Makdonaldyzacja świata
I nastał dzień następny, a wraz z jego nastaniem znowu dał się nam we znaki włoski turysta
Tym razem był to współmieszkaniec naszego hotelu. Mianowicie pojawiła się na śniadaniu włoska para. Ona ubiorem informująca świat o aktualnych arkanach mody rodem z mediolańskiej ulicy, On wyglądem w niczym jej nie ustępował
Jednym słowem piękni, modni, trzydziestoletni
I właśnie ten włoski turysta postanowił napić się kawy (cóż, każdy ma do tego prawo
), po czym postanowił z tą kawą przejść koło naszego stolika (cóż, innej drogi nie było
). I właśnie podczas wykonywania tej czynności, zahaczył o krzesło i postanowił wylać zawartość filiżanki na plecy Bartka (cóż , każdemu się może zdarzyć
). Ale nie każdy w tej sytuacji ignoruje fakt, że kogoś wybrudził
, nie każdy nawet
przepraszam nie powie
i nie każdy wymachując rękami od razu robi awanturę, że te krzesła
to tu krzywo stoją, i przez nie kawę się wylewa (bardzo możliwe, że mój przekład z włoskiego trochę mija się z prawdą i ów włoski turysta wykrzykiwał jednak co innego
fakt jest faktem - pan Italiano był mocno obrażony i na krzesło, że śmiało mu wejść w drogę, i na kawę, która była na tyle bezczelna, że na własną odpowiedzialność postanowiła mu się wylać
i na koszulkę mojego męża, która z pełną premedytacją sama do oblania się nastawiła
) I jak tu Włochów nie kochać
Ale poza tym to śniadanie na tarasie stambulskiego hotelu było bardzo miłym wydarzeniem, tylko czasem trzeba było się po nim przebrać
Wyruszamy na stambulską ulicę. Tym razem naszym celem jest Hagia Sophia. Przygotowani w aparaty, kamerę, przewodniki i zabawki, co by dzieciaki umożliwiły nam bliższe przyjrzenie się temu majestatycznemu miejscu, dochodzimy w okolicę bramy wejściowej. I tu po raz kolejny dotarło do nas, że bycie turystą spontanicznym nie zawsze popłaca
- w poniedziałki Hagia Sophia jest zamknięta. Hm, skoro tak, to trzeba jakiś inny spontaniczny plan wymyślić
Zaczęliśmy się zastanawiać, czego na pewno nam w poniedziałek nie zamkną.
Odpowiedź była prosta - w poniedziałek zawsze otwarte są sklepy
w związku z czym obraliśmy kierunek na
Wielki Bazar Bynajmniej nie kierowały nami pobudki kupieckie, a czysta ciekawość tureckiego targu, który zaczął powstawać w XV wieku, rozrastając się do rozmiaru dzisiejszych 30 ha, i który podobno jest największą tego typu instytucją na świecie.
przy jednym z licznych wejść
Idąc tam, byliśmy już spokojni i wiedzieliśmy, że mimo iż tureccy kupcy, zaczepiają, zagadują i zachęcają do kupna, to wcale nie oznacza, że trzeba im ulegać, gdyż w przeciwnym razie okażą nam swoje niezadowolenie. Wiedzieliśmy, że gdy jest się zaczepianym, wystarczy z uśmiechem i grzecznie
kilkakrotnie odmówić, a oni zareagują tak samo - z uśmiechem i grzecznie pozdrowią nas, mówiąc coś w stylu:
może innym razem Co więcej, wiedzieliśmy też, że prawie każdy z nich na odchodnym pogłaszcze po głowie, po policzku, lub po prostu pomacha do naszego Potomstwa
I tak też było tym razem
Gwiazda Maja i jej ochroniarz
w labiryncie Wielkiego Bazaru
A Wielki Bazar jest naprawdę wielki
i pewnie, buszując po nim w celach zakupowych, można spędzić tam naprawdę wiele czasu. Jednak my takiego celu nie mieliśmy, co więcej harmider, tłumy, zgiełk, rozgardiasz, który tam panował, dość szybko nas zmęczył, więc zarządziliśmy ewakuację.
