Odcinek bardzo marudny
Powiem tak - my tam specjalnie plażowi nie jesteśmy i dopóki Maluchów z nami nie było, to plażowanie nie należało do naszych przyjemności wakacyjnych, bo wychodziliśmy z założenia, że jest tyle ciekawych miejsc do zobaczenia, więc szkoda czasu na siedzenie w jednym miejscu i pobieranie promieni słonecznych, skoro można pobierać je w ruchu. A jak Maluchy się pojawiły, sytuacja uległa zmianie i na plażę trafiamy, jednak nie mamy wysokich wymagań - nie ważne, czy jest piaszczysta, kamienista, skalista, betonowa, bardziej dzika, czy bardziej ludna, - ważne, że dzieciaki fajnie się bawią. Ale plaże w Sozopolu (sztuk dwie) nas pokonały Stopień zagęszczenia ludzi, brudu i hałasu na metr kwadratowy mocno nadwyrężył naszą tolerancję. Pomijam zielone od glonów nabrzeże, bo to produkt wodny ale nie rozumiem dlaczego tam było pełno śmieci - od worków foliowych, ogryzków, pestek, pustych butelek, kubeczków począwszy, a skończywszy na tonie "petów". Punkt krytyczny nastąpił, jak zobaczyłam małą Maję, która budując zamek z piasku, nie ruszając się z miejsca, na wyciągnięcie ręki sięgała po "pety" , żeby nimi ten zamek udekorować - a dekoracja była bogata
Pobyt na sozopolskiej plaży mnie zmienił ukształtował na nowo poglądy Od czasu tamtego pobytu już nigdy, przenigdy nie powiem, że w Gdyni jest brudna plaża. Co więcej, ogłaszam wszem i wobec, że jeżeli ktoś tak powie, to osobiście się oflaguję i rozpocznę oficjalny protest przeciwko takim oszczerstwom No bo jeżeli ktoś tak mówi, to znaczy, że w Sozopolu nie był i nie widział naprawdę brudnej plaży A my byliśmy i swój punkt odniesienia mamy
widok na sozopolska plażę z bezpiecznej odległości
Ponieważ dowiedzieliśmy się, że bułgarska plaża to dla nas zło konieczne, postanowiliśmy szukać ratunku w Nessebarze, w którym wszechobecny duch historyczny miał ukoić naszą nadwątloną opinię o nadmorskiej Bułgarii. To był dla nas pewniak, że starówka nessebarska, wpisana na Listę UNESCO, dzięki obecności antycznych, średniowiecznych i renesansowych budowli, będzie strzałem w dziesiątkę.
Tak więc, popołudniu dnia następnego wybraliśmy się do Nessebaru. Zostawiliśmy auto na dużym parkingu przed dość i długą groblą prowadzącą na stare miasto.
Stojąc twarzą do starówki mięliśmy trzy możliwości. Najszybciej byłoby gdybyśmy poszli prosto, ale po co sobie życie ułatwiać można i w lewo, ale jakoś za daleko no to w prawo. Prawo wyglądało tym ciekawiej, że przed nami zaczynał się targ rybny i rybne restauracje. No to może rybka - skończyło się na oglądaniu rybek tych żywych i tych martwych.
Słoneczko grzeje, morze atrakcyjnie wygląda, słychać krzyk mew, aparat fotograficzny w nieustannym użyciu - nic dodać nic ująć (no może przydałby się jeszcze jeleń na rykowisku )
I plaża w Nessebrze jakoś tak lepiej wygląda:
Co więcej, natrafiamy na tylko jedną "marzalnię" - rewelacja - maluchy pomarzyły ile się da, bez kłótni i awantur podzieliły się miedzy sobą tym o czym które z nich marzy (bo okazało się, że nie można marzyć o tym samym )
Po schodach docieramy do ruin jakiejś świątyni, która czasy trackie pamięta. Focimy, wygłupiamy się - jest nieźle
Do pełni wakacyjnego szczęścia jeszcze pełny brzuch by się przydał. Znajdujemy restaurację, która podobnie jak w Sozopolu, jest zawieszona na nabrzeżnych urwiskach skalnych. Siadamy i grzecznie czekamy... na sali nie ma specjalnego obłożenia, poza nami jakiś trzy stoliki zajęte... czekamy... mija 5 minut i nic... jakoś nikt nie kwapi się, żeby przynieść nam menu O, pojawił się kelner ...pewnie do nas podejdzie... pewnie podejdzie jak rozliczy się z państwem przy stoliku obok... nie podszedł... pewnie podejdzie jak zaniesie pieniądze, bo przecież już nas zauważył... znowu przyszedł to teraz już na pewnooooo..... zaczynamy nerwowo bębnic palcami o stół, mija kolejne 5 minut, kelner bawi się z nami w "pojawiam się i znikam" i generalnie nas ignoruje Szczerze mówiąc pierwszy raz byliśmy w takiej sytuacji, że ktoś nie chce nas obsłużyć Byliśmy bardzo zdziwieni całą sytuacją, dlatego daliśmy za wygraną i wyszliśmy W restauracji obok już się nami zajęli, ale zachowanie obsługi skojarzyło mi się z filmami Barei, w których pani sprzedawczyni "grzecznie" pyta klienta czego? Może na jakiś ichni zły dzień trafiliśmy?
