9 września, czwartek
Dziś dzień naszego wyjazdu z Zavalaticy. Po śniadaniu zanosimy bagaże do skody i idziemy pożegnać się z gospodarzami.
Dzwonimy znów do Warty.
- Samochód będzie gotowy dziś popołudniu.
Umawiamy się na telefon o 17.00, jak dopłyniemy do Splitu.
Bez żalu wsiadamy, już po raz ostatni, do naszego zastępczego auta i jedziemy do Korculi. Musimy jeszcze po drodze zatankować, bo auto ma być oddane z pełnym bakiem. W Korculi zostawiamy samochód na parkingu koło portu i wypakowujemy bagaże na chodnik. Dzieci pilnują dobytku a ja i Jaro idziemy do biura Korkyra oddać kluczyki. Pani z biura idzie z nami, obchodzi auto dookoła i nie sprawdzając stanu paliwa potwierdza odbiór samochodu.
Siedząc na trawniku przy porcie, jak bezdomni, czekamy na prom.
Wreszcie na horyzoncie pojawia się Marco Polo
Ładujemy się na górny pokład z wszystkimi manelami zajmujemy miejsca na prawej burcie i odpływamy.
Jeszcze pożegnalne zdjęcie Korculi
Patrzę przez burtę i myślę sobie:
- A jednak trochę żal!
Na pokładzie spotykamy sobowtóra naszej Tinki. Dzieci rozpływają się w zachwycie:
Po drodze robimy takie zdjęcie Peljesaca (może to Loviste ?)
i taką wysepkę:
Zahaczamy jeszcze o Stari Grad na Hvarze
I teraz prosto do Splitu.
Na miejsce dopływamy przed zmrokiem. Rozkładamy się na ławce koło przystanku autobusowego, znowu jak bezdomni i czekamy. Nikt nie dzwoni, więc Jaro znów wykręca numer do Warty. Kolejna niezorientowana w temacie osoba każe nam czekać. Wreszcie oddzwania i mówi, że w Serwisie już nikogo nie ma i musimy przenocować do jutra w Splicie. Proponują, abyśmy zorganizowali sobie nocleg, a oni nam zwrócą koszty. Ale Jaro nie daje za wygraną:
- gdzie ja teraz po nocy mam z dziećmi i z tymi tobołami chodzić po mieście i szukać noclegu?
Pan z Warty obiecuje za chwilę coś załatwić.
Po około 2 godzinach podjeżdża mercedes, kierowca przekręca nasze nazwisko, ale dogadujemy się, że ma nas zawieźć do hotelu. Ładujemy się do auta nieprzepisowo (jest nas z kierowcą 6 osób). W hoteliku wita nas właścicielka, starsza pani, pokazuje nam pokoje, jest czysto i schludnie. Bierzemy prysznic i padamy nieprzytomni do łóżek.
Jutro jedziemy do domu, przynajmniej mam taką nadzieję...
10 września, piątek
Rano gospodyni wita nas pysznym śniadankiem: wędliny, sery, pieczywo, rogaliki, ciasto, kawa, herbata, soki, jogurty, owoce, mniam ... Dzieci pałaszują z apetytem, a ja czuję, że mam ściśnięty żołądek i nie jestem w stanie nic przełknąć. Stanowczo za dużo stresu
Prosimy sympatyczną właścicielkę o pomoc w skontaktowaniu się z serwisem, nie chcemy już zdawać się na Wartę. Pani dzwoni ze swojego prywatnego telefonu i z rozmowy wychwytuję coś, że tu familia czeka, ile można naprawiać? Pani tłumaczy nam, że auto jeszcze nie gotowe i mamy czekać.
Znowu czekać! Oszaleć można!
Wracamy do pokoju. Na zewnątrz leje. Co tu robić? Dla zabicia czasu Jaro z dziećmi gra w karty, a ja coś czytam bez zrozumienia.
Około 11.00 przychodzi do pokoju gospodyni i mówi:
- Auto nie gotowe
-Nie gotowe?! - Łapię się za głowę, nie kryjąc irytacji
A właścicielka na to:
- JE GOTOWE!
- Dzięki Bogu! -Z radości mam ochotę wyściskać starszą panią.
Za jakiś kwadrans pod hotelik podjeżdża mechanik z serwisu naszym Mondziem. Cóż to za cudowny widok! Jaro zabiera chłopaków i jadą do serwisu zapłacić na naprawę. Ja z córeczką zostaję i wynosimy już bagaże na podjazd, byle jak najszybciej do domu!
Jaro wraca z pustym portfelem - za samą regenerację pompy skasowali 550 euro! Rozbój w biały dzień! Mam nadzieję, że to już ostatnia zła nowina.
Pakujemy bagaże do Mondzia, idziemy się pożegnać z właścicielami i w drogę!
Kierunek Wrocław!
Już bez większych przygód docieramy do domu w sobotę przed 7.00 rano cali i zdrowi. UFF!
Home, sweet home...
Teraz przydałby się tydzień na odreagowanie, a tu w poniedziałek trzeba iść do pracy!
Nie ma zmiłuj!
I to by było na tyle.