Dzień 6. (4 lipca, czwartek): Powrót z Ilovika i ponownie punkty widokowePrzed 20:30 pojawia się kapitan. Żegnamy się z wyspą, która nas urzekła:
Bardzo polecam krótki wypad na Ilovik. Kilka godzin wystarczy, żeby poczuć niezwykłą atmosferę tego miejsca
Tym razem wypływamy punktualnie. Zachodzące słońce dodaje klimatu tej krótkiej przeprawie:
Łódka pełna facetów, którzy coś tam oglądają
:
Po dziesięciu minutach jesteśmy ponownie na Lošinju, w uvali Mrtvaška:
Żegnamy się z załogą statku Tim-G:
i po chwili, już Maździakiem, opuszczamy "rozorane" nabrzeże:
Ciekawe, czy ostatecznie wybudują tu przystań i połączą (promowo) zatokę Mrtvaška z Pagiem i z Zadarem
Wspinamy się serpentynami i znów jesteśmy w okolicach "punktów widokowych", które odwiedziliśmy przedwczoraj. Spotykamy tu owieczki oznaczone na niebiesko
:
oraz nieogoloną koleżankę
lub nieogolonego kolegę
:
z jednym rogiem
:
Kusi nas
vidikovac przy kościółku św. Jana. Tym bardziej, że tym razem nie ma tu amerykańskiej wycieczki z wyżerką
Tylko my, powoli zapadający zmrok:
i widoki na Veli Lošinj:
Niebo różowieje:
Mój dziadek mówił, że kolor różowy o zachodzie słońca oznacza, że kolejny dzień będzie wietrzny
Chyba już wystarczy bory
Kilka godzin temu się uspokoiła. Natomiast przed nami kolejny chłodny wieczór
22 stopnie w Chorwacji to wręcz zimno.
W Gliwicach mamy teraz (we wrześniu!) cieplejsze wieczory niż na początku lipca w Cro, choć nie jest to ani dobre, ani normalne W tej chwili, przed 19:00, jest 28 stopni Tęsknię za tamtym chłodkiem Ale się porobiło...Skoro jesteśmy tak blisko, zajrzymy jeszcze na rampę dla
downhillowców:
Pogled jest stąd zachwycający:
Tylko ziiimno
:
i jednak wieje
Czyżby dziadek miał rację?
Maździak jak rumak na Dzikim Zachodzie
:
Tak mi się to miejsce kojarzy
I trochę z komiksem jeszcze, tylko Lucky Luke'a brakuje
:
Przed
Providencą mnóstwo zaparkowanych aut:
Z pewnością lokal z pięknym widokiem na Mali Lošinj ma wzięcie, ale (jak już pisałam w relacji z przedwczoraj
) nie zamierzamy powiększać tego tłoku
Z radością, po niezwykle owocnym dniu, wracamy do naszego ogródka w Nerezine. Po drodze, przez szybę Maździaka, ciągle wgapiam się w Televrinę:
Chyba mi się przyśni...