23 stycznia (czwartek): HochfügenPrzejeżdżamy do ośrodka Hochfügen. Dla przypomnienia, mapka:
Ale... czy my jesteśmy w Austrii czy w Egipcie?
:
Wyjeżdżamy dosyć wysoko (2400 m), pod szczyt Marchkopf.
Zanim zaczniemy szusować, podziwiamy panoramę Alp Zillertalskich:
Check point dla narciarzy jeżdżących poza trasami:
Tu się mogą zameldować na początku i na końcu jazdy, dla własnego bezpieczeństwa.
Początek trasy nr 1 to dobry punkt widokowy, więc nie brakuje tu grupek zatrzymujących się na wspólne foto:
My też trochę focimy, a później z dużą przyjemnością ruszamy czerwoną jedynką w dół. Trasa jest bardzo przyjemna, chociaż miejscami wymagająca, bo trochę już zmęczona i momentami mocniej nachylona.
Widok z "jedynki" na inne trasy ośrodka:
Zamierzaliśmy się na nie dostać od razu, ale po zjeździe na dół, do parkingu w Hochfügen, mylą nam się kierunki i gondolki
Zamiast wagonikiem 8er Jet wjeżdżamy Zillertal Shuttle i ponownie jesteśmy "w Egipcie"
Czeka nas więc znowu zjazd trasą nr 1. Ale nie narzekamy, bo szusuje się świetnie.
Zjeżdżamy jeszcze czerwoną trójką i dwójką, a później już właściwą gondolką wciągamy się... do knajpki
Przyszła pora na odpoczynek i coś pysznego
Ludków sporo, bo to bardzo fajne miejsce:
Zjemy więc w środku, gdzie jest całkiem klimatycznie. Tym bardziej, że dzisiaj, mimo słoneczka, jest dosyć chłodno.
A później kolejne narciarskie przyjemności - podziwianie widoków:
I "biała jazda"
, również na orczykach:
Efekt focenia z orczyka:
Jednak najwięcej razy wjechaliśmy innym orczykiem, znajdującym się przy czerwonej trasie nr 10 i czarnej nr 7. Foto na "dziesiątce":
Czarna siódemka wcale nie jest stroma ani straszna. Dzięki temu, że jej kolor odstrasza narciarzy
, nie ma muld i nawet pod koniec dnia szusuje się sympatycznie. Zjechaliśmy nią chyba ze trzy razy. Końcówka czarnej trasy:
Robi się późno, więc w ślad za innymi, zmierzamy w dół, do parkingu w Hochfügen:
Wsiadamy na gondolki Zillertal Shuttle, gdzie spotykamy trzech Polaków. Mimo że nie mówimy nic, wchodząc do wagonika, od razu zagadują do nas. Czy my wyglądamy na Polaków?
Pewnie zdradzają nas spodnie narciarskie pewnej znanej polskiej firmy
Oni twierdzą, że poznali nas nie po ciuchach, a po umiejętnościach, bo widzieli nas na stoku (ich zdaniem Polacy dobrze jeżdżą), ale jakoś im nie dowierzam
Okazuje się, że też mieszkają w Finkenbergu. Wymieniamy wrażenia na temat zillertalskich ośrodków. Jesteśmy zgodni, że Hochfügen należy do najciekawszych. Trasy są tu różnorodne, fajnie nachylone, nie ma dużych tłumów. Polecają nam narciarską wyprawę do Francji... samolotem
Jakoś nie wyobrażam sobie pakowania się do samolotu na tego rodzaju wyjazd
Ale może kiedyś...
Miło gawędząc, dojeżdżamy "do Egiptu"
Został nam zjazd do kanapy Topjet i jesteśmy znowu w Hochzillertal. Jeszcze parę szusów bardzo zmuldzonymi już trasami. Żałuję, że dopiero teraz odkrywamy ciekawą czerwoną czwórkę, ale lepiej późno niż później
Mamy już dużo kilometrów w nogach, mimo tego nie odpuszczamy. Chcemy jeszcze zjechać słynną trasą Stephana Eberhartera, przynajmniej do połowy, czyli do stacji przesiadkowej gondolki. Niestety dalsza część nartostrady jest w złym stanie. Poważne braki w pokrywie śnieżnej
Będziemy jechać najbardziej stromym, czarnym, fragmentem. Traska jest oczywiście zmuldzona (to atrakcja tego ośrodka, więc dużo ludzi chce ją "zaliczyć"), miejscami (zwłaszcza na zakrętach) wychodzi też lód. Wyzwanie na koniec dnia
Dajemy radę!
Maslinka na "Eberharterze"
:
Na Mittestation wsiadamy do gondolki i zjeżdżamy na parking. Stąd widać wyraźnie, że końcówka "Eberhartera" jest w kiepskim stanie:
Dobrze, że zjechaliśmy tą trasą (do końca!) trzy lata temu
Mamy to zaliczone
Jesteśmy bardzo głodni, a z Kaltenbach do McDonalda w Schlitters jest niedaleko
Wieczór spędzamy w domku, oglądając film. Tym razem wybór pada na "Incepcję" lub na "Red", nie pamiętam...
Jutro nasz ostatni dzień narciarski w Zillertalu. Na pewno będzie niezapomniany, również za sprawą ciekawej pogody