Na odchodnym jeszcze postanowiliśmy na chwilę zatrzymać się w jednej z licznych bazarowych kawiarni, żeby za sprawą małej kawy i kawałka baklawy podreperować swoje siły, a jednocześnie trochę z boku poprzyglądać się bazarowej atmosferze. Niewiele się zastanawiając nad możliwościami cenowymi naszego zamówienia, poprosiliśmy o to, co trzeba (w tym dwa soczki dla dzieci). W momencie płacenia dopadło nas zdziwienie, dostaliśmy lekkiego oczopląsu cenowego
już podejrzewaliśmy, że nasz rachunek jest sumą zamówień z kilku stolików
bo za wyżej wymienione produkty zapłaciliśmy 50ytl (czyli w mocnym przybliżeniu około 100zł) czyli wydaliśmy o 20ytl więcej niż na wczorajszy dwudaniowy obiad składający się z trzech porcji
Ale od tej pory już wiedzieliśmy, że trzeba być czujnym i mocno interesować się tym, jakie ceny królują w danym punkcie gastronomicznym
Pisząc o tym stambulskim rozrzucie cenowym, od razu przypomniały mi się ceny w herbaciarni położonej w parku Pałacu Topkapi ( z widokiem na Bosfor). Za imbryczek z czteroma filiżankami herbacianego napoju proszono 40ytl, a tymczasem ceny w innych przybytkach restauracyjnych wahały się pomiędzy 1 a 2 ytl za szklaneczkę
Morał z tego taki, że przebywając w Stambule można wyżywić się, wydając na to kwoty, do których i w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni, a można (jeśli się nią dysponuje
) wydać fortunę. W związku z tym, zdanie:
Stambuł jest tanim miastem- jest zdaniem prawdziwym, jednocześnie stwierdzenie:
Stambuł nie jest tanim miastem także jest prawdziwe
No tak to bywa z pisaniem relacji, że pisze się o końcu wizyty na wielkim Bazarze, a wychodzi z tego poradnik cenowy
Ta relacja to robi ze mną co chce
:
Muszę jakoś poskromić moje pisanie, zmobilizować siły i wrócić do tematu
Opuszczamy Wielki Bazar. Spacerując, dochodzimy w okolice jakiegoś meczetu (wiem, moja niewiedza jest mało profesjonalna
), ale nie ten meczet nas zainteresował, tylko plac przed nim.
Ten plac był jednocześnie miejscem gołębich spotkań
oj, bardzo tłumnych i gwarnych gołębich spotkań
i znów nie będę oryginalna jak Wam powiem, że Bąble, wiele się nie zastanawiając, postanowiły ten gołębi tłum wykorzystać do wspólnej zabawy
Gdy Maluchy miały zajęcie, to my mięliśmy chwilę na kontemplację okolicznych ciekawostek.
z jednej strony meczet
z drugiej stuletnie, tureckie babulinki zarabiające na życie sprzedażą ziarna dla gołębi
a z trzeciej strony gmach Uniwersytetu Stambulskiego
I nie wiem, jak to się stało (bo przecież to nie zew zgłębiania wiedzy uniwersyteckiej), ale powędrowaliśmy w jego kierunku.
A w środku poczuliśmy się jakbyśmy wchodzili do innego świata
, bo przekraczając bramę uniwersytecką gwar, szum, szelest, hałas i odgłosy stambulskiej ulicy ucichły
a ich miejsce zajęła cisza
(dość rzadki, jak na Stambuł, odgłos
) I jak można się domyślać, ta cisza bardzo nam przypadła do gustu i nastąpiło, jakże przez nas lubiane, pielęgnowanie lenistwa
nie tylko my je pielęgnowaliśmy
Pielęgnowanie lenistwa przez Maluchy trwało kilka sekund i zamieniło się w pielęgnowanie
szyszek, których akurat w tej okolicy było pod dostatkiem. Ale jak się okazało, że większość tych szyszek wypełniło już swoje zadanie, i Maluchy zaczynają się nudzić, wiedzieliśmy, że relaksu czas dla nas minął
i należy opuścić tę oazę ciszy i spokoju, na rzecz gwaru stambulskiej ulicy
Jesteśmy już na głównej Divan Yolu, oglądamy uliczny świat i jego zwyczaje. I tak idąc... nagle słyszymy radosny krzyk Mai, która gdzieś w oddali najpierw zobaczyła, po czym ze szczęściem w oczach oznajmiła, że oto przed nami jest McDonald
Do tych radosnych pisków dołączył nagle ożywiony głos Tymka, który też wreszcie dostrzegł ową charakterystyczną, żółtą literę
M Radość zapanowała w oczach naszych dzieci - więc cóż było robić, w końcu Maluchy też mają wakacje
mcdonaldyzacja świata
Nie ukrywam, że stambulski MaDonald też miał swój urok
Bynajmniej nie tworzył go smak hamburgerów, frytek czy coca coli, bo one na całym świecie smakują podobnie. Ale mnie w tym miejscu zadziwiło zderzenie dwóch światów. Z jednej strony całkowita "macdonaldyzacja", uśmiechnięty biało -czerwony Ronald McDonald i jego zestawy "happy meal"
, a z drugiej strony ortodoksyjnie ubrane muzułmanki, które przybyły tu w celach mocno konsumpcyjnych. I nie ukrywam, że z ciekawości aż mnie skręcało
, jak taka opatulona i pozasłaniana czarnymi szyfonami Muzułmanka, której tylko oczy widać, radzi sobie z big mackiem czy innym cheeseburgerem
Czy ściąga nikab i odkrywa twarz, czy może ma inną technikę? Ha! I dzisiaj już wiem !
Ma inną technikę
No i jak poczuliśmy się
zdrowo najedzeni to stwierdziliśmy, że trzeba wydostać się poza granice Sulthanahmetu i zobaczyć jakiś inny Istambuł
Zaczęliśmy się zastanawiać nad sposobem wydostania się z centrum...