3 września, piątek
Wstajemy skoro świt. Ja szukam w swoich szpargałach rozmówek chorwackich wydrukowanych jeszcze przed pierwszym wyjazdem do CRO z internetu (dopiero teraz się przydały) Znajduję temat o samochodzie i pokazuję mojemu ślubnemu, a on z powagą w głosie ćwiczy wymowę:
- auto mi se pokvarilo - nie wytrzymuję i wybucham śmiechem
Jaro idzie do naszych gospodarzy z wyćwiczoną formułką. Córka gospodarzy, moja imienniczka, Katerina proponuje, że pojadą razem do mechanika do miejscowości Brna.
Ja zostaję w domu a dziećmi i czekam na wieści. Po niecałej godzinie wracają.
Diagnoza mechanika była szybka, jednoznaczna i niestety, trafna: PUMPA GORIVA ( wymawia się z akcentem na "o" - nie trudno się domyślić, że chodzi o pompę paliwa).
Ale jeszcze gorsza była wiadomość, że nikt na wyspie nam tego nie naprawi, trzeba auto zawieźć promem do Splitu. No to jesteśmy uziemieni.
Jaro wykonuje telefon do Warty i tłumaczy co, jak, dlaczego itp. Po krótkim czasie oddzwaniają, że przyjedzie laweta pod apartament i zabierze auto do najbliższego warsztatu (chyba już to słyszeliśmy). Za 2 godziny przyjeżdża mechanik z Blato z lawetą, po krótkich oględzinach potwierdza diagnozę kolegi po fachu z Brny: PUMPA GORIVA (te słowa już zawsze będą mi się kojarzyły z Zavalaticą).
Ładuje Mondzia na lawetę i tłumaczy Katerinie, że jutro (czyli w sobotę) między 10-11 rano zadzwoni do niej i przekaże, co z autem. Żegnamy naszego Mondzia odjeżdżającego w nieznane i ze smutkiem wracamy do apartamentu.
Popołudniu idziemy na Żitną, dzieci szaleją w Jadranie, a my popijamy Karlovacko i staramy się nie tracić fasonu. Przecież to nasze długo wyczekiwane wakacje i jeszcze cały tydzień przed nami.
Wieczór spędzamy na tarasie, gramy w karty z dziećmi, czytamy i popijamy z Jarem rakiję (prezent powitalny od gospodarzy).
4 września, sobota
Od samego rana nerwowa atmosfera, czekamy kiedy przyjdzie Katerina i powie co z naszym Mondziem. Mija 10.00, 11.00 , a tu żadnych wieści.
Około południa zjawia się Katerina ze świeżą zmianą pościeli i ręczników i mówi, że nikt nie dzwonił.
Postanawiamy nie tracić dnia na czekanie i idziemy na Żitną.
Próżnym popołudniem nadal nie ma żadnych wieści, więc Jaro dzwoni znów do Warty. Podaje wszystkie dane swoje i Mondzia , tłumaczy dokładnie co i kiedy się wydarzyło, a pani każe czekać i mówi, że jak się czegoś dowie, to do nas oddzwoni. Po kwadransie jest telefon z informacją, że Mondziu stoi na parkingu strzeżonym serwisu Forda w Splicie i dopiero w poniedziałek będzie wiadomo co dalej.
W międzyczasie wertuję warunki umowy z Wartą i doczytuję się, że przysługuje nam auto zastępcze na czas usunięcia awarii. Pani z Warty potwierdza i obiecuje jeszcze dziś coś załatwić. Wieczorem telefon:
- Auto zastępcze będzie podstawione pod apartament w niedzielę rano - i to jest jedyna dobra wiadomość dzisiejszego dnia. Postanawiamy ją uczcić butelką wina (również prezent powitalny od gospodarzy)
I tak mija nam kolejny dzień w Zavalatice.
5 września, niedziela
O godzinie 9.30 dzwoni telefon. Przedstawia się pan Vlado z agencji Korkyra i prosi nienaganną angielszczyzną o dokładny adres apartamentu. Dukam coś tam, język mi się plącze, macham rękami do telefonu, żeby dokładnie wytłumaczyć, jak do nas trafić, dzieci mają ze mnie ubaw.
Ale widocznie zrozumiał, bo punktualnie o 10.00 pod apartamentem podjeżdża biało-czerwona skoda fabia. Wysiada Vlado, przystojny, młody, elegancki...
Jaro podpisuje niezbędne dokumenty i po kilku minutach stajemy się szczęśliwymi użytkownikami skody. Vlado odjeżdża drugim autem ze swoim "kompany".
Od razu humory nam się poprawiają! Nasza rodzina wielodzietna zamienia się powoli w "rodzinę zastępczą". Najpierw zastępczy piesek, teraz zastępczy samochód!
Postanawiamy wypróbować nasz nowy nabytek. Zarządzam przejażdżkę do Cary na Mszę św. Przecież mamy niedzielę i trzeba się pomodlić za naszego Mondzia i za szczęśliwy powrót do domu. W kościele wiernych nie za wiele, przeważnie starsi już mieszkańcy Cary, poza nami żadnych turystów. Mszę odprawia ksiądz w nienagannym przedziałku, równym jak od linijki. Na organach gra i śpiewa starsza zakonnica, a wtóruje jej trio mocno postarzałych chórzystek.
Prosto z kościoła jedziemy na Pupnatską i szalejemy tym razem bez cienia zmartwienia.
A wieczorem przejażdżka do Korczuli na wieczorny spacer i pizzę i lody.
Jurto jedziemy naszym autem zastępczym do Dubrownika.
CDN