Tytuł jest właściwy.
Miały być Zielone Świątki (niedziela + poniedziałek), hotel zarezerwowany i zapłacony, zrobił się "Zielony Świątek".
O 9:00 wyszliśmy z parkingu Zentrum Oosterdok.
Było jeszcze pusto i względnie przyjemnie a i pora akuratna na znalezienie śniadania.
Kierując się do centrum minęliśmy parę otwartych knajpek i zdecydowaliśmy się na jedną z nich.
Śniadanie było OK
Jednak po wyjściu z z tego przybytku i kontynuowaniu kierunku centrum zaczęliśmy się zastanawiać czy patrzeć pod nogi czy w górę.
Podświadomie oczekiwaliśmy jakiegoś nocnika z góry
No dobra, pokręcimy się trochę po uliczkach i mostkach, może wyładnieje.
Podczas tego kręcenia się widzimy przystań "gondolierską", kurs za 5 minut.
Bierzemy. 12 € za osobę, 1-godzinna wycieczka kanałami z głośnikowym cicerone w 3 językach.
Podczas tej wodnej wyprawy miałem takie wspomnienie z dzieciństwa: w jednym z komiksów "Tytus, Romek i A'tomek" jeden z obrazków przedstawiał Tytusa jako kierownika wycieczki (w pędzącym autokarze) mówiącego: po prawej Warszawa, po lewej Kraków*.
Tam jest normalna huśtawka (czerwona strzałka)
Po wyjściu na ląd skierowaliśmy kroki do hotelu (ścisłe centrum, Damrak) by dopełnić formalności.
Była jeszcze kawa po drodze (bardzo dobra), parę uliczek, mostków i początek tłumów.
To jeszcze spacer na dworzec kolejowy i do portu.
Godzina obiadowa nieuchronnie się zbliżała, więc z powrotem w kierunku centrum.
Steki były naprawdę dobre, sałatka nieco uboga, ale przejdzie.
Po zapłaceniu rachunku nie musieliśmy nic do siebie mówić, wiadomym było, że pójdziemy prosto na parking i wio do domu.
Rachunek nie ma z tym nic wspólnego, po prostu zanim wyszliśmy z knajpki, wiedzieliśmy, że tego miasta na dzisiaj dość.
Nie będzie drugiego dnia w Amsterdamie. Nieważne, ze hotel zapłacony bezzwrotnie.
Nic tu po nas.
O tej porze kanały były już nieźle zatłoczone.
Widoki podczas podróży tam i z powrotem oferowały więcej niż miasto.
* tak mi się wydaje, ale bardzo prawdopodobne, że wymienione były inne miasta. chodzi mi jednak o sens.