Powiedzmy, że "niech Wam będzie" i wierzę, że to nie strach.
Najwyższa góra Mljetu- czyli wejście na Veliki Grad (514m).Punktem wyjścia standardowym (z braku czasu nie orientowałem się czy są inne trasy ale zdaje się, że od strony campu w Babinom Polje dałoby się jakoś wejść) jest główna ulica w Babinom Polju. Pojazd można zostawić na sporawym parkingu pod kościołem- obok kiosku. Schodzimy jakieś 200m niżej i na murze jednego z budynków widzimy znak:
Schodami w górę przez płotki i zabudowania.
Przy ostatnim domostwie wita nas...osioł, zdziwiony widokiem każdego dziwaka, który zamiast jeszcze spać albo wylegiwać się nad wodą- jednak postanowił rzucić wyzwanie dzikiej przyrodzie wyspy i wejść na tę górę.
Ścieżka wiedzie kamieniami i zygzakuje prowadząc w las. Jest łatwa orientacyjnie, choć w paru miejscach są "skrzyżowania" z innymi ścieżkami, ale to tylko skróty dowodzące, że trasa jest popularna a i miejscowi swoje z kozami zrobili...
Najpierw lasem a potem rzednącymi drzewkami i krzaczkami wychodzimy do połowy wysokości góry skąd widać już kawałek okolicy (jest przed świtem) i Babino Polje w dole:
i wtedy szlak odbija nieco na zachód, wijąc się pomiędzy coraz większymi głazami i kamolami. I w tym miejscu zaczyna się dodatkowy "antysmaczek" wycieczki. Mianowicie...
pająki i ich sieci.Jest tego tam tyle, że przyszło mi skojarzenie z ...11 plagą egipską, plagą pająków...
Na dodatek większość tych pracowitych stworzeń ubzdurała sobie, że najlepiej będzie łapać muchy akurat kuźwa na prześwitach pomiędzy krzewami i drzewkami jakie tworzy...nasza ścieżka!
Skutkiem tej pomylonej strategii są dziesiątki dużych sieci i wielkich, obrzydliwie tłustych pająków czyhających na owady celem zjedzenia/wypicia ich oraz...na gęby nieostrożnych turystów celem obrzydzenia im tej ścieżki zapewne...
Niemal każdy pasaż pomiędzy krzakiem z lewej a krzakiem z prawej był "zaopatrzony" w pokaźną sieć wraz z dyndającym na niej przy wietrze właścicielem i konstruktorem jednocześnie. Ominięcie tej pułapki na stwory latające bardzo często nie jest możliwe albo wymagałoby czynienia dziwacznej gimnastyki w rodzaju pełzanie na czworakach, uniki, kucanie albo przedzieranie się przez ostre chaszcze.
Jedynym pewnym sposobem na uniknięcie kontaktu z tą delikatną i niezwykłą w swej istocie materią pajęczego odwłoka była metoda którą nazwałem "na księdza z kropidłem".
Należy znaleźć odpowiednio długi patyk z rozcapierzonymi końcówkami i takim patykiem machać jak ksiądz kropidłem przed siebie na ścieżce i UWAGA! ponad głową czasami też, bo nie brak miejsc, gdzie na przechodnia spaść może pająk z góry, gdyż te stworzenia nie znają poczucia lęku wysokości i jak im wiatr oraz zadek stworzą okazję to rozciągają cieci wysoko pomiędzy czubkami krzaków, jednak z "odciągami" bocznymi sięgającymi naszej wysokości. W związku z powyższym, niebezpieczeństwo wpadnięcia na "odciągi" istnieje i należy być go świadomym, gdyż może to skutkować "zjechaniem na linie" właściciela sieci z góry prosto na nas- a proszę mi wierzyć- że gonienie wielkiego pająka po własnej głowie - w dodatku po omacku- do przyjemnych rzeczy nie należy!
W zasadzie cały czas trzeba mieć oczy szeroko otwarte i obserwować "górny horyzont" czy na drodze naszej twarzy i nosa albo korpusu nie pojawia się złowroga siateczka błyszcząca w słońcu. Jej uszkodzenie lub co gorsza- zerwanie spowoduje niechybne przybycie wkur...go właściciela (w zasadzie to ja je rozumiem, jakby mi ktoś wczesnym rankiem rozwalił robotę całego poprzedniego dnia lub i wieczora, to bym się też wściekł i leciał biegiem do sprawcy, tyle że one mają więcej nóg niż ja i zasuwają szybciej!), który gdyby mógł to by nas pewnie ukąsił, ale że akurat jemu i kumplom natura jadu poskąpiła, więc straszą one samym wyglądem, a że w tych okolicznościach przyrody odżywiają się wyśmienicie- więc są tłuściutkie, wypasione, wielkie i ciężkie i jak taki dorodny okaz zapiernicza prosto ku naszej gębie, to następuje z reguły paniczny krok w tył = ewakuacja z zagrożonego miejsca połączona z grymasem obrzydzenia i wstrętu lub strachu. Niektórzy wykonują dziwne gesty machania rękoma, krzyczą itd. Takie gwałtowne gesty i objawy paniki udzielają się jednak i samym pająkom, bo one odbierają to chyba jako zamach terrorystyczny na ich teren, dlatego spiep..ją jak się okazuje- jeszcze szybciej niż my!
