Taaaak, wieeeem... Ociągam się. No, ale - jak widzicie - piszę dalej. Dzięki wszystkim za zainteresowanie, zapraszam na kolejny odcinek naszego serialu. Trochę głupio, że dłużej w nim trwają reklamy od samego filmu. Ale lepszy rydz, niż nic.
Kompletnie już poplątałem dni. Czytaj: Co? Gdzie? Jak? I kiedy? Ale to też w sumie nie ma większego znaczenia, bo przecież i tak ważniejsze są same wydarzenia. A przed nami jedyny wspólny wyjazd z Zavalaticy. Cel - Korcula. Jakby nie było - pobudeczka rano. Wielki ZIEEEEEW, mycie, śniadanie, cała logistyka, burza mózgów itp.
Gdzieś tu była burza mózgów
Widać?
Wiem, mieszam. Jeszcze raz. Pobudeczka rano. To jasne. Wielki ZIEEEEEW? To chyba też - skoro była pobudeczka, a nie "przebudzenie" się o własnych siłach. Też tak macie?
Mycie, śniadanie i (właśnie!)... burza mózgów. Znaczy ona była dzień wcześniej przy kolacji, ale i tak trzeba było wszystko jeszcze raz porządnie obgadać. Bo wiecie, desat osoba i jedan auto za pet osoba... Lotnicy więc jadą autobusem. Trzeba ich było jednak dostarczyć na przystanek autobusowy w Cara. No to zapakunek do auta i wio. Wyeksmitowani z klimatyzowanego pomieszczenia na przyjemny skwarek przy szosie w Cara, a ja zwiałem po resztę ludzi do apartamentu. Trochę jeszcze posiedzieliśmy, ktoś tam pozmywał (nie, nie Witek, on nie zmywał!
) i ruszyliśmy w terminie zbliżonym do odjazdu autobusu z Cara. Kiedy przejeżdżaliśmy przez tę mieścinę autobus stał na przystanku... ale nie do Korculi!!! Podobno miał jechać za chwilę. No to my ruszyliśmy dalej, a lotnicy czekali.
haraszaja astanowka
Tylko co robi Ola????
Ciekawe, co Jachu zmalował
Już widziałem takie narady wojenne
Literat
Skoro już oni zostali, a my mieliśmy jakiś zapas czasu - nie wiedzieliśmy w sumie jaki, ale stwierdziliśmy, że duży - no to odbiliśmy z drogi prowadzącej do Korculi. Azymut - Pupnatska Luka. W zasadzie no.... zatoka, tyle że nieco szersza od Żitnej. Co prawda zanim zaparkowałem to trochę czasu zeszło. Kiedy więc z Witkiem zeszliśmy na plażę, to Marzena z Kasią i asystujący im Tomek urządzili sobie sesję zdjęciową. Skutek był różny, podobno foty na tle kamieni (otoczaków) na plaży miały być artystyczne. Co innego, że panie wyszły nieco... trupio?
Aaa - no macie, zapędziłem się. Najpierw zrobiliśmy sobie foty przed drogą zjazdową do Pupnatskiej, a nas minął jakiś autobus Autotransu. Kit tam wie jaki, ale jakiś był. Potem była droga w dół. Jakby ktoś pytał: BARDZO w dół i NIE BARDZO droga
Ale miałem banana na gębie
Tuż przed drogą w dół. Jeszcze nie wiedzieli, co ich czeka
Ten wiatr to taki filmowy, bym powiedział
A skoro filmowy wiatr to i film musi być
Pupnatska Luka
Rzeczona sesja fotograficzna
No no no...
This way
Nie wiem, jak można się w takim miejscu fotografować...
No dobra, powoli wracamy do auta, a tu sms od lotników, że już są w Korculi. Eeeee - napisz ktoś im, że za pół godziny będziemy. Wkrótce wylądowaliśmy w miasteczku "stołecznym" i zeszliśmy się w - że tak powiem - w kupę
Dla wygłodniałych ludzi ze wsi najważniejszą instytucją była teraz mjenjacnica. W Korculi ich sporo, ale wszędzie brali prowizję. Ostatecznie pani zza okienka chyba zrobiła na nas niezły interes. Teraz na lody, a potem zwiedzanie. Wrzuciliśmy się więc na starówkę, zajrzeliśmy gdzie się dało, albo raczej gdzie nam się wydawało, że się da. Oczywiście uprzednio się rozdzieliliśmy, bo chodzenie w dychę mogło wyglądać, jak lepperowskie blokady dróg. Umówiliśmy się jeno na jedzenie w jednej z knajpek. Później i tak wyszło na to, że i restauracje wybraliśmy różne.