prawie jak stadion dziesięciolecia
A potem to już było tylko gorzej Chociaż miało być inaczej, bo przyszedł czas na eksplorację starówki i miały być "ochy" i "achy" nad koncepcją nessebsrskich budowniczych. I pewnie by były, gdyby nie fakt, że te cudeńka architektoniczne mające niewątpliwą magię czasu przeszłego, były pozakrywane przez targowisko z chińską produkcją maści wszelakiej. I niby to jest typowe, że gdzie są turyści, tam są i artykuły dla nich, tam są stragany, tam są marzalnie i potrzebna infrastruktura, na której się zarabia. Ale w Nessebarze ta chęć bułgarskiego zarobku za wszelką cenę, sprawiła, że niewątpliwie urokliwa starówka wpisana na listę UNESCO zamieniła się w przysłowiowy stadion dziesięciolecia. Jak dla mnie - reguła, którą tam zauważyłam, była taka - im ciekawszy budynek, tym bardziej był obwieszony wszelkiego typu akcesoriami straganowymi. Tu ruiny świątyni, a na niej damskie bluzeczki w odcieniach i fasonach różnorakich tam dom z renesansowego czasu a na nim majtki i staniki okolice cerkwi ozdabiają spidermany i inne batmany w połączeniu z spodniami jeansowymi, płytami kompaktowymi Smutne to, dlatego chcieliśmy zastosować naszą sozopolska metodę "skoku w bok", dzięki czemu mieliśmy znaleźć się na bardziej cichszych i spokojniejszych uliczkach starego miasta, po to, by się nim choć chwilę podelektować. Ale się nie dało. My w prawo, a tam marzalnie, my w lewo - sytuacja bez zmian.
w potrzasku straganów - część I
w potrzasku straganów - część II
Dodatkowo jeszcze pojawił się nowy aspekt- nasze Maluchy od tego stopnia zagęszczenia marzalni na metrze kwadratowym zaczęły dostawać dosłownie oczopląsu, marzenie zdawało się nie mieć końca. Dlatego też spełniliśmy po jednym .
wymarzony struś Mai
Cały ten straganiarsko - restauracyjno - turystyczny zgiełk w Nessebarze, sprawił, że opuszczając miasto czuliśmy niesmak. Został nam do zagospodarowania jeszcze jeden dzień, a my niespecjalni mieliśmy ochotę go spędzać nad morzem w Bułgarii. Ale wyboru nie mieliśmy, bo rezerwacja w Turcji czekała na nas dopiero za dwa dni. Ostatni Bułgarski dzień zamienił się w rekonesans w poszukiwaniu lepszej sozopolskiej plaży. Ale okazało, że dzikie plaże na obrzeżach miasta mają podobny charakter do tych z centrum, tyle że stopień zaludnienia, brudu i hałasu jest trochę mniejszy.
Powtórzyła się też nesebarska przygoda restauracyjna - wchodzimy do restauracji (tym razem w Sozopolu) knajpa zajęta w 1/3 a kelnerstwo ma nas gdzieś. Jeden co prawda nawet do nas podszedł, ale okazało się, że na stoliku, przy którym usiedliśmy, leżał napiwek od poprzedniego klienta, więc może ów kelner się bał, że mu go podbierzemy (z tymi Polakami to nigdy nic nie wiadomo ) I tym razem po dziesięciu minutach wyszliśmy z niczym. Nie wiem, czy to taka bułgarska tradycja? Dodam, że nigdy przed wizytą w Bułgarii, ani nigdy po tej wizycie nie zdarzyło nam się nic podobnego. Już myślałam, że to z nami coś nie tak, że może mamy jakieś wygórowane zachcianki, ale doszłam do wniosku, że to raczej kelnerzy mają nas w nosie- nie ten turysta, to zaraz będzie inny, następny - więc w czym problem ?
Nadmorska Bulgaria podpadła nam. A przysłowiową "kropką nad i" było zachowanie właściciela hotelu Amon-ra, który nie dość, że przez te trzy dni nawet nie raczył nam dzień dobry powiedzieć (podobnie zachowywał się wobec innych gości - bądź co bądź swojego hotelu), to ostatniego dnia, przed wyjazdem, kiedy staliśmy z walizkami koło recepcji, wyszedł specjalnie ze swojego biura (ja już uśmiechnięta naiwnie czekałam na powitanie) po to, żeby zadać recepcjonistce pytanie: płacili? Ano: płacili. Uzyskawszy zadowalająca go odpowiedź, traktując nas jak powietrze (a raczej jak stojące karty kredytowe ) machnął ręką i wyszedł z budynku
Tak oto skończyła się nasza przygoda z bułgarskim Morzem Czarnym. Jeszcze tylko został przejazd po drogach wybitnie dziurawych do granicy, na której znudzeni, zmęczeni światem i turystami Bułgarzy jakoś odprawili nas w turecki świat.