Zanim zacznę:
wojan napisał(a):Pewnie się znowu zmęczę ...
No mam taką nadzieję
Anetko A - miło mi powitać prawdziwą babę
------------------------------------
WWW.berlin.de - część I
Nasza wycieczka berlińska rozpoczęła się 10 czerwca, a zakończyła 4 dni później. Ale zanim do niej doszło, należało się chociaż minimalnie logistycznie przygotować.
Sprawą priorytetową był zakup niemieckiej
naklejki ekologicznej, która umożliwia bezkarne poruszanie się samochodem po centrum większości miast niemieckich. Jej cena i kolor są mocno uzależnione od jakości silnika pojazdu. I wszystko pięknie, ładnie, tylko zakup takiej plakietki nie jest tak prosty i oczywisty, jak na przykład kupno winiety gdzieś w cywilizowanym, europejskim świecie. A wszystko dlatego, że takie naklejki można kupić na autoryzowanych stacjach DEKRA, i tylko wtedy, gdy jest ona czynna
I tu pojawił się problem, bo nasz pobyt w Berlinie miał rozpocząć się w późnych godzinach wieczornych, co jednocześnie znaczyło, że do 18tej (a więc do godziny, od której pracownicy dekry mają fajrant) nie zdążymy dojechać. I co teraz? Na stronie internetowej
WWW.berlin-polska.pl (którą polecam wszystkim tym, którzy mają zamiar odwiedzić stolicę Niemiec) znalazłam info o zakupie winiety przez Internet, ale ta opcja kosztuje 10 Euro (zamiast 5 ) i wymaga dodatkowych czynności jak skanowanie dowodu rejestracyjnego, wypełniania drogą elektroniczną jakiś szalonych podań, a w efekcie końcowym udania się na pocztę, po odbiór rzeczonej naklejki.
Opcja nr2 zakłada, że udajemy się do przedstawiciela Dekry w Polsce (
polska strona DEKRA ) i tam dokonujemy zakupu naszej przepustki do berlińskiego raju
gdzie miła pani, trochę zagubiona w naklejkowej rzeczywistości, gdyż pierwszy raz styka się z tego typu zadaniem, wypełnia formularz na podstawie dowodu rejestracyjnego, pobiera opłatę, aby na końcu dokonać uroczystego naklejenia, uwieńczonego pamiątkowym, acz wymaganym przez niemieckie standardy zdjęciem obklejonego auta
***
Jak się domyślacie zakup niemieckiej naklejki ekologicznej był dla nas dużym przeżyciem i lekcją biurokratycznej rzeczywistości.
Na szczęście egzamin zdaliśmy i w środę 10.06.2009 o godzinie 18tej, po wielu chaotycznych zabiegach organizacyjnych, postanowiliśmy wreszcie ruszyć "na Berlin". Jazda, jak to jazda, tym przyjemna, że z Poznania zabiera jakieś 2,5 godziny
.
Tak więc, o 20.30 zaparkowaliśmy nasz wehikuł na hotelowym parkingu. Dokonaliśmy niezbędnych czynności formalnych, jakim jest "czekinowanie" (hm, a po polsku jakby to było?) i po otrzymaniu karty magnetycznej, która od tej pory robiła za klucz
udaliśmy się do pokoju. Pokój jak to pokój - ładny był, no i wszystko co trzeba miał na swoim miejscu
, co więcej w jego cenie były śniadanka, bardzo smakowite zresztą
Warto wiedzieć, że rezerwując pokój w większości berlińskich hoteli,
cena jest uzależniona od czasu rezerwacji - im wcześniej rezerwujemy, tym jest taniej
Wieczór dnia pierwszego upłynął nam na degustacji piwa niemieckiego, które w przeciwieństwie do polskiej ambrozji charakteryzuje się tym, że (szczególnie w hotelowej kawiarni) jest dość drogie, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę obecny kurs euro. Innych różnic nie zauważyłam - niemiecki napój, tak samo jak polski, wprowadził nas w wakacyjny klimat.
W czasie deszczu dzieci się nudzą...
Czwartkowy poranek przywitał nas... ulewą doprawioną... bardzo porywistym wiatrem
. Jak nic - idealna pogoda do zwiedzania miasta, nieprawdaż? Co więcej, idealna do zwiedzania wraz z maluchami
Na szczęście Berlin to miasto, w którym nawet w czasie deszczu dzieci się nie nudzą
ponieważ ma on kilka atrakcji do wykorzystania w słotną pogodę
Tym razem wybraliśmy dziecięcą "atrakcję", położoną dość blisko naszego hotelu.
