Dzień 4. (2 lipca, wtorek): Wejście na Sv. Nikolę - część drugaJesteśmy na szczycie Sv. Nikoli (dla miejscowych to sv. Mikul)
:
Jeszcze jest pochmurno, słońce potrzebuje kilku minut.
Ale i tak Lošinj widziany z góry robi wrażenie:
Zaglądamy do kapliczki, która została tu wybudowana na początku XX wieku:
Przyniesione przez turystów "pamiątki":
naklejki klubów
łazikowych oraz monety:
26 lipca (w dzień św. Anny) miejsce to jest celem pielgrzymek. A pierwszym turystą, który zdobył szczyt Sv. Nikoli (oraz inne okoliczne
), był Rudolf Habsburg-Lotaryński, syn i następca cesarza Franciszka Józefa. Jego wyjście w masyw Osorščicy (28 marca 1887 roku) jest pierwszą odnotowana turystyczną wędrówką po górach na adriatyckich wyspach.
Ciekawostki te można wyczytać z tablicy (informacje są w pięciu językach):
Dowiadujemy się z niej również, że biskup Osoru (św. Gaudenty) spędził część swojego życia w małej jaskini nieopodal. Można ją zobaczyć "po drodze" na Televrinę.
My już niestety tam nie pójdziemy, co stało się dla nas jasne jakiś czas temu, kiedy wspinaliśmy się po ostrych skałach. Trochę szkoda, że nie zdobędziemy najwyższego szczytu wyspy Lošinj. Nawet gdybyśmy poszli krótszym szlakiem z Nerezine, raczej też nie dalibyśmy rady zdążyć tam na zachód słońca i powrót, po zmroku, byłby dłuższy i trudniejszy... (Oczywiście mamy latarki
) Zabrakło nam (w opcji, którą ostatecznie wybraliśmy przez moją pomyłkę
) jakiejś godziny albo i półtorej - wg tabliczki na szczycie Sv. Nikoli, czas przejścia na Televrinę to 40 minut, a potem trzeba jeszcze wrócić...
No cóż, decyzja o dzisiejszym wyjściu w góry zrodziła się spontanicznie
Ale tym większą mamy teraz radość, więc nie ma czego żałować
Cieszymy się tym, co mamy tu i teraz
A jest to widok na wyspę Unije z wnętrza kapliczki
:
Pozuję z chorwacką flagą
:
Wieje solidnie, kurtki (za chwilę) się przydadzą
Ale teraz właśnie wychodzi słońce
Wszystko nabiera innych (bardziej szlachetnych
) barw:
Otwieramy moje ulubione piwo, którym się podzielimy
, bo nie będzie czasu na wypicie po jednym
:
Trzeba przecież pstrykać
A oto i Televrina, na którą nie dotrzemy:
Tymczasem na szczycie pojawia się czworo Słoweńców. Będziemy wspólnie zachwycać się zachodem
Nie ma tego złego
- przynajmniej wzajemnie zrobimy sobie zdjęcia
Złoty widok
:
Magiczne chwile!
Przypomina się nam zachód słońca, który widzieliśmy pod koniec grudnia ze sv. Jurego
Kolory zmieniają się - teraz jest bardziej różowo
Czas włożyć kurtkę
:
Niestety, słońce znowu zachodzi za chmurę:
Chociaż z drugiej strony - dzięki chmurom jest ciekawiej
Więcej dzieje się na niebie
:
Słoweńcy zaczynają schodzić. Nie mają niczego ze sobą; żadnych plecaków, ubrań, a latarki jedynie w telefonach, więc czas ich goni. Powoli żegnamy się ze szczytem Sv. Nikoli:
i Televriną, na którą nie weszliśmy:
Będziemy mieli powód, żeby wrócić
Teraz trzeba bezpiecznie dotrzeć na kwaterę. Szlak jest dużo krótszy i łatwiejszy niż ten, którym przyszliśmy na Nikolę. Nie ma porównania, zero utrudnień. Ale też prawie nie ma widoków
Jednak dobrze "wybrałam" trasę, tylko trzeba było wyjść półtorej godziny wcześniej
Jedyne miejsca z
pogledem - na Nerezine i okolicę:
Jest koło 21:30, szarówka, ale w lesie całkiem ciemno
Pora na włożenie czołówek. Mamy trzy, w razie czego
No i oczywiście latarki w telefonach. Małż jeszcze w Polsce bardzo chciał, żeby to wyjście było wieczorną wędrówką - właśnie na zachód słońca, z powrotem po zmroku. Ja trochę się obawiałam; nigdy nie chodziłam po górach w całkowitych ciemnościach, a te czekały nas w ostatnim fragmencie trasy.
Ze szczytu zaczęliśmy schodzić o 20:50, ściemnia się błyskawicznie... Tutaj jest 21:55:
i mamy jeszcze do przejścia jakieś 2 km przez las, na szczęście już prawie po płaskim. Murki są tu wyjątkowo wysokie, a za murkami... Coś się szamocze w krzakach, zaczynam czuć się niekomfortowo
Światło latarki pada na zwierza - uff, to znowu owce
Dobrze, że wtedy nie wiedzieliśmy o dzikach
Niewiedza jest błogosławieństwem... Docieramy do pierwszych zabudowań Nerezine. Muszę przyznać, że oddycham z ulgą
, chociaż lubię adrenalinę, a te kilka chwil
spędzonych w ciemności z owcami (i nie wiadomo, z kim jeszcze
) dostarczyły mi solidną dawkę emocji
Mamy jeszcze kawałek do "domu", ale już asfaltem, wśród zabudowań.
Ostatecznie na kwaterę docieramy koło 22:30. Trasa zajęła nam 4 godziny i 13 minut, a przeszliśmy 10 km i 220 m
(Przewyższenie: 580 m) Niby niedużo, ale wysiłek spory, bo część szlaku była bardzo trudna. Nie czujemy się zmęczeni, raczej uskrzydleni
Mamy ochotę opowiedzieć gospodarzowi o naszych wrażeniach, a tu, jak na złość, Zdravko zapadł się pod ziemię
Trudno, opowiemy mu innym razem
Na koniec - powtórka mapki z zaznaczoną trasą wędrówki, żeby nie trzeba było wracać do poprzedniej strony
: