No dobra dobra, jestem. Trochę mnie nie było, ale o zimowym śnie nie ma mowy
W norce też nie mieszkam, choć coraz częściej słyszę, że miejsce, w którym "mieszkam" bardziej traktuję jak hotel. I tu trochę wyjaśnia się kwestia braku dokończenia naszej chorwackiej opowieści AD 2009. Praca...
A tak w ogóle, skoro wywołaliśmy rok 2009 do tablicy, no to nie mogę go zamknąć nie dokończywszy spraw tak ważkich, jak niniejsza relacja
Nie mam w sumie tyle czasu, by przewertować całą relację wstecz. To natomiast oznacza, że muszę zaufać mojej pamięci, co jest ryzykownym posunięciem. Niemniej - jedynym możliwym
Zatem zbliżyliśmy się już praktycznie do końca naszego wyjazdu. Z przedwyjazdowych planów udało się zrealizować większość realnych założeń. Dodam, że po upływie czasu (już na miejscu, oczywiście, byliśmy tego świadomi) zdaliśmy sobie sprawę, że wyjazd do Dubrovnika, czy Medjugorje to walka z wiatrakami. Po pierwsze - bo są poza wyspą. Po drugie - ponieważ są poza wyspą
W naszym grafiku widniała jeszcze wyspa miłości, jak szumnie Chorwaci (czy może Pi-aRowcy hrvatskiego turizma) zwą Proizd. Zęby na to miejsce ostrzyłem sobie od relacji - jeśli dobrze pamiętam - ognioszki?
W trakcie wyjazdu okazało się, że na Proizd wyskoczymy nie w dziesiątkę, a w piątkę. Główną przyczyną było - nie inaczej, jak zwykle - to, o czym się nie mówi, a o czym wiedzą wszyscy
Zatem skład tradycyjnie samochodowy zapakowany od rana, po szybkim śniadaniu i won do Vela Luka. Tam na miejscu auto ustawione na parkingu, któremu do cienia było mniej więcej tyle, ile jest z Poznania do Kamczatki. Trochę się bałem, że gdy wrócimy auta może nie być. Uspokoję z tego miejsca Wasze skołatane nerwy - stało całe i zdrowe, może nieco bardziej zakurzone.
Stał, jak go zostawiliśmy
OK. Jesteśmy już w Vela Luka, pakujemy się tradycyjnie do piekarni, gdzie robimy zakupy w postaci słodkich wypieków, a Tomek z Witkiem śmigają po pierwszą porcję lodów. Tego dnia zjedli ich co najmniej kilka. Idąc do piekarni próbowaliśmy dowiedzieć się, z którego miejsca odpływa stateczek, którego załoga uszczupli nasze portfele o kolejne kuny. I wcale to nie było takie oczywiste, że z tego miejsca, z którego okazało się, że odpływa
Bo takie stateczki są dwa. Jeden, na którym bodajże można zorganizować wypad na Proizd razem z lunchem i drugi, zwyczajny z masą zniecierpliwionych turystów. Kiedy już wygodnie zasiedliśmy w ławeczkach na dziobie łodzi przypomniało nam się, że nie mamy wody, więc na ostatnie chwile zmuszony byłem odbyć wyprawę do Konzuma. Zdążyłem, rzecz oczywista.
Prawie jak Titanic
Płyniemy!
Pierwsza rzecz, jaka zapadła mi w pamięć to dość długi rejs do wyspy. Byłem niemal święcie przekonany, że Proizd jest bliżej. No i do tego ten przystanek przy jakimś hotelu! Co za marnotrawstwo czasu!
Zeszliśmy ze statku i przyszedł czas na odszukanie plaży. Praktycznie wszyscy twardo postanowili, że idziemy na tekstylną, co zresztą uczyniliśmy. Teraz nie pamiętam już dokładnie, ale pierwszy wybór - niezbyt trafny swoją drogą - to chyba Mali Bili Bok. Stromo, jedno sensowne miejsce do rozłożenie się w piątkę... i do tego zajęte przez jakiegoś gołego gościa. No to w tył zwrot i szukamy kolejnej miejscówki. Trafiliśmy na plażę średnich rozmiarów i musieliśmy się nią zadowolić.
Wyładunek
Zejście na Mali Bili Bok
Mali Bili Bok
Golas, który nas odstraszył
Nasza-plaża.hr
Mam kilka spostrzeżeń. Po pierwsze - dokładnie naprzeciwko nas był Hvar i miejscowość Sveta Nedjelja, gdzie z Kasią i Witkiem (z obecnych na rzeczonej wycieczce) byliśmy w roku 2008. Po drugie syf. W wodzie masa plastikowych siatek, butelek i innych śmieci. Podczas wchodzenia do morza trzeba było zrobić spory krok nad warstewką tego niezbyt przyjemnego powitania. Może to wina sporej fali, jaka tego dnia towarzyszyła tej części wyspy. Może to wina odwiedzających okolicę jachtów i żaglówek. Nie wiem, ale nie podobało mi się to. Po trzecie - woda była zimniejsza niż w naszej zatoczce, ale to akurat nie dziwi, skoro mieliśmy przed nosem spory kawał otwartego akwenu. Po czwarte - ładne bielutkie kamienie, które plaży dodają sporo uroku... ale są niesamowicie niewygodne. I żeby nie było, że tylko narzekam. Na miejsce wybrałem się z ogromnymi oczekiwaniami, które urosły po "postach pochwalnych". Mój zawód dlatego był spory, ale in plus należy zaliczyć fakt, że widziałem Hvar
Pływać i tak się dało
Smarowanko
Tak się opala mój brat
Tradycyjny Scrabble
Artistiko
Sveta Nedjelja
Z plaży zaczęliśmy zbierać się wcześniej niż wszyscy - co niejako nas dziwiło, bo przecież przypłynęliśmy razem. Jak się okazało - statek wracał pół godziny później, niż nam się wydawało. A to skłoniło nas do rozpoczęcia partyjki tysiąca na niezbyt wygodnych resztkach ławek. No dobrze, wróciliśmy do Vela Luka z mieszanymi uczuciami. Szybko poprawiliśmy sobie nastroje pizzą i lodami w miejscowych restauracjach. Szkoda tylko, że najpierw nie zrobiliśmy sobie deseru. Lodziarz rozpoznał nas po którejś z wcześniejszych wizyt i w rozmowie zapytał, jak nam smakowała pizza. Po fakcie dowiedzieliśmy się, że zdecydowanie lepszą serwują kawałek dalej. Nie mówiąc już pewnie o obsłudze kelnerskiej, którą jednogłośnie skrytykowały fachowe głowy
No cóż, życie
Tu rozegraliśmy partyję tysiąca... Niedokończoną do dziś partyjkę
Bo jak można grać z przeciwnikiem tak wyczesanym?
Widok na Hvar ze stateczku
Grzecznie wróciliśmy do Zavalaticy i kolejny dzień spędziliśmy w czymś, czym mogę pochwalić się i w chwili pisania tego posta. Mianowicie w błogim bezruchu. Nie za często mam okazję o nim opowiadać, więc co mi tam, pochwalę się
Generalnie przed nami pozostały ostatnie dwie doby, wobec których nie mieliśmy żadnych planów. Po pierwsze dlatego, że sporej części z nas skończyło się to coś, o czym pisałem wcześniej, a po drugie pozostałej części z nas jakoś dziwnie odechciało się tego ciężko zdobytego czegoś wydawać. A trzeba było, bo i lodówka robiła się pusta. Ostatnia zrzuta do wspólnej puchy i czteroosobowa delegacja została ekspediowana do marketu w Ćara. Zanim jednak tam pojechaliśmy, trzeba było zrobić rekonesans naszego stanu posiadania. Został zatem makaron. Heh.... Wiecie, co da się zrobić z makaronu?
Kupiliśmy chyba najtańszą kiełbasę, do tego cebulę, czosnek i pomidory pelati w puszce. Czekało nas kolejne spaghetti, tym razem nie bolońskie, a chorwackie. Doprawione zostało bowiem mieszanką ziół dalmatyńskich (dalmatinski zaćin). Smakowało wszystkim.
Błogie lenistwo daje się we znaki
A może to nie lenistwo?
Wieczorem poszliśmy z moją love do Konoby Alberta na kolacyjkę. Wcześniej uprzedziłem szanownego restauratora, że zamierzamy wpaść, co by przygotował chociaż jakieś świeczki. Wiadomo - romantiko i w ogóle. On do mnie, że nima świeczek. Zrobiłem okrągłe oczy i powiedziałem, że w takim razie zorganizuję, tylko niech ma w co je włożyć. Jakoś się udało. Schowałem świeczunie ładnie do kiejdy i siup do konoby. Wręczam je niniejszym pierworodnemu Alberta, ten odbiera je ze zrozumieniem, my siadamy, a młody przynosi takie same świeczki, tylko restauracyjne. Dobrze panować nad własnym dobytkiem:D Albert na szczęście szybko to nadrobił, przyniósł szampana, opowiedziałem mu o naszym forum, że wszyscy go na nim chwalą i w ogóle. Część z tego zrozumiał, choć wątpię w jego ówczesną zdolność percepcji, zwłaszcza że miał wobec nas plan....
Okazuje się, że Albert dobrze nas pamiętał i... że przyjechaliśmy w dziesiątkę. Zaproponował nam, żebyśmy następnego dnia pojechali do jego winnicy w zamian za kolację.... CDN