Plaża w Zavalaticy usiana była Polakami. Jakby nie patrzeć, wyjechaliśmy za granice kraju, a czuliśmy się jak u siebie. Tylko pogoda jakby nie ta. Ciepło, upalnie wręcz, ale jak się stało to wiaterek przyjemnie chłodził wygrzane ciałka. Warto wspomnieć też kilka słów o Żitnej i nurkowaniu. Przed wyjazdem w kilku wątkach dotyczących Zavalaticy podpytywałem o stan dna itd. itp. Opinie były różne, ale przeważały te sceptyczne. No więc wskoczyliśmy w płetwy, maski i rurki na łeb i siup.
Tu padło hasło dżastin: wszystkie dzióbki w górę!
Pytanie: kto rządzi na Żitnej?
Jakby komuś było mało Żitnej 1
Jakby komuś było mało Żitnej 2
Podskoczy ktoś?
Artystycznie
Pod wodą przyjemnie. Nie uwierzycie - chłodniej, jak na powietrzu
Sama ta powiedzmy "przyplażowa" część Żitnej faktycznie nie olśniewała. Co prawda do chłodzenia się było idealnie ze względu na piaseczek, po którym chodziło się bardzo przyjemnie. Trzeba tylko uważać na pojedynczo wystające kamienie i skałki. W drodze powrotnej miałem stłuczony palec u nogi, wiem o czym mówię
Ale ale! Płyniemy dalej, po drodze zapowiadany syf, śmieci i kto to tam wie co jeszcze. Tyle, że na wylocie z zatoki wszystko wraca do normy. Wielki błękit, bardzo ładne, wchodzące pod skosem skałki, które wyglądały jak równo poukładane stoły. Rybki, puszki po jeżowcach, co nieco rozgwiazd, a nawet i jedna ośmiornica. Ta to dopiero zrobiła szał na plaży. Dzielnym tropicielem oktopusa okazał się jachu. Też śledzi relację, dajcie mu jakieś tam brawa
Okej, teraz załapałem, że trochę pomieszałem dni... Cóż, będziecie musieli znieść, że trofea nurkowe pokażę Wam już dzisiaj
Puszki znają wszyscy
Rozgwiazdy w sumie też
Koleżanka rozgwiazda oczywiście wróciła do morza
Czas na przystojniaka wieczoru, jachu tylko raz oberwał z atramentu, choć trudno powiedzieć
Koleżanka ośmiornica też trafiła... do oktopus salad... nie no, nie umiałbym jej przygotować chyba
Kiedy wróciliśmy na plażę i wygodnie rozpłaszczyliśmy nasze siedzenia, pojawiła się czwórka nieznajomych, która niemal natychmiast wyczaiła, że jesteśmy Polakami. No mieli nosa - Ślązacy. Wyciągnęli tyskie i zaczęło się gadanie. A skąd, a co, a dlaczego. Ogólnie spoko. Rozpakowali się (Boguś, Damian, Grażynka i Monika, jeśli czegoś nie pokręciłem) i co chwilkę służyli naszej niecierpliwej dziesiątce zegarkiem. Niecierpliwej, bo wkrótce uciekającej do domu. Zdążyliśmy jeszcze tylko powiedzieć, że nasi gospodarze to raczej są nijacy, więc wybieramy się wieczorem do Konoby Alberta. Tam mogliśmy się spotkać.
Albert chyba nie przewidział, że we wrześniu na lokal może mu się zlecieć tyle ludu, bo sam on i jego dwójka bliźniąt wraz z żoną delikatnie mówiąc nie wyrabiali. Skleiliśmy więc ze sobą trzy stoły, a gdy już zasiedliśmy poczęliśmy kombinować, co tu zjeść. Decyzja podjęta, przychodzi Albert i zaczyna notować. Przy każdej następnej osobie był coraz bardziej spocony, ale potrafił się opanować. Poszedł sobie, a my czekaliśmy na kilka talerzy z krewetkami, kalmarami, mieszankami mięs, oraz rybami.
Nasze gwiazdy, zdjęcie nie jest nieostre, to ten błysk w oczach
No i nasza jakże skromna piątka
My chce-my jeść!
