Arek napisał(a):Tak wiem, że się powtarzam, ale...... więcej zdjęć !!
Mam nadzieję, że teraz uda mi się spełnić Twoją prośbę
----------------------------------------------------------------------------------------
Nasze Wielkie Greckie Wakacje
Gdzieś w Grecji o siódmej rano przywitał nas dzień. Szary dzień - jak to szary!
No halo, przecież jesteśmy w słonecznej Grecji, to powinno być słonecznie, a nie szaro
Patrzę przez okno, gdzieś w tej Grecji, a tam koń
Kontemplację zzaokienej przyrody przerwał mi Tymek, który nagle się obudził, ale tylko po to, żeby z krzykiem na ustach oznajmić, że
boli go brzuch i chyba będzie rzy... Jak powiedział, tak zrobił
Akcja gastryczna naszego syna momentalnie obudziła Bartka. Oboje czuliśmy się mocno wyspani
bo nie dość, że Tymek nam zastrajkował, to dodatkowo przypomniało nam się, że nie wiemy, gdzie jesteśmy, ale wiemy, że zostać tu nie możemy (bo i po co). Postanowiliśmy, że czas już na nas, dlatego Bartek zszedł na dół (gdyż pokój na piętrze był
) żeby zorientować się, jaki system śniadaniowy tu panuje, a także czy w ogóle panuje
po chwili wrócił, z informacją,
że tam nikogo nie było, ale jak wracał to spotkał jakiegoś mocno zaspanego Greka, który po angielsku ni w ząb, ale na hasło "brekfest", powiedział "ok."
No to jak
ok., to zaczynamy się przygotowania do wyjścia, ale jak się okazało zrobiliśmy to zdecydowanie zbyt optymistycznie, bo przewód pokarmowy Tymonka znowu postanowił o sobie przypomnieć
A przypomniał sobie bardzo skutecznie
A jak skończył przypominać, to bladość i zieloność Tymka jakoś nie pozwoliły nam udać się na śniadanie. I co robić? Dziecko chore. Więc wracamy do domu (a przed nami 3 doby jazdy, podczas których Tymkowi pewnie się poprawi), czy jedziemy
gdzieś nad morze, gdzie dziecię będzie mogło w zaciszu i cieniu namiotu pochorować sobie do woli?
I co należy robić wtedy, gdy sytuacja nie chce się sama podjąć
Należy dać jej trochę czasu, aż sama się wyjaśni
A że Tymek zasnął, to my razem z nim postanowiliśmy poczekać.
Po jakiejś godzinie powtórka z rozrywki - Tymek się budzi z okrzykiem na ustach (już wiadomo jakim
) Tym razem Bartek jest szybki i lotem błyskawicy przenosi go do ubikacji - uf, tym razem udało się, strzał był celny
I w tym samym momencie - telefon się odzywa. Patrzę na wyświetlacz:
rodzice Co ja mam im powiedzieć? Prawdę, że Tymek jest na odlocie, a my nie wiemy, gdzie jesteśmy? Przecież rodzice zamartwią się na śmierć
No cóż, przede mną zadanie aktorskie
Cześć Tato, u nas... wszystko w porządku ...no teraz w Grecji ...taaaak, słońce świeci... pięęękna pogoda... oczywiście, że wszyscy zdrowi a mówiąc to wszystko, słyszałam, co równocześnie dzieje się w łazience
i czułam, jak zamieniam się w Pinokia, a mój nos z każdym kolejnym kłamstwem robi się coraz dłuższy
Nasze Wielkie Greckie Wakacje...
Zielony Tymek był wykończony i ostatnią rzeczą, o której myślał, było pewnie śniadanie, natomiast w przeciwieństwie do niego Maja zielona nie była
i wręcz zaczęła domagać się pożywienia. Dlatego postanowiliśmy zejść na dół. A na dole - nikogo nie ma, bo wszyscy siedzą w ogrodzie przy jednym wielkim stole i od dłuższego czasu kultywują spożywanie w swoim towarzystwie śniadania:wink: Widać, że wszyscy dobrze się znają
że jakoś tak rodzinnie jest
Jak usiedliśmy przy jednym ze stolików, to od wielkiego stołu wstała jedna z pań wraz z panem Grekiem( który jak się okazało za tłumacza robił) i w języku angielsko-migowym ustaliliśmy menu naszego śniadania - znaczy się chyba będzie jajecznica
Tymek w tym czasie zwinięty w kłębek dogorywał na fotelu, ale o tyle było lepiej, że jego zieloność nie postępowała, tak jakby stanęła w miejscu
Po chwili na stole zaczęło pojawiać się nasze śniadanie przynoszone a raty. Z każda koleją ratą nasze zdziwienie, co do ilości jedzenia, rosło
A jak pojawił wielgachny talerz z jeszcze wielgachniejszą ilością tostów, zaczęliśmy się bać
czy damy rade. Ale na tym nie koniec, bo po jakimś czasie przyniesiono nam owe jajka, które były pysznym domowym omletem ze świeżutkimi pomidorkami (mniam ). No to zaczęliśmy jeść - poza Tymkiem, który załapał się tylko na lekką herbatkę i suchy chlebek