Każdy czasem może sobie pomarzyć
Że tam w środku kiedyś Marco Polo... kto by pomyślał
Jeszcze raz my
I te uliczki
Żeny
Dziady
Wszędobylski
Dobrze mieć czasem jakieś oparcie
Idziemy jeść?
A skoro już o restauracji mowa.... Przechadzając się po korculańskiej starówce mijaliśmy jedną taką, gdzie natychmiast zaczynało się jeść oczyma. Wystarczyło, gdy zobaczyłem jak wygląda sałatka znana u nas bliżej jako "grecka", porozumiewawcze spojrzenie na brata i już wiedzieliśmy o co kaman. Poszliśmy jeszcze troszkę pospacerować, natknęliśmy się na Julię i Macieja fotografujących tradycyjnie co się da i siebie nawzajem, zakomunikowaliśmy o "kulinarnym znalezisku" i na samą myśl zrobiliśmy się tak głodni, że długo nie zwlekaliśmy z powrotem.
Jedzenie. Mhm - było tak. Dostaliśmy ładne menu, ceny nie okazały się jakieś bardzo porażające. Zwłaszcza na samą myśl o wielkości wspomnianej wcześniej sałatki i w porównaniu do ilości jedzenia, jakie otrzymywało się u Alberta w Zavalaticy. Zatem, jeśli dobrze pamiętam - większość skusiła się na najróżniejsze mięsa. Najczęściej były to tradycyjne mixy, choć Maciej wziął chyba jakiś większy kawał, który niezbyt przypadł mu później do gustu. Przesympatyczna kelnerka zabrała karty dań, zostawiła jedną "na zapas". W oczekiwaniu na moje spaghetti z krewetkami postanowiłem prześwietlić jeszcze raz ofertę knajpy. I trach! Są muszle! No to szybko jeszcze poleciałem domówić talerz pełen przepysznych małż. Mmmmmmmmmmm, ja chcę wracać!!! Wpałaszowałem je praktycznie w chwilę, częstując krzywo spoglądających na mnie towarzyszy. Mam nadzieję, że nie zauważyli, że równie krzywo spoglądałem na nich częstując ich tymi pysznościami
Było doprawdy wyśmienicie. Ach
Z tak pełnymi brzuchami aż chce się... spać.
Ten zjadł chyba 4 raz lody tego dnia
Przed, a raczej już w trakcie
I po... kilku minutach
Wyżerka!
Zrobiło się dość późno, albo na tyle późno, że wkrótce odjeżdżał ostatni autobus z Korculi do Vela Luka. Z tym wiąże się też dodatkowy smaczek. Jadąc z Cara w pierwszą stronę lotnicy nie zapłacili złamanej kuny za przewóz, bo nie było miejsc siedzących. Stali i obijali się o innych podróżnych, więc mieli trasę za friko. W drugą natomiast chyba już siedzieli, co niezbyt im przypasowało, bo musieli bulić. Jak się okazało, dość słono, bo chyba nikt im nie uznał legitymacji studenckich. W Chorwacji to zresztą standard. Wieczorkiem, kiedy już zmierzchało podjechałem jeszcze po lotników do Cara, ale oczywiście nie na przystanek, tylko do naszej poznanej już wcześniej sprzedawczyni win. Znów coś od niej dostaliśmy, chyba suszone figi... ale teraz już za bardzo nie pamiętam :/
Na koniec trochę romantiko
Kasia z Witoldem
Dziewczyny, nie pchajcie się, na wszystko przyjdzie czas
Tylko, żeby nie było, że nie ostrzegałem
Została nam już tylko jedna wycieczka, na którą śliniłem się od czasu przeczytania relacji ognioszki. Proizd. Ale to już po przerwie na reklamy
No i jeszcze jedna niespodzianka, ale to zostawiam na deser. Bajdełej, tego posta pisałem ponad 24h, po pierwsze dlatego, że z imageshack.us coś nie styka, a po drugie, bo praca to mnie zżera ostatnio. CDN