Także jakieś 50% długości trasy to czynności polegające na usuwaniu pajęczyn "kropidłem" a więc ilość energii jaką ta trasa nam zabiera jest niewspółmiernie wyższa niż sam marsz w górę. Gdy do tego dochodzi fobia przed pająkami (biada takim!) to na bank jeszcze przed szczytem rozpocznie się utrata sił witalnych oraz zniechęcenie co razem może skutkować krańcowym wyczerpaniem i zwątpieniem w sens tej wyprawy.
Jednakże dla jednostek silniejszych mentalnie i zdecydowanych pokonać wszelkie sieci i pułapki w drodze do celu ktoś przygotował jeszcze jedną, niezbyt miłą niespodziankę.
Oto szlak zamiast iść "porządnie na górę" w pewnym momencie odbija całkiem w prawo i prowadzi zakosami w ogóle nie w kierunku szczytu, lecz okrąża masyw góry od prawej strony.
Tak jakby chodziło o wytyczenie łatwiejszej drogi na jakąś Annapurnę a nie kurde Veliki Grad!
Ktoś widocznie uznał, że "nie ma sensu, żeby mieli zbyt krótko" i zdecydował, że turyści mają się "dłużej podelektować pięknem natury Mljetu".
I tym samym trasa nam się nieco wydłuża...
Idziemy więc zachodnim żebrem na południowo zachodnią grań przechodząc przez ostrą grzędę skalną, pokonując wąski komin skalny (przepraszam, w zasadzie kamienisty) - z pająkiem pośrodku oczywiście.
Żarty żartami, ale faktycznie robi się od wyjścia na grań mocniej skaliście i kamieniście. Szczyt już jakby na wyciągnięcie dłoni ale w tym momencie gdy jesteśmy już całkowicie pewni, że oto droga idzie prosto do szczytu i za chwilę nań wejdziemy- daje o sobie przypomnieć ów facet, który wymyślił tę ścieżkę i ją poznakował. Mianowicie znowu zamiast na wprost- trasa odbija nam niemal na dół (!) i w lewo!
Pokręcona ta trasa..naprawdę.
Wchodzimy przez niewielkie drzewka na kopułę szczytową (cały czas używając rzecz jasna kropidła, bo przerażające stwory o 12 nogach czają się wszędzie!) i tu zaczyna się przeprawa wymagająca jeszcze większej uwagi niż w stosunku do pajęczaków gdyż przechodzimy przez sektor ostrych jak brzytwa skałek, gdzie czasami trzeba sensownie postawić stopę lub złapać się czegoś mocniej rękami. Nie jest to trudne, ale ze względu na możliwe skutki poślizgnięcia czy nie daj Boże- upadku, lepiej dmuchać na zimne i mieć mocne podparcie przy kolejnych krokach w górę. Skałki są tak samo ostre jak te na klifach, rzeźbione przez naturę i mają naprawdę ostre krawędzie- więc lepiej nie hamować na nich swoją własną du...
To jest najtrudniejszy psychicznie odcinek- gdyż nie dość, że uwaga musi być skupiona na tym co pod nogami to jeszcze nie wolno zapominać o tym, co..nad głową! A zasięg sieci bywa znaczny....
Po przejściu tego najbardziej wymagającego odcinka, który ma też to do siebie, że trzeba bacznie pilnować znaków, gdyż w paru miejscach łatwo zgubić ścieżkę w skałkach wychodzimy nadal po skałach ku bliskiemu już szczytowi na samej grani po skałach.
I tu właśnie, dokładnie wtedy, gdy na ostatnim pasażu pomiędzy skałkami i drzewkami wydawało się, że to już za chwilę, za moment i koniec tej historii- dokładnie wtedy pozwoliłem sobie na chwilę dekoncentracji, za bardzo chcąc już być na szczycie...to się stało!
Najpierw jakby ktoś mi włosem rzucił w twarz a za moment...
poczułem...
że...
coś....
mi....
łazi.....
za kołnierzem!!!
Jasna cholera! Jednak jednemu się udało!!!
Podstępny atak komandosa-pajęczaka z góry się powiódł!
I to na sam koniec- to była ta ostatnia, podstępna pułapka i sieć.
Wystarczyło na chwilę zapomnieć o tym gdzie jestem i o kropidle.
Bliskie spotkanie 3 stopnia zakończyło się tak samo szybko jak się zaczęło- gdyż przypomniałem sobie pewien chwyt "odrzucający napastnika". Gwałtowne trzepnięcie koszulki w tył i.... wróg spadł, zniknął.
