Dzień 3. (1 lipca, poniedziałek): Martinšćica i wieczór w Nerezine, czyli w poszukiwaniu restauracji Po opuszczeniu Lubenic wymyślam, żeby podjechać do Martinšćicy, którą poważnie brałam pod uwagę, szukając kwatery. 13 lat temu w ogóle nie byliśmy w tamtej części Cresu; zobaczymy, co straciliśmy. Mam też na celowniku restaurację wybraną na podstawie ocen na Google Maps, może uda się tam zjeść smaczną obiadokolację.
Martinšćica zainteresowała mnie ze względu na położenie - widok na pełne morze i możliwość podziwiania zachodów słońca. Parkujemy niedaleko portu, tym razem nie jest za darmo - chyba 1 euro za godzinę. Po prawej widać taras konoby, do której chcemy pójść:
Ma ona nieco pretensjonalną nazwę Ristorante Castello i średnią ocen 4,9. Do lokalu prowadzą klimatyczne schody:
Z tarasu roztacza się piękny widok na zatokę, w której położona jest miejscowość:
Problem w tym, że widoczne na zdjęciu najlepsze stoliki (z
pogledem właśnie) są zarezerwowane. Na wieczór, więc nie ma problemu, żebyśmy teraz tam usiedli. Okazuje się, że problem jednak jest, bo są nakryte, zarezerwowane i koniec. Zero elastyczności ze strony obsługi, która nie wydaje się nam szczególnie miła. Do tego krótka karta, która zwykle jest zaletą, ale w tym wypadku mocno nas ogranicza do wyboru ryb (wyjątkowo drogich!) lub owoców morza, których Małż nie jada.
Niestety, rezygnujemy. Pójdziemy sprawdzić inne lokale w Martinšćicy. I przy okazji przejdziemy się po miejscowości:
Jest całkiem ładnie, chociaż miejsca do plażowania (przynajmniej w centrum) takie sobie:
Pozuję w serduszku
:
Przechodzimy obok dwóch innych czynnych restauracji. W jednej jest całkiem pusto, druga jakoś nie zachęca... I chociaż w brzuchu mi burczy, nie przeszkadza mi to w wybrzydzaniu
Zawsze jestem wybredna, jeśli chodzi o wybór knajpki
Wcale nie chodzi o to, że ma być elegancko; wręcz przeciwnie - raczej nie jesteśmy fanami restauracji z białymi obrusami
Idziemy jeszcze nabrzeżem w drugą stronę, gdzie stoi kościół św. Hieronima wraz z klasztorem:
Zastanawiamy się nad ewentualnym miejscem do zwodowania kajaka. W porcie byłoby wygodnie:
Jednak kawałek wcześniej był znak zakazu wjazdu. Co prawda bardzo stary i pożółkły
i chyba często łamany - widzieliśmy dwie takie sytuacje. Mimo wszystko nie chcemy dostać mandatu. Parkowanie w Martinšćicy (w pobliżu morza) jest legalne w zasadzie tylko na płatnym parkingu - z parkometrem na godziny. Nieźle byśmy popłynęli z kasą, zostawiając tu auto na niemal cały dzień.
A jednak ten kierunek kusi nas kajakowo, a konkretnie płynięcie z Martinšćicy w stronę plaży Sv. Ivan pod Lubenicami...
Żegnamy się z miejscowością, którą nie zrobiła na nas dużego wrażenia:
(Pewnie byłoby inaczej, gdybyśmy tu mieli kwaterę.)
Postanawiamy zorientować się, jak wyglądałoby zwodowanie kajaka na plaży przy Campingu Slatina. Podjeżdżamy drogą (od góry) do bramy campu, nie wejdziemy swobodnie na jego teren, strażnik na bramie jest czujny
Pytamy o możliwość skorzystania z plaży dla osób, które nie są gośćmi. Okazuje się, że owszem, można wejść na teren campingu i plażować, ale trzeba zapłacić 2 euro od osoby
Niby niedużo i można to potraktować jako opłatę parkingową, niższą niż w centrum Martinšćicy. Ale jak nas zobaczą z kajakiem, pewnie jeszcze coś doliczą
Temat jest do przemyślenia, zobaczymy jeszcze, jak to zrobimy...
Duży ten camping:
Na takim molochu raczej nie chciałabym wypoczywać. W
czasach kempingowych wybieraliśmy mniejsze, bardziej kameralne miejscówki.
Jedziemy w stronę "domu". Problem głodu nadal nierozwiązany
, więc postanawiamy spróbować szczęścia w beach barze przy plaży Ridimutak, 2 km przed Nerezine. Z trudem udaje się nam zaparkować (znajdujemy ostatnie wolne miejsce), ale z wolnymi stolikami już gorzej. Zostały tylko leżaki, a jak tu jeść na leżaku
W tym wypadku bardziej wybredny okazuje się Małż
, ale przyznaję mu rację. Chyba zjemy coś "awaryjnie" w apartmanie, a potem pójdziemy na kolację do Nerezine. Skoro już jesteśmy tak blisko.
W każdym razie miejsce (Beach Bar Ridimutak) wygląda uroczo:
Może poza widokiem na stację benzynową
:
Obiecujemy sobie, że kiedyś tu przyjdziemy nadmorską promenadą prowadzącą z Nerezine, ale nie uda nam się zrealizować tego planu. Z menu/zdjęć na GM wynika, że mają tu ciekawie wyglądające
bowle z ćevapi i z
frito misto. (Jesteśmy prawie we Włoszech
, więc tak to nazywają.)
W apartmanie rzucam się na kabanosy, z którymi w tym roku, po kilku latach, "przeprosiłam się"
Na wielki głód są idealne, a raczej na chwilowe oszukanie żołądka... On się jednak nie da długo oszukiwać
, więc wkrótce wybieramy się na kolację. Tym razem do najbliższej nam restauracji, do której mamy dosłownie kilka kroków. Jest to lokal, który zwie się Spinnaker i ma średnią ocen 4,8. Jak się okazuje, zasłużoną
Ćevapi są pyszne
:
a obsługa bardzo miła. Kelner zagaduje nas, skąd znamy chorwacki
Sympatycznie sobie rozmawiamy. Mówi, że lubi Polaków, bo są pracowici; poznał kilku, kiedy pracował w Holandii. Nawet jeśli to tylko kurtuazja, to całkiem miło z jego strony
Szkoda tylko, że restauracja znajduje się na uboczu, daleko zarówno od centrum, jak i od morza. Ale i tak mamy ochotę na spacer, przejdziemy się trochę po Nerezine. Mijamy pasące się owieczki:
Spędzamy trochę czasu na plaży Mirna, która jest całkiem ładna i stosunkowo szeroka:
Potem
instagramowy mostek:
i główny plac, czyli Trg Studenac. Właśnie zaczyna się mecz Słowenia - Portugalia. Tłumnie przybyli Słoweńcy z ośrodka wypoczynkowego Bučanje (tego, w którym wczoraj wodowaliśmy Osiołka):
Sądzimy, że to oni, bo właśnie stanęli na baczność i wraz z zawodnikami, będą śpiewać słoweński hymn
Kibicuje również misiek ubrany w koszulkę Karlovačko
:
Plac tętni życiem:
My jednak jesteśmy trochę zmęczeni
i chcemy wrócić do naszego ogródka. Ostatnie zdjęcie na mostku, tym razem innym - w tym większym porcie:
i powoli zmierzamy w stronę kwatery
Jutro czeka nas dzień pełen emocji, o czym jeszcze nie wiemy, bo plany będą się "pisały" na bieżąco...