dokładnie wino i piwo, czy to aby na pewno wino i piwo. Zaglądają jeszcze na tylne siedzenie i stwierdzają naocznie że poza rakiją nie mają się do czego przyczepić. Samo jedna - mówi jeden, pokazując na stojące na ławce butelki. Ile by wyszło cło za dodatkowego litra? - pytam. Nie ma cła, mogłoby być 100 euro kary - słyszę w odpowiedzi. Sami widzicie że nic więcej nie mam, co wam przeszkadza jedna rakija? - mówię w końcu. Celnik bierze jedną flaszkę, odkręca zakrętkę i niucha. Po minie widzę że nie jest zachwycony bukietem. Odstawia z powrotem na ławkę, macha ręką i razem z kolegą odchodzą. Drugi put samo jedna! - rzuca jeszcze przez ramię.

Węgry witają mnie deszczem. Tym razem nie jadę przez Szentes i Szolnok, lecz kieruję się na Kecskemét i Cegléd. Wstępuję do przydrożnego 24-godzinnego Tesco i kupuję parę win i piw, w tym kilka węgierskich koźlaków Dreher Bak. Okaże się że to jeszcze nie ostatnie moje spotkanie dzisiaj z tym zwierzęciem.

Deszcz przechodzi w oberwanie chmury. Wycieraczki nie nadążają zbierać wody z szyby, muszę zwolnić. Mijając chlapiące ciężarówki czuję się jak za sterami łodzi podwodnej. W świetle reflektorów dostrzegam na poboczu zmokniętego w strugach deszczu koźlaka - faceta sarny. Na szczęście, podobnie jak serbski lis, stoi sobie spokojnie gdy przejeżdżam.

Deszcz w końcu ustaje, udaje mi się pociągnąć jeszcze sporo dalej, senność mnie jakoś nie bierze. Przed trzecią zjeżdżam na stację benzynową przed Gyöngyös. Wybór noclegu nie jest tak do końca przypadkowy.
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 02.04.2008 20:47

Kamil, ale Ty nabrałeś szybkości!!! :D :lol:
No i faktycznie, po raz kolejny widzę, że nic mi nie przeszkadza, iż czytam częściowo opowiedzianą historię. :D
Czytało mi się jak zwykle znakomicie. A może nawet jeszcze przyjemniej. :D :D :D

zawodowiec napisał(a): Serbski pogranicznik pyta co wiozę. Mówię że same rzeczy osobiste i sprzęt wspinaczkowy. Zagląda na tylną kanapę, a tam między siedzeniami, wciśnięta w karimatę, siedzi butelczyna rakiji. Da, planinarska oprema - uśmiecha się Serb, widać że jest przyjaźnie usposobiony.

Obrazek
Schiffsausrustung = zaopatrzenie statków

Skojarzenie z konkursową fotką Morskego było natychmiastowe. :lol: :D
Chyba nic dziwnego, no nie? :lol: :lol: :lol:

zawodowiec napisał(a):Prosi jeszcze o otwarcie kufra. Šta vam je ovo? - robi oczy jak pięć złotych, pokazując na leżący na wierzchu czekan. To nie broń, to tylko sprzęt do zimowej wspinaczki - wyjaśniam cierpliwie. Bierze go do ręki, oglądając z zaciekawieniem.

:lol: :lol: :lol:

To chyba zaraz najwyższa węgierska górka. Nic nie zdradzam. Toż tu już wszyscy wiedzą. :lol:

Aaa... ostatnio jak wracaliśmy w Święta do domu, też mnóstwo zwierza wyległo z lasu na drogę. Sarna, lisy, zające. Jeden zając - niedoszły samobójca, robił to, co tytułowy gronostaj. :)

Pozdrav
Jola
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 02.04.2008 21:17

Kuuuurka :lol: Nie miałam zamiaru Ci robić pobudki :D Ale mi też Albańczycy zrobili...