Ufff... poczucie przegranej w tej swoistej rywalizacji "kto kogo dopadnie" (czyli rozgrywka strategiczna pomiędzy dwunastonogimi a dwunogim) dobiegło końca i zastąpiło je uczucie wygranej, bo za chwilę staję na najwyższym miejscu i... ze zgrozą widzę, że słońce już na tyle wysoko na niebie, że wszystko na wschodzie zalane jest mgiełką i światłem
...także nici z pięknych widoków, ale na szczęście cały zachód jest wyraźnie oświetlony, więc coś z tego mam, że tu przylazłem i załatwiłem po drodze na amen kilkadziesiąt sieci...niszcząc w ten sposób dorobek kilkudziesięciu rodzin pajęczych.
Wychodzę na przyszczytową betonową płytę- coś jak mini lądowisko dla helikoptera. Oglądam moje kropidło- całe spowite resztami pajęczyn. Wygląda jakby je wyjęto z piwnicy ponurego domu z horroru rodem.
Już nie będzie potrzebne? Droga przecież jest "czysta"...
Z "lądowiska" ładnie prezentuje się Peljeśac, choć nieco zamglony.
Sam szczyt nie jest zbyt piękny. Stoi na nim to coś, co z daleka widać. I tu małe rozczarowanie- bo owe coś, co z daleka wygląda autentycznie jak wielka tablica na słupach z bateriami słonecznymi z bliska okazuje się kawałem pordzewiałej blachy z dyktą na rusztowaniu. Czyli złom a nie żadna tam eko energia!
Stoi tam budka- a w zasadzie 2- z antenami i dochodzi z dołu kabel z prundem żeby to tam jakoś działało.
Na budce sporo naklejek od przybyszy, którzy przeszli to samo piekło sieci co ja.
Ja nic nie przykleję, choć wtedy mnie olśniło, że mogłem zabrać naklejki cro.pl- byłby to taki ślad po tej wizycie.
Łeee...
Obok kamienny słupek:
Ze szczytu widać niemal całą wyspę poza krańcami zachodnimi, zasłoniętymi przez masywy leżące na terenie Parku Narodowego (głównie V. Planjak).
Wygląda to tak:
Natomiast tu
oznaczyłem kilka przydatnych rzeczy- początek trasy do Groty Odyseusza - czerwona linia. I parking przy drodze przez wieś, skąd ruszamy na szczyt (czerwony X) oraz parking przy drodze głównej (2xP) gdzie można zostawić auto i ruszyć ku grocie.
Tu zaś jest położenie campu w Babinom Polje
SP zaś to siedziba Straży Pożarnej w Babinom Polju. (vatrogasci).
Zygzaki drogi pośrodku u góry to trasa do Sutmiholjskiej.
Na sam koniec pobytu niespodzianka- podchodzi jednak ktoś jeszcze tak rano!
To Chorwat ale lądowy- z campingu w Ropie. Okazuje się, że był tu 3 dni temu (!) i była super czysta pogoda, czego niestety dzisiaj nie ma. No ale za to jest coś innego- są moje urodziny! I o tym rozmawiamy krótko, po czym podziękowawszy za życzenia i wymieniwszy kilka uwag o wyspie - czas schodzić.
Nawiasem mówiąc facet miał szczęście- cała trasa była oczyszczona przeze mnie z sieci.
Odwaliłem brudną robotę za niego...
Jako ciekawostkę dodam, że szczyt jest dokładnie nad parkingiem gdzie zostawiamy auto. I z góry widać ten parking prosto w dole. A w oddali ta malutka skalista wysepka, którą widać lepiej przy Grocie Odyseusza.
Nasuwa się myśl, aby zejść trasą krótszą- na wprost. Taka direttissima.
Bo widziałem tam dziką ścieżkę dla kóz i miejscowych. I tak właśnie robię, bo jakoś mnie nie pociąga trasa okrężna, a mam jeszcze tegoż dnia i ranka, w moje urodziny coś do zrobienia...
Idę więc po głazach, kamieniach i tarasach prosto na dół na przełaj raz wyraźną a raz niewyraźną ścieżyną i dochodzę do pierwszego odcinka trasy w lasku, dalej ścieżyną do osiołka i tak oto kończę trasę którą rozpocząłem wstając o godzinie ...(Maslinka, lepiej tego nie czytaj!
) 4:00, wyjście z parkingu ok. 5:00, na szczycie zaś jestem o godzinie 6:05, zatem trasa zajmuje (wraz z machaniem kropidłem!) jakąś godzinkę. Ale tak całkiem łatwiutko i płasko nie jest, więc trzeba trochę wysiłku włożyć w to wejście (w sumie to nie wiem czy czują to bardziej nogi od tych skał i kamieni czy...ręce od machania kropidłem
).
O tym co dalej było do zrobienia- w następnym odcinku (Park Narodowy).