Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Zavalatica i Korcula po raz trzeci.

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 20.09.2012 20:04

Fatamorgana, jak zwykle gentelman.
Trevia- nie wiem , co ta babcia robiła, ale zawsze jest pogodna, zawsze ma elegancką fryzurę i się nie obżera.
Jak mówiłam znajomym, że jedziemy z babcią, patrzyli na nas jak na kosmitów - a ona okazała się najlepszym kompanem i oprawcą ryb! :wink:

Ostatnie dni w Zavalaticy.
Dzień jak co dzień.
Popołudnie, pogoda niezmienna, czyli 35 stopni.
Młode z ojcami pływają, nurkują, łowią żyjątka, które potem lądują w misce z morską wodą. Chłopcy oglądają dziwną rybkę, kraba, rozgwiazdę, jeżowca. Nerwowo wkładają palce pod wodę, a może ugryzie?
Nagle podbiega mały Chorwat, chwyta rybkę, całuje ją prosto w paskudny pysk, przykłada sobie do brzucha i udaje, że go ugryzła. Mali bohaterowie odskakują na bezpieczną odległość, wrzeszczą ze strachu, a dowcipniś wpuszcza rybkę z powrotem do miski i myk do wody.
Mali bohaterowie postanawiają puścić zwierzęta wolno.

Mamusie siedzą w wodzie i, jak w każde popołudnie, gdy słońce już nie praży, plotkują. A ile za przedszkole w stolicy, a jaki dojazd, a szef czy miły itp. Luz.

Nagle, nad naszymi głowami, na betoniku pojawia się Milena.
- Ujutro, jutro u peti na polje, grożdże ciach , ciach. I wymownie stuka w nadgarstek, w miejscu, gdzie zwykle znajduje się zegarek.
- U peti! Babcia nie musi. I poszła.

Analiza, synteza, analiza myślowa. Czy dobrze rozumiem? Mamy iść o świcie do pracy?
Moje rozmówczynie się śmieją. Uważają, że to będzie nowe doświadczenie. Podpływają ich mężowie i mówią to samo.
Ups. Czuję, że coś mi się tu nie podoba.

Wyskakuję z wody jak z procy i pędzę do naszych sąsiadów z dołu. Skarżę, że to nie fer, że nie poprosiła, nie wytłumaczyła, tylko wyznaczyła godzinę, wydała rozkaz i poszła. Ci podzielają moje oburzenie i informują, że zostali poproszeni o pomoc - no to rozumiem.
Szkoda mi następnego dnia, bo jak wstanę o 4 rano, to potem w dzień będę spała zamiast plażować.
Trochę dziwne. Niezły interes - zarobić na wynajęciu apartamentów i mieć darmową siłę roboczą.
I nie chodzi tu o to ,że nie chcę czy nie mogę , ale dlaczego coś mi się KAŻE !

Wracam do apartamentu. S stwierdza, że przyjechał wypocząć - 10 dni w roku bez pracy to dużo?
Postanawiam wbrew sobie, że pojadę sama.

Wstaję o 4. Schodzę do nieprzytomnych Ł. Jest ciemno. Jedziemy.
Ł roztacza katastroficzne wizje i już po chwili ryczymy ze śmiechu.
Wyobrażamy sobie, że wypuszczają nas na polu, zabierają kluczyki od samochodów, a potem wpada policja i zakuwa nas w kajdany jako nielegalnych robotników z Polski.

Wysiadamy. Ciemno. Tuż za nami przyjeżdżają warszawiacy - z niemal śpiącym pięciolatkiem.
Matce proponujemy chustę, żeby pracowała z dzieckiem u piersi, a pan Ł. zaczyna akcję.
Poduczył się ze starego słowniczka "Jak rozmawiać z polskim parobkiem" http://kwejk.pl/obrazek/1169014/jak-rozmawia%C4%87-z-polskim-parobkiem-niemcy-1942.html i nuże pokrzykiwać!