Super odcinek dla autostopowiczów - żeby wiary nie tracili :) A ta boroczka, co jej uciekł ostatni autobus, to Ci to na pewno dobrze zapamięta. Coś wiem jak to jest jak ostatni ucieknie :D

Czekan... Pograniczników na lotniskach to nawet grzałka komunistyczna dziwi, więc ci i tak byli odporni :D

Nooo a za manewry z sierściuchami, to Ci pewnie też aniołki z Krainy Wiecznych Łowów dziękczynnie zadzwoniły ;) :D:D:D:D:D

No jedziem dalej skoro niczego nie zabrali :lol:
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 02.04.2008 22:48

Bym zapomniała...

zawodowiec napisał(a):Deszcz w końcu ustaje, udaje mi się pociągnąć jeszcze sporo dalej, senność mnie jakoś nie bierze. Przed trzecią zjeżdżam na stację benzynową przed Gyöngyös. Wybór noclegu nie jest tak do końca przypadkowy.

Powrót do normalności, o ile można tak powiedzieć. :wink: :lol: :lol: :lol:


Wyśpij się, i dalej w drogę! :lol:
plavac
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4893
Dołączył(a): 11.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) plavac » 02.04.2008 23:21

Zawodowcu - nie zdążyłem 2.04.08 - czytałem o Twoim/Waszym wejściu na szczyt tak wolno i dokładnie jak nigdy :)
Wielka uczta dla ducha :!: Wracają we wspomnieniach wszystkie zimowe wyrypy :!: Gratuluję Ci z całego górskiego serca :)
Śpiewam często "Modlitwę o wschodzie słońca" . Teraz zawsze będzie mi przypominała o ludzkiej próbie pojednania w Górach Przeklętych.
Gdy to czytałem, przeszedł mnie dreszcz - pisałem o tym w temacie Niezawodnego o Kosowie,że góry bałkańskie mogłyby stać się dla tych zgnębionych narodów zwornikiem jedności i pomyślności. Sam czułem wtedy naiwność takiego myślenia - a Ty piszesz, że ktoś nie tylko tak myśli, ale i działa w tym kierunku :!: Może znajdę czas i zapiszę się do Akademii, by trochę więcej rozumieć południowo-słowiańską mowę ?
Chyba, że planina wystarczy za wszystkie inne :)
Pozdrawiam !
P.S.
Św.Franciszek zapamięta Ci sierściucha :)
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 03.04.2008 12:00

Zawodowiec
Mam dwa pytania, obydwa dotyczą wejścia na Maję:

Na stronie we wskazanym przez Ciebie linku jest niewiele zdjęć, ale jest jedno na którym widać, że w tej wielkiej wyprawie były kobiety. Czy wiesz ile ich tam w sumie było. Domyślam się, że mało. Ale ile :?:


Może udało by Ci się opisać widoki na zdjęciach ze szczytu, a może zrobiłeś tyle zdjęć, że powstałaby panoramka :?:



Typie,
miałeś rację zdjęcia zimowe są niezwykłe, a góry są PRZEPIĘKNE.
Pooglądałam dopiero dzisiaj dokładnie zdjęcia w relacji i zrobiły na mnie wrażenie. Brak słów. Gdybym była bardziej odporna na zimno :( to może............też bym tam kiedyś była :? .
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 03.04.2008 15:12

Lidia K napisał(a):Na stronie we wskazanym przez Ciebie linku jest niewiele zdjęć, ale jest jedno na którym widać, że w tej wielkiej wyprawie były kobiety. Czy wiesz ile ich tam w sumie było. Domyślam się, że mało. Ale ile :?:

Na tym zdjęciu są wspomniane w relacji Biljana i Lela. U Czarnogórców w sumie chyba były 4 dziewczyny. Wśród naszych Serbów były Željka i Goca (Gordana).