Przyszło jedzenie
Frutti di mare, mmmm
A do tego, jakżeby inaczej
Nagle za plecami słyszę Ślązaka... wow, znaleźli nas... eee nie... jest sam, a z nim jakiś Chorwat. Okazało się, że to syn ich gospodarzy, Ivan, a także, że nas zapraszają do swojej winnicy na wieczorną biesiadę. Damian był już nieźle wcięty, co jeszcze bardziej rozbudziło nasz entuzjazm. Postanowiliśmy więc zjeść, a gdy będziemy gotowi, to Ivan po nas podjedzie swoim autem.
Ivan faktycznie przyjechał, ale VW Golf nie bardzo jest w stanie zabrać 10 osób. Więc po fordzika. No to już się zapakowaliśmy i jedziemy. Tylko, że kiedy zjechaliśmy już z drogi asfaltowej na skalisto-ziemistą, z masą chwastów, chaszczy i innych badyli po bokach, to nie powiem... ciarki mi po plecach przełaziły. Po pięciu minutach byliśmy w winnicy, mała altanka, ciemno jak w d****. Słychać było śmiech gospodarzy i reszty Ślązaków. Ostatecznie zasiedliśmy do długiej ławy, dostaliśmy kilka flaszek wina, rakiji, czegoś tam jeszcze. Kiedy gospodyni wyczaiła, że chętnie garniemy się też do jedzenia, to na stole zlądowała rybka w pomidorach i czymś tam jeszcze. Genialna. Gorzej było, gdy gospodarz podał nam coś, co nazwał zupą rybną... Nie dość, że trzeba było to pić z jednego gara, waliło od tego na kilometr, to jeszcze sam gospodarz miał hmmm... wygląd dżentelmena bez co najmniej kilku zębów na przedzie. To znaczy on faktycznie nie miał tych zębów. A zupą rybną było wino z resztkami ryb (od jedzenia - ości, skóra itp). Spróbowałem, przez czerep przeleciało mi z tysiąc myśli. Patrzę, gospodarz patrzy na mnie. Mmmmmm takie rybne. Uśmiech. Uwierzcie mi, że dziewczyny miały gorsze miny. Ale smakowało zupełnie jak trup. Nie, żebym kiedyś próbował.
Przeszło na tematy związane z gastronomią. Głównie alkoholami. Gospodarz produkuje w swojej winnicy nie tylko wina - prosek i posip, ale też oczywiście rakiję. Jak wspominał - z trzech składników. Rakija od rogacza, od breskvi i od smokvy. Rogacza Wam nie opiszę, może znajdę gdzieś zdjęcie. Brzoskwinia i figa to wiadomo. Robi jeszcze jedną, wieloowocową. Przyznam szczerze, że pyszniejszej rakiji w życiu nie piłem. Co najgorsze - nie na sprzedaż... Wieczór minął nam błyskawicznie, sporo pogadaliśmy z Ivanem, który zna też angielski, więc więcej osób mogło nawiązać konwersację. Ale największą frajdę sprawiało porozumiewanie się po polsko-chorwacku. W tle leciała muzyka jakiejś klapy, nie wiem jakiej. Wiem jedynie, że moja księżniczka poszła w tany z gospodynią.
Wino, rakija, ta - tyskie i w ogóle
Cały stół
Czy ktoś mówił, że tańca trzeba się koniecznie uczyć?
Tancerki postanowiły odpocząć
To jest właśnie rogacz (rogac)
Gdyby Was to interesowało - w tle (tak, to czarne) mamy winnicę
Witek i Ivan i międzynarodowa rozmowa
Czas się pożegnać
Tego wieczoru na pewno nie zapomnimy. Właśnie tego oczekiwałem jadąc do Chorwacji. Zdruzgotany byłem postawą gospodarzy naszego apartamentu, zwłaszcza że do tej pory miałem więcej szczęścia. Przecież nie takim krajem chciałem pochwalić się "pierwszoroczniakom". Kamień spadł mi z serca, bo serce pokazali nam Ślązacy i ich gospodarze. Do takiej Chorwacji chce się wracać.