Obrazek

Zaczyna świtać. Dostajemy wiadra, nożyce i przydział rządku do obcinania. Co parę metrów stoją skrzynie, do których mamy wrzucać "urobek".
Pan Ł wrzucił za dużo, więc wściekła Milena każe mu przenosić nadmiar do innej skrzyni. Potem pokrzykuje, żebyśmy robili swoją robotę dokładniej.
Ryczę ze śmiechu, bo zza krzaka słyszę cały czas głos Ł parodiujący rozkazy.

Warszawiacy odkrywają możliwą drogę ucieczki do samochodów, my z powagą stwierdzamy, że nam zabrali kluczyki. Przerażenie maluje się na twarzy młodych ludzi.
- Poza tym podejrzewam, że tam są gdzieś psy pilnujące, żebyśmy nie spruli.- mówi dramatycznie Ł. 8O

W tym momencie z oddali rozlega się szczekanie, co znów doprowadza nas do spazmatycznych śmiechów. Tym bardziej, że Chorwaci niezbyt często trzymają psy w gospodarstwach.

Nagle zza krzaka słyszymy niezbyt cenzuralne okrzyki. To pani żona Ł przycięła sobie nieco ciała między palcem wskazującym a kciukiem. Krew się leje, pani wrzeszczy.
Milena prowadzi do domku, zakleja plasterkiem i zagania do dalszej roboty. :evil:
:evil:
Pan Ł po cichu rozważa ucięcie sobie któregoś palca, żeby zostać zwolnionym z roboty, ale nie może zdecydować, który jest mu najbardziej zbędny.

Dyskutujemy, który.

Nasze rozważania przerywa nowa porcja brzydkich słów zza krzaczków. To pani warszawianka skróciła sobie palec.
Scenariusz jak poprzednio - domek, plasterek, robota. Nie marudzić! :evil:

- A ty Anjeżka, nie śmiać sie!!! - krzyczy Milena.


- Muskat ne ! Muskat NEEEEE! - to Jakov opieprza kogoś, kto ściął nie to grono.
Muskat nie, muskat nie - niesie się po winnicy. Powtarzamy drżącymi głosami : muskat nie! 8O 8O 8O

Jaki muskat, gdzie ten muskat?
Ustalamy jak wygląda.

Zza krzaków wyłania się Milena i mówi do mnie i pani żony:
- Wy w mieście to sobie idziecie i pieniądze za nic dostajecie a my pracować musimy i nic nie mamy!
Widzę minę mojej sąsiadki z dołu i zaczyna się we mnie gotować (szczególnie, że za noclegi zapłaciłam więcej niż moja miesięczna pensja, a właśnie w tym momencie załatwiliśmy w 7 osób zbiory z całej winnicy za darmo).
- Jak przyjadę do Polski, to też wam może pomogę.....
- O, fajnie. - mówi Ł - Salon trzeba wycyklinować.
I, jak zwykle, rozładowuje napięcie. Ryczymy.

Kończymy robotę. Moje nowe buty mają kolor cegły, ręce pokryte są niezmywalną skorupą. Śniadanie.
Z rozpaczy wypijamy po kielonie rakii i jedziemy spać do domu.
- Muskat nie!- wrzeszczy na pożegnanie Ł.

Po dwóch dniach Milenka zabiera tylko młodych warszawiaków do roboty na inne pole.
Już się nie śmieją, nie uważają tego za nowe doświadczenie.

Opowiadam wszystko po powrocie S i babci.
Jednoznacznie historia kojarzy się nam z pewną góralką spod Zakopanego, która wykorzystując naszą uczynność, poprosiła nas o wytapetowanie kuchni i pomoc przy sprzątaniu pokoi turystów, a potem policzyła za pokoje tak samo jak tym, u których sprzątaliśmy. Nie, żeby nas praca hańbiła, ale niektórzy mają tupet i widząc turystów, którzy nic tylko się bawią, uważają, że wiedziemy cały czas takie życie. Nie chcą przyjąć do wiadomości, że na te 10 dni wakacji pracujemy i oszczędzamy cały rok.

Dlatego : Zavalatica po raz trzeci i....ostatni.
Ostatnio edytowano 08.10.2012 21:30 przez Użytkownik usunięty, łącznie edytowano 3 razy
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 20.09.2012 20:09

Na szczęście, zaplanowaliśmy powrót przez Alpy :!: :!:
Jeszcze kilka pięknych miejsc czeka na nas ! :hut:
Słowenia, Austria : Gosau i Hallstatt . Hurrra!
slawekewa
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 364
Dołączył(a): 07.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) slawekewa » 20.09.2012 21:00

Agnieszko to są jaja czy real?
Jednak jest jakieś przeżycie.
slawekewa
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 364
Dołączył(a): 07.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) slawekewa » 20.09.2012 21:03

Również naginam cały rok na odmor.Chętnie bym popracował w winnicy poznawczo, ale z ryjem na gości, przesadziła piczka z wyspy.
:D
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15079
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 20.09.2012 21:13

Aga, czytam i nie wierzę... Gdzie Wy trafiliście? 8O

Dobrze, że znalazł się Ł. i rozładowywał napięcie. Podziwiam spokój i poczucie humoru. Ja bym uciekła albo raczej nie pojechała, bo nie dałabym rady wstać tak wcześnie na urlopie ;)
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 20.09.2012 21:25

No właśnie, gdzie trafiliśmy?
Przecież byłam u nich już dwa razy.

To "przeze mnie", jak mówili sąsiedzi z dołu, czyli przez relację nasi gospodarze mają ruch w interesie.

Myślę, że nie są w stanie unieść roli organizatorów turystyki. Tak jak nie mogą zrozumieć, że pracowanie głową i piórem jest równie ważne jak uprawa winorośli.

Nadal polecam to miejsce, bo jest urokliwe, ale nie należy dać sobie wejść na głowę. :smo:
majeczka
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3886
Dołączył(a): 04.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) majeczka » 20.09.2012 21:46

agnieszka-bg napisał(a):...jednoznacznie historia kojarzy się nam z pewną góralką spod Zakopanego, która wykorzystując naszą uczynność, poprosiła nas o wytapetowanie kuchni i pomoc przy sprzątaniu pokoi turystów, a potem policzyła za pokoje tak samo jak tym, u których sprzątaliśmy.

Dlatego : Zavalatica po raz trzeci i....ostatni.



...wejść na głowę również bym sobie nie pozwoliła, ale w to co opisujesz także nie wierzę :wink:

Aga, w Twoim wydaniu to całkiem niezły ubaw :D
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 20.09.2012 21:48

Na saksy pojechaliście do Chorwacji? :wink:

Kiedyś gospodarze zaproponowali nam kolację z muli, które Gospodarz przywiózł w ilości 10kg a potem musieliśmy sami je sobie wyczyścić... dłubaliśmy dwie godziny... no ale po pierwsze nikt nie stał nad nami i nie pokrzykiwał, no i po drugie coś nam się jeszcze do jedzenia dostało z tych dziesięciu kilo... :wink:

Wasza Pani Gospodyni chyba nie do końca wyczuła granicę, która nawet przy takim reality show powinna być zachowana między gościem a gazdą.

Pozdrawiam
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 20.09.2012 22:40

Majeczko, Lukskajwoker potwierdzi , nic nie ubarwiłam. Razem zasuwaliśmy.
Możesz teraz śmiało dać zajęcie Milence w swoim letnim domu :lol:


Ale w drodze powrotnej przeżyć mieliśmy co niemiara.
Po pierwsze, kocham Alpy! Po drugie, uwielbiam dzielić się tą miłością z innymi.
Rezerwujemy dwa noclegi w Gosau u stóp Dachsteinu, nad Gosausee.

Pożegnanie - bez zbędnych czułości z gospodarzami.

Czułe i bardzo ciepłe z sąsiadami z dołu (przygotowali dla nas pożegnalny obiad!!!!! z ciastem!!!i kawą!!!) oraz warszawiakami, którzy na do widzenia udzielają nam porad dotyczących rejsu do Drvenika.