Lidia K napisał(a):Może udało by Ci się opisać widoki na zdjęciach ze szczytu, a może zrobiłeś tyle zdjęć, że powstałaby panoramka :?:

Niestety nie mam materiału na panoramkę, nie robiłem na wszystkie strony ani na jednym poziomie. Ale spróbuję opisać to co poznaję. No to przechodzimy na wielgasy dla łatwiejszego oglądania :D


Z lewej Maja Shnikut, mniej więcej na środku Maja Shkurt i Maja Lagojvet, z prawej (niewyraźne) Maja Vukoces, Maja Fort i Karanfili. Skalista grań na bliższym planie po lewej to Maja Kolacit i reszta masywu Maja Malisores (por. z tym i tym).
Obrazek


Zaraz na lewo od środka Maja Gruk e Hapt (por. z tym), z prawej Maja Briaset (por. z tym).
Obrazek


Masyw Maja Radohines, w dole głęboka dolina Thethi (por. z tym).
Obrazek


Dolina Ropojana i Gusinje (por. z tym).
Obrazek


Maja Popluks (por. z tym). Myślę że helikopter się rozbił albo na jej stokach po przeciwnej stronie, albo na stokach masywu Maja Jezerce na lewo od lewej krawędzi tego zdjęcia. Leciał z lewej, chciał przeskoczyć nad przełęczą Qafa Valbones (na zdjęciu schowaną za Maja Popluks), zgubił drogę we mgle i się rozbił o któryś stok.
Obrazek
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 03.04.2008 15:45

Jeszcze wracając do helikoptera. Na mapce zaznaczyłem przypuszczalny przebieg wydarzeń (wg mnie).

Niebieska linia - planowana trasa lotu, przypuszczalnie ponad przełęczą Qafa Valbones/Ćafa e valjbons.
Czerwona przerywana - tak pewnie polecieli jak zgubili drogę we mgle.
Obszar obrysowany na czerwono - gdzieś tam się musieli rozbić.
Niebieskim kółkiem obrysowana wieś Rogam (Rogamit, Rrogam), której mieszkańcy 4.03.2008 nad ranem słyszeli (a może i widzieli) eksplozję.

Obrazek
Ostatnio edytowano 05.04.2008 23:05 przez zawodowiec, łącznie edytowano 1 raz
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 04.04.2008 09:25

zawodowiec napisał(a):
Lidia K napisał(a):Na stronie we wskazanym przez Ciebie linku jest niewiele zdjęć, ale jest jedno na którym widać, że w tej wielkiej wyprawie były kobiety. Czy wiesz ile ich tam w sumie było. Domyślam się, że mało. Ale ile :?:

Na tym zdjęciu są wspomniane w relacji Biljana i Lela. U Czarnogórców w sumie chyba były 4 dziewczyny. Wśród naszych Serbów były Željka i Goca (Gordana).

No to przechodzimy na wielgasy dla łatwiejszego oglądania :D

Z lewej Maja Shnikut, mniej więcej na środku Maja Shkurt i Maja Lagojvet, z prawej (niewyraźne) Maja Vukoces, Maja Fort i Karanfili. Skalista grań na bliższym planie po lewej to Maja Kolacit i reszta masywu Maja Malisores
........................
Zaraz na lewo od środka Maja Gruk e Hapt , z prawej Maja Briaset
........................
Masyw Maja Radohines, w dole głęboka dolina Thethi
........................
Dolina Ropojana i Gusinje
..........................
Maja Popluks nad przełęczą Qafa Valbones (na zdjęciu schowaną za Maja Popluks)



Co za widoki, dech zapiera, chodzę po szczycie oglądam sąsiednie poteżne masywy i szczyty , spoglądam w głebokie doliny. I jeszcze wiem jak się co nazywa.

Uczta dla oczu, aż mi się w głowie kręci 8O :D .

Super widoki, super zdjęcia, super opracowanie :D .
Dzięki za tę przejemność.


A kobiet było prawie 10%, tyle ile rodzynek w serniku. Przewaga mężczyzn jest druzgocąca :(
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 05.04.2008 23:11

Trochę poprawiłem mapkę z helikopterem.

Jolanta Michno napisał(a):Powrót do normalności, o ile można tak powiedzieć. :wink: :lol: :lol: :lol:
Wyśpij się, i dalej w drogę! :lol:

Śpi się kiedy można, wstaje kiedy budzą :lol:

plavac napisał(a):Śpiewam często "Modlitwę o wschodzie słońca" . Teraz zawsze będzie mi przypominała o ludzkiej próbie pojednania w Górach Przeklętych.

Dokładnie o tym samym sobie wtedy pomyślałem :) Jak widać są tacy co całkiem skutecznie próbują, i w tym cała nadzieja.

Lidia K napisał(a):A kobiet było prawie 10%, tyle ile rodzynek w serniku. Przewaga mężczyzn jest druzgocąca :(

Bo to zima a kobiałki są ciepłolubne :P :lol: Latem 2006 Azra stanowiła dumne 33,(3)% :lol:

No i znowu gadamy a tu w drogę czas...
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 06.04.2008 00:04

7. Pętla czasoprzestrzeni
17 marca

Wyglądam na drogę żeby zobaczyć widać mój dzisiejszy cel. Patrzę na datę na zegarku. Na ten dzień lepszy by był Carrantuohill albo Slieve Donard. No ale tam już byłem. Dziś jestem tu, więc musi mi wystarczyć widoczna góra o dźwięcznej nazwie Kékestető, zwana krótko Kékes - najwyższy punkt Węgier (1014 m).

Obrazek

Za miasteczkiem Gyöngyös droga łagodnie pnie się pod górę. Dopiero po skręcie w boczną drogę podjazd przez las jest miejscami bardziej syty, może i ponad 10%. Jakbym miał kiedyś zdobyć tą górę w bardziej honorowym stylu to wybiorę się w towarzystwie dwóch pedałów.

Podjeżdżam na parking prawie pod samym szczytem. Nie mam pojęcia ile się płaci, nie mam forintów, daję parkingowemu 5 euro, wydaje mi 500 forintów reszty. Na dole było cieplutko, a tu, 800 m wyżej, muszę się wbić w polara i goreteksa. Trochę mnie trzęsie, pewnie jeszcze od przedwczorajszego spalenia słońcem.

Obok mnie wysiada z samochodu małżeństwo z dzieckiem. Okazują się jednymi z nielicznych znających angielski Węgrów których spotkałem. Facet mówi że pracuje w Polsce. Gadamy jednak po angielsku, dla nich pewnie nasz język jest równie nieprzyswajalny jak węgierski dla nas.

Podchodzę kilkadziesiąt metrów i robię obowiązkowe zdjęcie szczytowego kamienia. Siebie na nim nie umieszczam, postanawiając oszczędzić co wrażliwszym czytelnikom widoku mojej zjaranej i spuchniętej facjaty.

Obrazek

Chmury się rozwiewają i zaczyna prześwitywać słońce. Korzystam z okazji i pstrykam też maszt telewizyjny, wieżę hotelu i stoki, na których w sprzyjających warunkach można jeździć na nartach.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek

W okolicy spaceruje ledwie parę osób. W sezonie letnim i zimowym muszą tu być niezłe tłumy bo okolica jest znanym centrum sanatoryjnym i narciarskim.

Wstępuję do restauracji i oglądam na ścianie jadłospis w miejscowym języku. Barmanka angielskiego ni w ząb. Woła kolegę, który mi trochę objaśnia tajniki węgierskiej kuchni. Na rozgrzewkę zamawiam mięsną zupę za 480 forintów. Zostaje mi 20, czyli za mało na kawę czy cokolwiek. Kartą nie można zapłacić, euraków też nie chcą przyjąć. Na pocieszenie do zupy dostaję miseczkę pokruszonej suchej ostrej papryki. Trochę sobie dosypuję, ostro daje kopa. Prawdziwe śniadanie mistrzów. Na popitkę pozostaje jedyny napój za friko - kranówa w toalecie.

Na wieżę albo maszt pewnie by się dało wejść, ale się nie najlepiej czuję i już mi się nie chce. Wymieniam semsy ze Shtrigą, wracam do samochodu, zjeżdżam do głównej drogi i jadę kilkadziesiąt kilosów ciekawą krajobrazowo drogą przez węgierskie góry. W Egerze wracam do mojej trasy sprzed kilku dni.

