7 września, wtorek
Ponieważ wczoraj kompletnie wywietrzały nam z głowy problemy z autem, dziś z samego rana zaczynamy od telefonu do Warty. Niestety nie ma osoby odpowiedzialnej za naszą sprawę, więc Jaro po raz kolejny od początku podaje wszystkie dane i tłumaczy o co chodzi. A impulsy lecą...
Dowiadujemy się, że serwis oprócz wymiany pompy, proponuje wymianę paska rozrządu, jakichś napinaczy, czujników itp. Jednym słowem, chcą nam zrobić generalny remont za jedyne 750 euro! Przeliczam szybko w głowie podaną sumę na złotówki i łapię się za głowę! Czuję, jak skacze mi ciśnienie.
- Matko Boska, przecież ten samochód chyba nawet nie jest tyle wart!
Jaro dobitnie tłumaczy, ze wyraża zgodę jedynie na pompę! Przyjmują do wiadomości i każą czekać na odpowiedź.
Przecież nie będziemy czekać w apartamencie. Jedziemy na Pupnatską! To według chłopców najlepsza plaża. Chłopcy pływają, nurkują i wyławiają takie trofea
Ja i Jaro siedzimy na leżakach. Nawet nie mamy ochoty na kąpiele. Próbuję coś czytać, żeby nie myśleć. Jaro, wcześniej popalający sobie okazyjnie, wyciąga z kieszeni spodni paczkę Marlboro i bezceremonialnie odpala jednego papierosa od drugiego. Nie cierpię, jak pali, ale już dzisiaj daję mu spokój i powstrzymuję się od komentarzy.
Za to ja zdecydowanie wolę dla rozluźnienia Karlovacko
W takiej atmosferze mija kolejny dzień plażowania, jeszcze nie wiemy, że dla nas ostatni...
Popołudniu Jaro nie wytrzymuje i sam dzwoni do Warty. Kolejna osoba, której trzeba tłumaczyć całe zdarzenie od początku! Dowiadujemy się, że Mondziu nadal nie jest gotowy, bo Serwis upiera się przy generalnym remoncie! Chyba zaraz dostanę zawału!
Wieczorem wiadomość, że pompa została wymontowana i teraz czekają na nową!
- No nie wytrzymam! To w Serwisie nie ma na miejscu części, tylko trzeba je sprowadzać? Ciekawe skąd? Może zza granicy?
Wygląda na to, że zostaniemy tu na dłużej... Trzeba pomyśleć o zapisaniu dzieci do szkoły, bo przecież rok szkolny trwa już od tygodnia!
Idziemy wcześnie spać, ale ze zmartwienia nie mogę usnąć, a w nocy przychodzi jakaś straszna nawałnica, wiatr rozrzuca po tarasie meble plastikowe i nasze akcesoria plażowe. Markiza niebezpiecznie się szamocze, boję się, że nie wytrzyma i wiatr ją zaraz rozszarpie. Zamykamy szczelnie okna i okiennice, ale łomot za oknem nie pozwala zmrużyć oka.
Chyba nadeszła dalmatyńska bora, koniec upalnej pogody...
8 września, środa
Wstajemy w chłodny i pochmurny ranek i sprzątamy z tarasu skutki nocnej nawałnicy. Widok nie zachęca do wyjścia na zewnątrz.
Zaczynamy dzień od śniadania i oczywiście telefonu do Warty ( już straciłam rachubę który to z kolei). Po kolejnym tłumaczeniu szczegółów dotyczących nasze sprawy dowiadujemy się, że pompa jest oddana do regeneracji do innego warsztatu i czekają na jej powrót. A to coś nowego, wczoraj była mowa o nowej części!
Nasza cierpliwość osiąga apogeum. Jaro opieprza przez telefon Bogu ducha winną panią z Warty , potem ją przeprasza, a ona obiecuje ustalić fakty i znowu oddzwania z informacją, że samochód dziś wieczorem lub jutro rano powinien być naprawiony. Co chwilę inna informacja. Oszaleć można!
Mamy tego wszystkiego dosyć! Decydujemy, że bez względu na wszystko, jutro wyjeżdżamy do Splitu!
Obmyślamy szczegóły podróży. Początkowo planujemy popłynąć promem z Vela Luki, ale Vlado z Korkyry chce od nas dodatkowo 50 euro za pozostawienie auta zastępczego w Vela Luce, bo siedziba jego biura nie ma tam filii. O nie! za 50 euro to mamy bilety na prom dla całej rodziny. W końcu decydujemy się na prom Marco Polo, który odpływa w czwartek o 13.30 z Korculi.
A zatem nadszedł czas na pożegnalny spacer po Zavalatice.
Idziemy na Żitną
a tam pustki
Mimo przeszywającego wiatru chłopcy decydują się na ostatnia kąpiel w Jadranie.
podobno woda ciepluteńka
Pora wracać do domu
Żegnaj Zavalatico! Jutro wyjeżdżamy!
Popołudniu jedziemy do Korculi po bilety na prom. Robimy zakupy na podróż, spacerujemy po starówce i strzelamy ostatnie foty
O! Święty Mikołaj! To my już tak długu tu jesteśmy?
Wracamy do Zavalaticy. Czas pakować się do domu. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Bo jak tu pomieścić w dwóch torbach to, co zajmowało cały bagażnik Mondzia?
Po spakowaniu najważniejszych rzeczy, zostają nam jeszcze te nieszczęsne karimaty, leżaki, lodówka i cała miska z kosmetykami. Po dłuższym namyśle decydujemy się zostawić miskę z kosmetykami, nam już w tym roku balsamy się nie przydadzą. Jaro pakuje leżaki i karimaty do wielkiego plastikowego wora i owija szczelnie taśmą. no to jesteśmy spakowani.
Pozostaje jeszcze rozliczyć się z gospodarzami. Zanosimy im w podzięce butelkę krupniku (nie mylić z zupą), gospodyni odlicza nam 40 euro za jedną noc, bo przecież mieliśmy być do piątku.
Wszystko spakowane. Teraz możemy iść spać.
Jutro będziemy już w Splicie.
CDN