Mianowicie należało dojść na
Potsdamer Platz:
Gdzie znajduje się ul z pracowitymi pszczółkami
...i fragmenty muru (wiadomo jakiego):
I artystyczna "goła baba" w zejściu do metra:
Na Potsdamer Platz od 2000 roku stoi
Sony Center - zespół budynków spełniających funkcje różne: od zaspokajania potrzeb ciała (głównie żołądka) , do zaspokojenia potrzeb ducha (ale tego ducha mniej wymagającego
Podobno już słynny dach wieńczący kopułę Sony Center:
Nas zainteresował najmniejszy budynek, przed który stoi żyrafa
Bo za żyrafą znajduje się wejście do mini
Legolandu. Dla zainteresowanych:
http://www.legolanddiscoverycenter.com/berlin/en
Stanęliśmy w kolejce po bilety, a że długa była i stać trzeba było na dworze, to zaczęliśmy moknąć. Na szczęście na taką ewentualność przy kasach przygotowany jest stolik z klockami, przy którym dzieciaki mogą cierpliwie znieść czas oczekiwania na kupno biletów (z cierpliwością rodziców zdecydowanie gorzej
)
A co można znaleźć w środku?
Dobry humor, zabawę, radość i uśmiech na twarzy dziecka - to wersja oficjalna, bo nieoficjalnie: dobry humor, zabawa i uśmiech też gości na twarzach dorosłych. Co więcej, jak taki dorosły dobrze pokombinuje, to i chwilę relaksu na kawkę znajdzie
)
Zabawa w świecie klocków lego zajęła nam dłuższą chwilkę, bo oglądaliśmy jak te klocki się produkuje, i dwa razy w kinie byliśmy (w jednym nawet"szprechał" Bob Budowniczy, który zawsze daje radę
) i wagonikiem po zamku jechaliśmy i co chwila parkowaliśmy przy klockach, którymi można się było bawić.
Przed spotkaniem ze szprechającym BobemB.:
Czas leciał, i z tego wszystkiego nie zauważyliśmy jak nasze brzuchy się odzywają i dopominają się czegoś do zjedzenia. Cóż było robić? Jak ciało chce jeść, to trzeba je nakarmić, bo inaczej może być różnie
Na szczęście nie trzeba opuszczać Sony Center, żeby zaspokoić tę potrzebę ciała.
Po zaspokajaniu kulinarnych potrzeb, należało postanowić, co tu robić dalej. Na szczęście pogoda stała się dla nas łaskawsza (przestało padać), więc postanowiliśmy powędrować na Aleksander Platz - jedno z ważniejszych miejsc w centrum Berlina. No to wędrujemy.
Ale po jakimś czasie Potomstwo zaczęło strajkować, dlatego postanowiliśmy zejść do podziemi
gdzie na Maluchy czekała kolejna wielka atrakcja turystyczna (która z perspektywy czasu okazała się największą atrakcją turystyczną tego wyjazdu) - mianowicie było to
metro.
W Berlinie metro dzieli się na dwa rodzaje -
S-bahn i
U-bahn. Bilety można nabyć w automatach stojących na każdej stacji, a nawet peronie. Kas biletowych nie zlokalizowałam (ale to chyba nie znaczy, że ich nie ma). Automaty te maja dobrą właściwość, że "mówią" także po polsku. Opcji wyboru biletów jest oczywiście sporo, a nawet więcej
Ale warto wiedzieć, że kupując niektóre z nich,
dostaje się zniżkę na wstępy do berlińskich muzeów Nie ukrywam, że ta możliwość mocno pomogła naszemu portfelowi
, który po pobycie w stolicy Niemiec jakiś taki chudy się zrobił
Dojechaliśmy do epicentrum centrum - czyli na Aleksander Platz. Niestety, w tym samym momencie pogoda przypomniała sobie, że ma nas nie rozpieszczać
i zaatakowała ze zdwojoną siłą. Gradobicie i wichura wygoniły nas do pierwszej lepszej kawiarni, w której Tymek w końcu miał czas, żeby przelać na papier wrażenia dnia dzisiejszego
A jak już skończył przelewać, postanowiliśmy przemknąć między kroplami deszczu na stację U-bahnu, aby dojechać do hotelu. Tak też się stało. Około 19tej przybyliśmy na stację
Anhalter Bahnhof, a stamtąd pozostała nam już tylko chwila na dojście. Zmęczeni po całym dniu, poganiani przez wiatr i sążnisty deszcz mieliśmy naprawdę dość. I w takich właśnie okolicznościach przyrody "zmęczony" Tymek z uśmiechem na ustach krzyknął: I co? Pobiegamy? ! Cóż było robić...
p.s. i jeszcze proszę dajcie mi znać, czy ze zdjęciami wszystko ok - czy je widać, czy nie są za duże (bo mi wydają się wielgachne)