Przejeżdżając nieobsadzoną granicę w Bánréve ciągle nie mogę się przyzwyczaić do braku szlabanu i jakiejkolwiek kontroli. Pewnie przez ten kontrast. Fajnie że się jednoczymy, ale natura nie znosi próżni. Przez najbliższych kilka lat, żeby przewieźć troszkę więcej mojego ulubionego napoju z ukochanych Bałkanów, będę musiał chyba zainstalować w samochodzie jakiś specjalny schowek. Albo wybierać inną trasę, licząc na większą pobłażliwość braci Słoweńców.

Za Rožňavą jadę trochę inaczej, przez las i dwie wysokie przełęcze na których jeszcze leży śnieg, gdzieś na wschodnim krańcu Słowackiego Raju. W jakiejś wsi, chyba w Hnilcu, na przeciwległym zboczu doliny wita mnie wyjątkowo malowniczy kościółek. Niby można by się zatrzymać w jakimś dogodniejszym miejscu i pstryknąć parę fotek. Ale najwyraźniej jestem w transie przechodzenia z zakrętu w zakręt i jadę dalej, zwalniając tylko żeby się przypatrzeć.

Na drugiej przełęczy po obu stronach drogi leży śnieg. To znaczy drogę od śniegu odgradza kilkadziesiąt metrów rozmokłej błotnej ciapy, nie pozwalającej nawet przeczytać z bliska drogowskazów szlaków turystycznych, stojących trochę dalej. Wytężając oczy, widzę tylko że przełęcz ma coś ponad 1100 m. Precyzja mojego wzroku pokrywa się z dokładnością zegarkowego wysokościomierza.

Kiedy parkuję w centrum Spišskej Novej Vsi, przychodzi sems od Joli z życzeniami z okazji dzisiejszej daty. W końcu mam z tym dniem jakieś powiązania... No ale dziś jestem na Słowacji, więc od jakiegoś czasu chodzi za mną vypražený syr. Znajduję jakąś knajpkę, zamawiam i pochłaniam porcję rzeczonego z frytkami i sałatką, po to tylko by zaraz zamówić następną. Najedzony, raźnym krokiem obchodzę naokoło długi centralny plac i odjeżdżam w kierunku Popradu.

Poprad wita mnie widokiem chmur zawieszonych nad ośnieżonymi Tatrami. Zatrzymuję się przy którymś z centrów handlowych. Jakieś pół godziny spędzam w sklepie sportowym oglądając na dużym ekranie retransmisję ostatniego konkursu skoków w Planicy i w międzyczasie kupując nowe błotochlapy na miejsce tych podartych. Przed odjazdem wstępuję jeszcze do marketu i kupuję trochę asortymentu piwnego żeby w domu odświeżyć smaka sprzed lat.

Słowacka wacha wychodzi trochę taniej niż nasza, więc przed wyjazdem z miasta wstępuję na stację. Jak tankuję, przypomina mi się o jeszcze jednym produkcie, który tankowało się na wypadach na południową stronę Tatr w latach minionych. Jako prąd do herbaty albo i sam w sobie. Szybko przebiegam wzrokiem półki na stacji - jest. Tylko nazwa się odrobinę zmieniła. Nie wiem czy od jego spożycia wzrośnie IQ, jednak trzeba przyznać że nasi południowi bracia UMiejętnie obeszli unijne zakazy i regulacje.

Obrazek

W zapadających ciemnościach przejeżdżam przez Smokovce i Łomnicę. Droga wokół Tatr ponownie wita mnie zacinającym śniegiem. W radiu łapię... Radio Kielce. Skręcam w prawo tam gdzie mi się wydaje że jest zjazd na Jurgów, wcale nie jestem pewien czy to ta droga. Przy drodze widzę napisy po polsku. Kiedy przejechałem granicę? Zakrzywiona czasoprzestrzeń, zamiast na najkrótszą drogę do Nowego Targu, w jakiś sposób wyrzuca mnie na Bukowinę i Poronin...

* * * * *

Gierkówka, do domu już niedaleko, wrzucam ostatnią kasetę. Pamiątkę z Belfastu. Nie wszedłem dziś na Carrantuohill, to niech chociaż zagrają dla mnie The Pogues.
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 06.04.2008 00:53

zawodowiec napisał(a):Kiedy parkuję w centrum Spišskej Novej Vsi, przychodzi sems od Joli z życzeniami z okazji dzisiejszej daty. W końcu mam z tym dniem jakieś powiązania... Już od jakiegoś czasu chodzi za mną vypražený syr. Znajduję jakąś knajpkę, zamawiam i pochłaniam porcję rzeczonego z frytkami i sałatką, po to tylko by zaraz zamówić następną. Najedzony, raźnym krokiem obchodzę naokoło długi centralny plac i odjeżdżam w kierunku Popradu.

No... prawda. A Ty odpisując narobiłeś mi smaka tym vypraženým syrem. :lol: :D
Pamiętam ten smak, i pamiętam kto mi ten syr kiedyś polecał. :)

Jolanta Michno napisał(a):Jurek wybiera dla siebie i Piotra ostrą, gęstą fasolową zupę i knedle z równie ostrym gulaszem segedyńskim, ja wreszcie mogę spróbować vypraženego syra s hranolkami. Bardzo mnie ciekawi co to takiego. Mniammm!!! Dobre!!! Piotrek wybiera mi z talerza hranolki, bo lubi frytki, bardziej mu smakują niż knedel, który smakuje jak zwykła bułka. Ja podciągam od nich zupę, też jest bardzo smaczna, Jurek podbiera mi syra, ja kawałek knedla z gulaszem. Prawdziwa wspólnota stołu i talerza. "Ano" - rozlega się co chwila. Ano... taaak - jesteśmy na Słowacji.


I jeszcze jedno skojarzenie...

Jolanta Michno napisał(a):Jesteśmy jeszcze na Słowacji, gdy przychodzą pozdrowienia od Kamila z samej góry MJ. Majka po raz drugi zdobyta - tym razem od innej strony niż w zeszłym roku. Gratulujemy serdecznie.


Wtedy to my byliśmy na Słowacji, a Ty... :D
Słowackie wspomnienia mnie naleciały. Wszystko się jakoś pętli. :lol:


zawodowiec napisał(a):Dziś jestem tu, więc musi mi wystarczyć widoczna góra o dźwięcznej nazwie Kékestető, zwana krótko Kékes - najwyższy punkt Węgier (1014 m).

Teraz koniecznie trzeba na Vaalserberg, zwany krótko Vaals. :wink:

Pozdrav
Jola
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 06.04.2008 09:19

Kamil, gratuluję zimowego wejścia na Majkę...

Piszesz, że zimą łatwiej...ale przedzieranie się przez śnieg nigdy nie było zbyt przyjemne. ileś lat wstecz, to nawet zimą na Morskie Oko zaiwaniałem w takim śniegu, że hoho...na szczęście, był zmiennik, choć może nie wiem, czy szczęście, bo facet się chwalił, że był w Krasniajej Armii gdzieś na Syberii (to był Polak z Litwy) i tam takie śnieżne maratony to była podstawa...i tak mnie przegonił, że na Morskie Oko szliśmy chyba z godzinę a powrót to gdzieś 45 minut...chcieliśmy iść wtedy wyżej, ale pogoda nas zmusiła do odwrotu...i pamiętam, że w liceum w Karkonoszach pani przewodnik zgubiła szlak, na szczęście po jakimś dłuższym błądzeniu trafiliśmy gdzie trzeba. Zimą góry są śliczne...

I te nazwy węgierskie...prawie jak estońskie...

Suur Munamagi - to najwyższy szczyt Estonii, ale zdecydowanie niższy niż u Madziarów... :wink:

pozdrav
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Albania - Shqipëria



cron
Zimowa Maja Jezerce 2008 - strona 4
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone