Witeczka,
natala, teraz, z "dzieckami" na głowie to miałbym obawy jechać w ciemno ale sami z żona to czemu nie? Wystarczy pokój z aneksem kuchennym i ładnym widokiem oraz (warunek konieczny dla ukochanej żony) baaardzo blisko do Adriatyku
No, dzisiaj to polecę hurtem. A wiec zaczynam kończyć
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejne dwa dzionki (05-06 sierpnia) upływają nam na zażywaniu kąpieli wodnych i słonecznych i ogólnie pojętym lenistwie.
06.08 po południu decydujemy się na krótki wyskok do Splitu- bez jakiegoś konkretnego celu. Brykę zostawiamy niedaleko centrum w jakiejś uliczce. Cykady dają ognia ile wlezie. W końcu udaje mi się z bliska zauważyć jak też te owady wyglądają. Zaczynam fotografować z bliska przyciągając spojrzenia tambylców- co też ciekawego może być w fotografowaniu cykad?
Dziewczyny jak to dziewczyny- nurkują między straganami razem z synem, ja spokojnie siadam na murku przy wjeździe do przystani promowej. Pykam kilka fotek.
"Ludziów jak mrówków"...W dali wzgórze Marjan, jest na liście na 2015.
Rodzina wróciła z "łowów" więc idziemy sobie niespiesznie przez siedzibę Dioklecjana. Siadamy na kilka chwil na schodach przy dzwonnicy kościelnej obserwując jak turyści krzątają się po placu. Fajnie się tak oderwać i popatrzyć w spokoju i zadumie na przemykające tłumy. Po kilkunastu minutach takiej zadumy spokojnie "szlajamy się" po uliczkach pałacu.
„Dioklecjanin” wyczochrany przez córę.Powoli kierujemy się do samochodu. Powrót jest tragiczny- pomimo tego, że to środa to koras na trasie powoduje, że ostatnich kilka kilometrów pokonujemy przez prawie godzinę i na kwaterę docieramy w okolicach 22:00.
---------------------------------------------------------------------------------------------
07.08 w okolicach godziny 16 do skutku dochodzi krótki wypad do Pučiščy majaczącej naprzeciwko „naszego” balkonu. Stipe przygotowuje „ślizgacz”: na pokładzie ląduje woda pitna, paliwo, kapoki, wiosła, drugi silnik jest mocowany do rufy- nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć na wodzie. Wycieczka odbywa się późno bo- jak wspominałem wcześniej- Stipe pojawia się w miarę możliwości po załatwieniu spraw w swojej firmie.
Siedzę tyłem w kierunku ruchu i już na wodzie kieruję obiektyw w kierunku Lokvy Rogoznicy w prawo- przez lewą burtę (musicie się trochę przestawić z kierunkami, haha!).
Widzę zbliżającą się motorówkę od strony Omišu (od prawej burty). Stipe siedzi zwrócony do niej plecami i nie wie co się święci ponieważ silnik skutecznie zagłusza inne dźwięki. Widząc, że idziemy na kurs kolizyjny pokazuję mu ją. Ostro zwalniamy i wykonujemy skręt na lewą burtę. Motorówka śmiga obok nas a panienka za sterem nawet nie patrzyła dokąd płynie zajęta dyskusją z osobami na pokładzie- płynęła zupełnie na ślepo… Stipe tylko kręci głową z dezaprobatą i stwierdza, że wiele osób nie ma zupełnie pojęcia o przepisach dotyczących zasad obowiązujących na wodzie i nie powinny w ogóle łapać się za stery.
Dalsza podróż odbywa się bez dodatkowych atrakcji. Niesamowity jest kolor wody, przy brzegu seledynowy od jasnego podłoża, tu widać głęboki granat z domieszką fioletu.
Dopływamy do zatoczki na Brač wiodącej do Pučiščy. Po prawej burcie na brzegu znajduje się latarnia, którą co wieczór widzimy z balkonu błyskającą światłem.
Strzał przez lewą burtę- coś tam się za ciemno robi na horyzoncie…
Po prawej widać młodzież szykującą się do skoku do wody- właściwie jeden się szykuje a reszta gorąco go namawia. „Rękamy machami” i płyniemy dalej.
Coraz wyraźniej widać o wiele więcej niż z balkonu- a wydawało się, że tam za dużo nie ma, kilka budynków i to wszystko.
Po lewej plaża, która jest najdłużej skąpana w słońcu i z tego powodu najchętniej odwiedzana.
Pierwszy budynek od prawej to Szkoła Kamieniarska.
Po przycumowaniu Stipe idzie na kawę do jednej z kawiarni a my na krótkie zwiedzanie.
Wchodzimy do cerkwi, widać, że poświęcono sporo wysiłku w jej odnowienie. Podziwiamy wnętrze i ruszamy dalej. Najpierw w kierunku prawego brzegu i wtedy widzimy miejsce skąd wypływaliśmy- tam gdzieś jest Celina.
Niczego specjalnego już tam nie zauważamy więc kierujemy się z powrotem i dochodzimy do Szkoły Kamieniarskiej. Podziwiamy wykonanie rzeźb wystawionych przed szkołą. Można też zwiedzać warsztat kamieniarski ale nie w tym dniu i nie o tej godzinie kiedy przypłynęliśmy. Patrzymy więc przez okna na prace, które jeszcze nie są zakończone. Materiał jest dostarczany z pobliskiego kamieniołomu również widocznego z „naszego” balkonu.
Idziemy dalej w kierunku latarni widzianej z łódki.
Rodzinka już zdrowo wymęczona wcześniejszym słońcem więc przyspieszam i odłączam się. Po drodze „focę” co nieco.
Wracamy zatem. Po drodze zachodzę do kawiarni i zgarniamy naszego kapitana.
Powrót jest trochę bardziej utrudniony. To coś granatowe widoczne na jednym z wcześniejszych zdjęć przyłazi w końcu do nas, wiatr się wzmaga. Po wypłynięciu poza zatokę fale zaczynają podrzucać naszą łupinkę jak piłeczkę. Wzmagający się wiatr zaczyna zlewać nas konkretnymi kroplami pochodzącymi od fal rozbijających się o burty. Taki lany poniedziałek w sierpniowy czwartek. Stipe zmienia kurs i skręca na prawą burtę aby przeciwstawić się wiatrowi i uniknąć znoszenia. W końcu trochę zmarznięci docieramy do miejsca gdzie wiatr znacznie się zmniejsza i docieramy na miejsce. Na dzisiaj dosyć wrażeń, trzeba się rozgrzać czymś ciepłym. Nie pamiętam teraz ile kosztowała ta impreza ale coś mi się kojarzy jakieś 400 kun. Jeśli następnym razem się wybierzemy na krótki wypad na Brač to wcześniej aby jeszcze nie być wymęczonym przez słońce i plażowanie.
-----------------------------------------------------------------------------------
Nasz pobyt dobiega końca. Dzieciaki łapią jeszcze wierzchowca z morza i za chwilę gościu wraca do wody w tym samym miejscu, gdzie został wyłowiony.
W przeddzień wyjazdu Stipe przywozi nazwę swojej łódki, którą wspólnie naklejamy na obie burty. „Anamaria Omis”. Tak teraz się nazywa.
Rozkoszujemy się ostatnimi chwilami pobytu w Celinie, wodą, słońcem bo to będzie musiało wystarczyć do kolejnego roku.
Pakujemy się wieczorem i ładujemy zdecydowaną większość do samochodu. Z rana żegnamy się ze Stipe i jego rodzicami i około 8:30 ruszamy. Wskakujemy jeszcze do Splitu do McDonalda i ruszamy z powrotem. Powrót również „na jeden strzał”. Zaopatrzony w energetyka podążamy na północ. O ile pogoda jeszcze na południu jest OK to od środka Polski widać chmury i co jakiś czas popaduje deszcz. Do Trójmiasta docieramy w okolicach 10:00, jest kilkanaście stopni, pochmurno, zupełnie inny świat… Znowu na gorąco zapada decyzja, że za rok wracamy do Cro i właśnie do Stipe- miejscówka jest przednia i nie chcemy (przynajmniej na razie) szukać czegoś innego. Będziemy chcieli więcej pokręcić się po okolicy ale z przewagą korzystania z uroków tamtejszej pogody i Adriatyku. Do tego czasu pozostają zdjęcia, które już kilkunastokrotnie przeglądaliśmy wspominając minione chwile.
I to tyle- podróż i relacja dobiegła końca…