I stała się rzecz dziwna, bo z każdym naszym kęsem
Tymek zdrowiał
najpierw zaczął się wiercić na fotelu, potem nieśmiało przemieszczać wokół naszego stołu, aż po jakimś czasie wędrował już z Mają po ogrodzie, co ostatecznie skończyło się bieganiną po łące i zabawą w Rycerza Jedi
Chłopak OZDROWIAŁ
z wizytą u konia
na kwiecistej łące
jestem Rycerzem Jedi, mam miecz i nie zawaham się go użyć
Tymek ozdrowiał, a słońce zaczęło wychodzić zza chmur - komu w drogę, temu... na Chalkidiki
na greckich dróżkach
Półwysep Chalcydycki to taki trójpalczasty fragment Grecji. Pierwszy palec (według mojej kolejności) to Przylądek Athos, z górującą na nim świętą górą Athos. Jak wielu z Was zapewne wie, przylądek ten nie mógł być celem naszej wędrówki, bo zwykli śmiertelnicy, a szczególnie śmiertelniczki, nie mają tam wstępu, ponieważ jest to teren Republiki Teokratycznej (Republiki Mnichów). Żeby dostać się do Athos Oros, trzeba być mężczyzną i mieć specjalną przepustkę (
diamonitirion). Co więcej, istnieje też dzienny limit ilości mężczyzn, którzy taką przepustkę uzyskają (120 Greków i 10 obcokrajowców). W przypadku bycia
kobietą lub samicą zwierząt domowych (z wyjątkiem pożytecznych kur i kotek ) (to zdecydowanie mój ulubiony fragment wiadomości z przewodnika Pascala
) to od 1040 roku wstęp na teren państw mnichów jest zakazany. Oczywiście kobiety mają możliwość przyjrzenia się przylądkowi Athos, ale tylko ze statku, który może zbliżyć się do linii brzegowej jedynie na odległości 500m
Tak więc sami rozumiecie, że szans na znalezienie kempingu w tej okolicy nie mieliśmy
Trzeci palec z kolei (znów moja kolejność) to przylądek Kassandra, która też nie był naszym celem, bo po przeczytaniu informacji, że tam mocno turystycznie, mocno tłocznie i imprezowo, wieszczyliśmy
niechybną klęskę naszego wypoczynku.
Dlatego zdecydowaliśmy się na palec drugi - czyli środkowy przylądek Półwyspu Chalcydyckiego - Sithonię, który według przewodnikowego tekstu pisanego jest spokojniejszy turystycznie
Postanowiliśmy, że poszukiwanie kempu rozpoczniemy od strony zachodniej (konkretnego powodu takiej decyzji nie było - ot, tak wyszło ). Zajeżdżamy do pierwszego kempingu, już przy bramie wjazdowej widać, że to rodzaj molocha. Na całe szczęście okazało się, że miejsc nie ma
Przynajmniej nie musieliśmy na siłę marudzić i szukać dziury w całym
żeby tam nie zostawać
Kolejny kemp - tam już musieliśmy pomarudzić, żeby nie zostać
(ale podjęliśmy męską decyzję, że jak się lepiej nie da, to do niego wrócimy). Jedziemy dalej, a gdy zobaczyliśmy te tablice informacyjne, postanowiliśmy podążać za ich śladem
I tak trafiliśmy na
Kemping Areti, który dla nas był strzałem w dziesiątkę, bo był mocno oddalony od głównej, jak i bocznej, drogi, cicho i spokojnie było, sklepik i mała restauracyjka także obecna (bo my przecież sprzętu kulinarnego nie mieliśmy), a do plaży dwa kroki, no w porywach dziesięć
Miejsce w cieniu drzewka oliwnego wybrane:
I zaczęło się pierwsze w życiu (dla niektórych, oczywiście) rozbijanie namiotu. Nasz turecki młotek w różowe kwiatki poszedł w ruch:
A wszystko działo się pod czujnym okiem pani kierownik
Po dłuższej chwili w pełnej okazałości można było podziwiać nasze chińsko-tureckie cudo namiotowe
Jak wszystko było już gotowe, mogliśmy sobie pozwolić na pokonanie tych dziesięciu kroków w kierunku jednej z dwóch plaż:
A po morskich uciechach pora na zabawy w podgrupach:
Na drugi dzień postanowiliśmy objechać Sithonię, coby zorientować się "z czym mamy do czynienia"
Oto co zobaczyliśmy:
za tym cyplem mieszkamy
plaża w okolicy naszego kempu
zalesione wzgórza Sithoni
i Maja na ich tle
greckie regulatory ruchu
plaża gdzieś na wschodniej części przylądka
A jak wróciliśmy z naszej objazdówki, oddaliśmy się całkowicie "nicnierobieniu", które czasem zakłócała konieczność pójścia do sklepiku, restauracyjki, o łazience już nie wspominając
I od tamtej pory, przez kolejne trzy dni mieliśmy grecki, kempingowy
dzień świstaka (jak ktoś kiedyś na naszym forum powiedział), kiedy to główną czynnością powtarzalną było błogie lenistwo w wersjach przeróżnych, z przewagą hipopotamienia na plaży
A po tych trzech dniach zaczęliśmy wracać...