Prom z Domince o 4.30 (nie obsługuje go Jadrolinija, tylko inny przewoźnik; bilety tuż obok kasy Jadrolinii;cena opłacalna). Rejs trwa 2 godziny 15 minut, więc kierowca może dospać. Statek nieduży, nieco ciasny, ale załatwia problem podwójnego rejsu Korcula- Orebic i Trpanj - Ploce lub ewentualnej jazdy przez cały Peljesac.
Jest jeszcze ciemno i choć wiatr jest wyjątkowo ciepły, siedzenie na pokładzie górnym nie należy do przyjemnych. :la: :la: :la:
Schodzimy pod pokład, a S zmuszamy, żeby poszedł spać do samochodu. Antoś natychmiast chce jeść, pić, sikać, więc nie mogę zmrużyć oka.
Oglądam uroczy wschód słońca i budzący się do życia Hvar. Dobijamy.

Autostrada. Upał. Babcia podziwia widoki (bo "do" jechaliśmy przez Bośnię).
Prowadzę na przednim siedzeniu bar kanapkowy.

Docieramy bez zbędnych postojów do Rijeki.

Tam. Stop. Burza, ulewa, nic nie widać. Ale przecież to chyba normalne, że jak wracamy albo wyjeżdżamy to niebo się obrywa. Czyli wszystko w normie.

Kierujemy się na Triest, żeby nie płacić za autostradę w Słowenii i obejrzeć ich góry (za darmo, na krzywego).

Korek. Na granicy spokojnie, powoli, bardzo spokojnie i bardzo powoli celnicy przyglądają się paszportom albo po prostu trzymają sobie je chwilę w ręce. To kara za rezygnację z winiety. Następnym razem też postoimy. A co.

Potem jest już tylko piękniej... .

Tunel kolejowy na zboczu góry. Słowenia.

Obrazek

Znów Słowenia...

Obrazek

I jeszcze ....

Obrazek

Obrazek

Wjeżdżamy do pięknej, zielonej doliny. Szeroka, prosta jak w mordę strzelił droga.
Z naprzeciwka kierowca mruga światłami. Zastanawiam się ,czy nam się coś popsuło czy radar.
Jak diabełek z pudełeczka pojawia się policjant z radarem. Aaa o to chodziło. Dobrze, że S zareagował na czas.

Niebo zasnuwa się ciemnymi chmurami. Przed naszymi oczami wyrastają surowe, gołe szczyty Alp Julijskich i Triglav w Narodowym Parku Triglavskim.

Mijamy urocze miejscowości słynne z organizowania spływów kajakowych, raftingu, climbingu itp.
Niestety, zapada nagły mrok i znów znajdujemy się w środku burzy.
Kręte (choć gładkie jak szkło) drogi stają się dość niebezpieczne.

Z ulgą docieramy do autostrady w Austrii.

Potem już nudaaaa...Leje. Nic nie widać.
Dzwonię do zarezerwowanego pensjonatu, że się spóźnimy godzinę.

Leje, leje aż tu nagle....

Obrazek

Do Gosau docieramy już w ciemnościach. Gdzie ten hotel?
Wysiadam, pytam w dużym ośrodku, w recepcji.
Pani wyciąga mapę i tłumaczy, że mamy wrócić i skręcić w 2. ścieżkę w prawo.
Hmmm. Nie widać żadnej dróżki.
Dojeżdżamy do jakiejś restauracji. Znów pytam. Kobieta wychodzi przed budynek i każe wracać 2 ścieżki i w PRAWO! Czyli gdzie???
S ma zapisane współrzędne gps, więc postanawia zawierzyć pani nawigacji, która prowadzi nas w pole.

A na środku drogi ....pani. Stoi i macha.

Zatrzymujemy się. To właścicielka pensjonatu. Wsiada do samochodu i każe jechać za sobą. Na drugą stronę drogi. 8O 8O

Potem daje nam klucze, podaje kod do drzwi wejściowych, wskazuje miejsce garażowe pod wiatą i oprowadza po apartamencie. Potem mówi, że ma psa. Acha, mówimy hund, der hund. Gut, alles gut. Po co to mówi? Chwali się?
My informujemy, że nie mamy psa ani kota nawet, ale meine tochter ma. Żeby nie myślała, że bidoki jakieś.
Klucz mamy zostawić na oknie, jak będziemy wyjeżdżać. Czyli znów wracamy do pełnego zaufania do turystów.

Apartament robi wrażenie : 2 pokoje, przedpokój, łazienka, kuchnia ze zmywarką i wszystkim do gotowania, parzenia itp. W każdym pokoju płaski, duży telewizor i wielkie, miękkie, z piękną, pachnącą pościelą, łóżka. Okna na wschód, północ i zachód. W dole migocą światła Gosau.

Jemy kolację i spać!

Nagle! Telefon.
To moja siostra pyta, czy jesteśmy w Austrii, bo ona ze swoimi chłopakami (mężem i synem) właśnie osiedli w Bad Gastein na jakiś czas. (Wspominałam o dzieleniu się miłością do Alp - na razie skutecznie). Umawiamy się z Madziusią na następny dzień. Pojedziemy do Hallstatt.
Oczywiście, jak gospodyni nie każe nam wypasać owiec albo coś w ten deseń.
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 20.09.2012 22:47

Interseal jeszcze chyba nikt nie był na darmowych saksach w Chorwacji. Jesteśmy tak zwanymi pionierami, prekursorami nowego trendu. :papa:
kor_nick
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 754
Dołączył(a): 09.06.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) kor_nick » 20.09.2012 22:57

no to Milenka zaszalała. rozumiem że dała wam parę kartonów wina? albo oliwy? cokolwie jako rekompensatę/nagrodę za pomoc.

...bo jak rozpuszcze wici po Zavalaticy to będzie ciekawie :)
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 21.09.2012 00:36

agnieszka-bg napisał(a):- Jak przyjadę do Polski, to też wam może pomogę.....
- O, fajnie. - mówi Ł - Salon trzeba wycyklinować.
I, jak zwykle, rozładowuje napięcie. Ryczymy.
....
- Muskat nie!- wrzeszczy na pożegnanie Ł.


:lol: :lol: :lol:

Jak kiedyś trafię do tej Zavalaticy to na bank zaraz skojarzę ten właśnie zwrot:
Muskat, nie!!! :D

Zavalatica?
Muskat, nieeee!!! :lol:
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 21.09.2012 14:29

:lol: :lol: :lol: :lol:
Dostaliśmy rakiję i wino na do widzenia od Jakova ( ale nie w jakichś ilościach hurtowych).

Rękawów od roboty też sobie nie powyrywałam, co to to nie.
A jest co wspominać :wink:
majeczka
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3886
Dołączył(a): 04.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) majeczka » 21.09.2012 21:51

...poczciwy Jakov :D

Zastanawiałam się nad postawą Milenki, ale jest wg mnie tak rozbrajająco szczera, że nie wierzę, żeby miała na myśli coś złego... :roll:

Podczas naszych, już czterokrotnych pobytów u niej w Zavalaticy, wierz mi, zawsze panowała życzliwa, miła, serdeczna i przyjemna atmosfera, wręcz dopieszczająca nas, jako jej gości.

Bardzo miło i ciepło również Ciebie wspominała i o Tobie się wyrażała, uważałam wówczas, że posiada w sobie ogromne pokłady wrażliwości i empatii...

Taką ją znamy my i nasi przyjaciele.

:D
Ostatnio edytowano 08.09.2013 15:47 przez majeczka, łącznie edytowano 1 raz
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 21.09.2012 22:37

Ostatni dzień wakacji rozpoczynamy od zakupów i małego rekonesansu po okolicy.

Widok na lodowiec.

Obrazek

Gosau z naszego okna.

Obrazek

Nad Gosausee. Widok z kolejki.

Obrazek

Pogoda jak w kalejdoskopie.

Obrazek

Obrazek

Spacerujemy nad jeziorem, jak zwykle wszystko poukładane, przemyślane. Gdy dorośli zachwycają się potęgą przyrody i analizują historię lodowca, dzieci mają do dyspozycji niezwykłą interaktywną instalację ukazującą, skąd w Gosau bierze się prąd i jaką siłę ma woda.

Wjeżdżamy kolejką na szczyt, by z góry podziwiać widoki.
Oczywiście, gdyby ktoś miał przy sobie małe dziecko, to na górze stoją rzędem wózeczki do jazdy po wertepach - takie specjalne, górskie i można sobie to dziecko wsadzić i jechać. Tak po prostu...
Babcia zostaje na dole, bo "ma ciśnienie" i nie wie, jak to ciśnienie zachowa się ponad kilometr w górę.
Widać jednak, że jest pod wrażeniem. Zachwycała się wszystkim po drodze, ale Austria ją tak urzeka, że stwierdza, że mogłaby rzucić wszystko i tu zostać.
Na pamiątkę kupujemy szarotki w doniczkach.

Wracamy do domu na kawę. Antek szaleje w piaskownicy pełnej super traktorów, potem skacze na batucie, później gra w nogę i kosza - wszystko, co trzeba jest. Czeka na turystów.

Przyjeżdża Madziusia z rodziną, obieramy kierunek na Hallstatt - miasteczko, które Chińczycy podobno skopiowali w każdym szczególe u siebie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Grusza prowadzona płasko po murze (właśnie owocuje)

Obrazek

Później idziemy coś przekąsić, małe zakupy na jutro na drogę, żegnamy się z siostrą i wracamy do Gosau.

I tu doznajemy olśnienia. Wita nas hund, o którym mówiła właścicielka pensjonatu. To przepiękna suka,która jest chyba wytresowana do pilnowania dzieci (a może baranów).
Nie opuszcza Antka na krok. Idzie obok, przynosi patyk, szczeka, skacze, a gdy widzi, że dzieciak boi się podnieść patyk, odchodzi nieznacznie i odwraca się tyłem.
Mały rzuca kij, pies przynosi i nie odstępuje dziecka do wieczora.

Obrazek


Rankiem, po śniadaniu ruszamy do domu.

W Linzu mijamy okazały most, na którym zebrała się grupka gapiów i kilka samochodów ratunkowych.
Po kierunku spojrzeń ludzi wnioskujemy, że ktoś właśnie planuje samobój przez utopienie w falach Dunaju. Przeszywa mnie niemiły dreszcz. Szkoda człowieka, musi cierpieć, skoro chce skoczyć.

Przejeżdżamy przez miasto - imponująca architektura. Dobrze, że nie prowadzę, bo nie mogłabym się porozglądać.

Kilkanaście kilometrów później gwałtowne hamowanie.
Coś się stało. Ludzie z samochodów przed nami wyskakują z pojazdów i biegną do przodu.

Serce podchodzi mi do gardła. Ustalamy, co się dzieje. Kraksa. 2 samochody niemal sprasowane, z trzeciego, leżącego na boku wydostają się małe bose dzieci.
Co robić?
Na szczęście, przy wszystkich pojazdach są ludzie - pomagają. Mężczyzna przed nam dzwoni po pomoc.

Szczęście w nieszczęściu, że przed nami kilka samochodów. Umiem ratować ludzi, przynajmniej raz w roku mam szkolenia, ale tu, za granicą, cała mądrość pada. Zawiadomić służby - Jak? Gdzie jesteśmy? Po niemiecku nie umiem. Jak porozumieć się z ofiarą?

Policja, karetki, kilka jednostek straży. Wycinają ofiary z auta.
Czekamy. Godzina. Droga zablokowana.

Dzieci- widzę zdrowe. Rodzice też. Ufff. Przed nami stoją Niemcy. Facet chyba jest lekarzem, bo fachowo ratował ludzi, a teraz jak gdyby nigdy nic, z uśmiechem wraca i odkaża ręce.
Pojawia się prasa i telewizja. Zdjęcia, kamera, wywiady. Nas omijają, widząc rejestrację , ale nie omieszkują nagrać naszego kosmicznego pojazdu.
Mija druga godzina. Niemiec dowiaduje się od strażaków, jak odjechać. Informuje nas, że możemy zawrócić, a za kilka kilometrów jest zorganizowany objazd.. Umawiamy się, że pojedziemy za nim.

Jedziemy. Odczepiamy się dopiero w Czechach. Po drodze śmiejemy się, że Niemiec chyba się wystraszył, że jedziemy za nim do samego domu w Berlinie.

