...
O 12 - stej zaczynamy zbierać się na dziedzińcu. Oprócz naszej czwórki, prawdziwe "tłumy" - para starszych Hiszpanów i portugalska rodzina z 3 -ką takich pomniejszych dzieciaków.
Sympatyczny pan przewodnik przepytuje nas z narodowości - Hiszpanom ogłasza, że do nich będzie mówił po portugalsku, nam z żalem oznajmia w English, że polskiego jeszcze nie zna, ale czyni wysiłku w celu poznania tego interesującego języka
.
Oczywiście zgadzamy się na ten angielski (do wyboru był chyba jeszcze francuski ... brrr) i zaczynamy zwiedzanie pałacu.
Najpierw oglądamy piękna klatkę schodową, już tutaj zaczynają się kafle.
Dowiadujemy się (i od razu ćwiczymy) poprawną wymowę "kafelka" po portugalsku, fonetycznie brzmi to tak:
ażulejżosz .
Potem przechodzimy do cudownej biblioteki, położonej w czymś w rodzaju przeszklonej werandy, z widokiem na park.
Książki ułożone pod sam sufit, trzeba ściągać za pomocą drabiny, jak w jakimś Hogwarcie.
Następnie odwiedzamy najważniejszy obiekt z punktu widzenia kafelkowych zbiorów w tym pałacu, mianowicie pokój bitew.
Miejsce wielkości balowej sali, wyłożone kaflami głównie w tradycyjnych barwach, czyli białej i niebieskiej.
Na kaflach ułożonych w obrazy, wielkości średniego Matejki, przedstawione są prawdziwe wydarzenia, głównie bitwy.
I teraz historia - na jednym z nich, jest scena z XVII, kiedy to jeszcze pomniejszy szlachciura (no nie ... był już wtedy jakimś baronem) Mascarenhas (czy też Torre się nazywał) naciera samotnie na oddział Hiszpanów, zmuszając ich do rejterady.
Ponoć za ten wyczyn, człowiek otrzymał od króla, tytuł pierwszego markiza Fronteira (następni nie musieli być już tacy odważni).
Świeżo upieczony markiz, wybudował w XVII wieku, w miejscu w którym jesteśmy, pałacyk myśliwski.
Sama familia rezydowała wtedy w Lizbonie.
Po trzęsieniu ziemi w 1755, nie było gdzie mieszkać, więc pałacyk stał się główną siedzibą rodu.
Trochę go rozbudowano, doprowadzono ogrzewanie i rozpoczęto ozdabiać otoczenie ... najbardziej tymi kaflami - w pałacu widzimy ewolucję kolejnych sposobów i mód ozdabiania azulejos przez prawie 4 stulecia ...
Po odwiedzeniu jeszcze 2 pomieszczeń (trwało to wszystko z 30- 35 minut), wychodzimy na najpiękniejsze miejsce w całym pałacu - bajkowy taras (
uwaga - mimo, że jest na zewnątrz - niedostępny w ramach biletowej opcji park).
Dla niego warto zapłacić większą kasę, tu już można robić zdjęcia.
Ferria ozdób, kafelków, rzeźb - mały szok ...coś wspaniałego.
Końcówkę tarasu, wieńczy kaplica ozdobiona stłuczoną chińską porcelaną.
Ponoć do obiadu, którym pierwszy markiz podejmował króla podano tak piękną zastawę, że król wytłukł wszystko, informując zaskoczonych współbiesiadników, że z tak pięknych talerzy z których on jadł, nikt więcej jeść nie będzie
.
Markiz był w rozpaczy, porcelana kosztowała fortunę, ale po ochłonięciu stwierdził, ze wykorzysta resztki w wiadomym celu.
Tuż poniżej kaplicy znajduje się taka świątynia dumania, nie pamiętam dokładnie co to było.
Ważne są otaczające ją kafelki ... będące satyrą na szlachtę, odwiedzającą markiza.
Generalnie widzimy tam zwierzaki wchodzące w rolę ludzi, w dość zabawnych sytuacjach.
Z takich ciekawostek ... w trakcie zwiedzania, przez szybkę, udało nam się zobaczyć, całkiem niemałą, rodzinę Mascarenhas (markiz Fronteira to tylko, czy aż tytuł) podczas obiadu.
Rodzina wysłała do naszej grupy , swojego przedstawiciela.
Od początku nasze zachowania czujnym wzrokiem sprawdzał osobisty kot markiza (wabi się gap, czyli chyba przerwa ... po portugalsku zapomniałem).
Dość przyjemny, dawał się głaskać, widać było, że grupa mu podeszła
.
Kafle na tarasie można oglądać w nieskończoność ... są pięknie wykonane, zawierają świetne sceny.
Zachęcam do odnalezienia bohatera pierwszego planu na ostatnim zdjęciu poniżej
.
Reasumując - miejsce świetne, prawdziwa unikalna perełka.
Do dzisiaj wspominamy jako jeden z najlepszych momentów pobytu w Lizbonie.