Polska już niedaleko. Tracimy na chwilę czujność i zbyt szybko przejeżdżamy przez próg zwalniający.
Wyskakujemy w powietrze i opadamy z hukiem. Ups.
- Dobrze, że nic sobie nie urwaliśmy - mówi S, a babcia nie wytrzymuje i po raz pierwszy opieprza wnuczka, że ma się nie rozglądać na boki.

Polska. Kudowa. Z tylnego fotela pada rozkaz:
- Agnisiu, szukaj knajpy, ja zapraszam. Możecie wybierać co chcecie!
Dziecięcy głos z tyłu strofuje babcię:
- Ty, babuniu tak nie stawiaj, bo zaraz zobaczysz w portfelu wielkie tłuste zero!
Śmiejemy się. Parkujemy. Ale ten samochód brudny z tyłu, cały pochlapany.

Pizzeria. Zamówienie. Chwila refleksji.
- Sebuś, zachlapany.....to może...eeee... jak by to powiedzieć, żeby nie wywołać paniki.....miska olejowa tam chyba gdzieś jest pod spodem, co? - nieśmiało wyciągam wnioski z obserwacji.
- K.! I tyle go widziałyśmy.
Wraca. Miałam rację. Wyraźnie zaznaczyliśmy trasę przejazdu przez Kudowę strużką oleju. Pod samochodem kałuża.
- Nie martwmy się - szukam plusów sytuacji. Jesteśmy w Polsce. Mamy assistance przecież na Polskę (tzn. brat ma , bo to jego auto). Mamy jeszcze pieniądze. Damy radę.
- Dawaj telefon i polisę. Zadzwonię.
- Rozładowany.
- Obydwa?????- pytam z oburzeniem.
- No, oba.
Wnuczek przyjmuje drugi opieprz.
- Nic to - mówię. - Idź po ładowarkę.
Podłączam się do prądu w pizzerii. Halo, halo. PZU.
Pokrótce streszczam, co się stało. Miły pan po drugiej stronie linii sprawdza, co nam się należy z ich strony.
- Przykro mi, ale pani assistance obejmuje tylko uderzenie w drugi pojazd. Wtedy możemy holować itp. Tymczasem polecam odpłatną pomoc. (Jak dobrze zrozumiałam 180 zł za 25 km holowania - (a może źle zrozumiałam)
- To wie pan co, ja za chwilę zadzwonię jeszcze raz. Idę przy.....ć w inny pojazd.- mówię nieco rozczarowana.
No co tu robić?
- Agnisiu, na którą jutro rano masz być w pracy?- pyta głos na stronie. - Na ósmą.
Nie trzeba się martwić. Są pociągi, autobusy, w najgorszym wypadku są przyjaciele, co przyjadą po nas z lawetą.
Grunt to pozytywne myślenie. Są pociągi w Kudowie?
S idzie z Antkiem kupić olej, my z babcią analizujemy sytuację.
Wracają. Młody wygląda jakby miał zakrwawioną twarz wokół ust i na nosie.
Acha, jadł przecież spagetti.
S. dopiero kojarzy, dlaczego tak podejrzliwie na niego patrzyli mijani kuracjusze.
Czyszczę potomstwo odkażającymi chusteczkami.
Uznajemy, że przejechaliśmy ponad 100 km i dopiero zaczęło się lać, jak stanęliśmy.
Dolewamy oleju i szpula. Jedziemy. Równomiernie, gładko. Wrocław. Kontrola poziomu oleju. Mniej ale niedużo.
Dalej.
Dostajemy głupawki. Śmiejemy się, że Ł przecież ostrzegał , że w dieslach multiple mają nisko miski, potem wyobrażamy sobie inne sytuacje drogowe (o których nie wypada pisać ze śmiechem).
Babcia nie wytrzymuje napięcia. Trzeci opieprz:
- Nie śmiać się!!!!

Około północy docieramy do Kalisza. Żeby nie kluczyć między blokami i nie tracić cennego oleju, wypuszczamy babcię z walizką na środku jezdni (na jej wyraźne życzenie).
Potem jedziemy do naszego domu, podstawiamy miskę pod samochód i spać.
Jest pierwsza w nocy.
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Zavalatica i Korcula po raz trzeci. - strona 7
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone