Cześć Iwonko, Jacku S i Loveroso miło, że Wam się podoba.
Oto cd.
Jak wskazują daty na zdjęciach, następnego dnia czekała nas niespodzianka.
Pan Ł przyszedł na poranne pogaduszki. A tak sobie. Ustalamy, co i gdzie będziemy robić. Tłumaczy nam, jak dostać się do uroczej, małej plaży z piaszczystym fragmentem i dość długą płycizną, by nasza babcia mogła sobie spokojnie wejść do wody i popływać.
Wychodząc, przypomina sobie, że rano kupił dwie torby muli a tuż za nim w kolejce stała Milenka i coś mówiła o nas.Nie może na sto procent stwierdzić, co gospodyni mówiła, ale podejrzewa,że kupiona przez nią porcja muszli przeznaczona jest dla nas.
- Ja tylko ostrzegam, bo mówiliście, że nie lubicie owoców morza. Przygotujcie się.
I śmieje się, podstępna żmija.
Pakujemy manatki i jedziemy na plażę.
Rzeczywiście. Pusto, piaseczek, jakaś kapliczka.
Zakładamy buty do wody, spacerek w tą, w tamtą. S odpływa. My z babcią przy brzegu moczymy się, pływamy, choć woda niezbyt ciepła.
Co chwila sielankę przerywa natrętna osa. Jedna, druga, już jest cała chmara.
Nie pomaga zanurzanie się w wodzie. Machamy rękoma, oganiamy się i jak na zbawienie czekamy na powrót S.
Podjeżdża jakiś samochód. Wysiadają dwaj panowie ubrani jak na podwodną akcję komandosów.Pianki w barwach maskujących,płetwy i wielkie kusze.
Mijają nas i znikają pod wodą.
S zauważa z daleka nasze dziwne zachowanie i czym prędzej przypływa. Pakujemy się do samochodu i w nogi.
Dobrze, że szybko się pojawił, bo wyobraźnia podpowiadała mi, że ci panowie to na przykład groźni kłusownicy, a my - niewygodni świadkowie!
Chłopcy wskakują do zatoczki przed domem, ja planuję poczytać.
Babcia narzeka, że zapomniała lektury z domu, więc pożyczam jej moją - krwawy thriller i odpalam audiobooka.
Gotuję obiad. (Zakupy w Tommym w Velej Luce podobno najtaniej - patrzeć na akcije).
Jemy. Sjesta.
Z dołu dobiegają dziwne odgłosy - jakby przesypywanie kamyków. Złoto wypłukują te Chorwaty czy co?
Słońce zachodzi, można wyłonić się na taras.
Nagle hałas, zamieszanie. Wpadają sąsiedzi z dołu, Milena, Jakov. Pod pachami niosą gary, michy pełne.....czarnych muszli!!!!!!, butelki, rondle, miseczki przypraw,cytryny.
Otwieram szeroko buzię.
Ł mija mnie z triumfującym uśmiechem:
- Ostrzegałem, byłem lojalny. I udaje się na taras.
Dzieci dopadają do komputerów i oglądają bajki.
No to ja uśmiech nr 3 - przeznaczony dla szczególnych gości, witam, zapraszam, pytam, jakie naczynia wyjąć.
Milena anektuje kuchenkę, każe kroić kruh, podać miski do prania.
Wpadam w panikę.
Teatralnym szeptem szukam ratunku u babci:
- Babusiu, ja tego nie połknę, nie ma mowy, porzygam się. Co robimy?
- Wiesz co, Agnisiu, jak byłam w Kanadzie; to dali na talerzu śrymsy.
- Co dali???
- No śrymsy. I ja tego nie chciałam ruszyć, a jak już się zmusiłam i spróbowałam, to żałowałam, że tak późno, bo się skończyły, a tak mi zasmakowały.
- Ale co to te śrymsy, jak wyglądały???
- No śrymsy - jak śrymsy wyglądały, a na środku talerza był ketchup.
Zrozumiałam, co to ketchup i postanowiłam być twardą nie miętką i spróbować.
S spogląda do michy pełnej półotwartych, parujących muszli, otwiera jedną i stwierdza, że tego robala nie rusza. Poza tym on wcale nie wygląda jak robal, tylko jak dwukolorowa cipka, za przeproszeniem.
Nasi sąsiedzi bardzo lubią mule, więc jedzą aż im się uszy trzęsą.
Babcia rusza do akcji. Raz dwa otwiera muszle, wyłuskuje mula i zjada, po czym energicznie i z niejaką nonszalancją rzuca pustą skorupę, celując przez pół stołu do miski. Czynność powtarza kilkakrotnie, dość nerwowo i chyba nieco za szybko, po czym ogłasza:
- Ale się najadłam, jestem pełna, dziękuję.
I już.
Dzielę się obawami z sąsiadami z dołu (mówię szybko,żeby Milena i Jakov nie zrozumieli) i uśmiecham się przy tym szeroko, udając pełnię szczęścia.
Postanawiam pójść w ślady babci - żeby było już po wszystkim.
Dobrze, że danie na dość miły zapach.
Łapię muszlę, otwieram, wysupłuję miękkie ciałko, wkładam do ust, połykam.
Potem szybko - chleb, chleb, żeby zwierzątko nie uciekło tą stroną co przyszło. Zagradzam mu drogę i łapię następne, i następne, byle szybciej. Łzy stoją mi w oczach, ale durny uśmiech gości na twarzy. Chleb skutecznie zatyka przełyk.
Ł i jego żona śmieją się w głos i podziwiają mój talent aktorski.
Antoś wpada na taras i woła:
- Uwielbiam mule, mamo, daj mi do buzi, bo mam brudne ręce.
No to ja mu do buzi. Chwila wahania, wytrzeszcz oczu, konsternacja i zawartość z ust leci w kierunku zlewu.
- Nienawidzę muli! Nie chcę kolacji. Dajcie wody. Czystej!
- Mój syn. Asertywność ma po mnie. - mówi S i z dumą klepie dzieciaka po plecach.
- Chodź synek, tatuś da ci kiełbaski z musztardą.
Ja nadal walczę. Milena widzi, że szybko pochłaniam kolejne mule, więc zaczyna podrzucać mi otwierane przez siebie.
Państwo Ł ryczą ze śmiechu.
Skończyło się dobrze. Nic mi nie było, mule nie uciekły.
Ale co to są te śrymsy? (shrimp - krewetka - choć babcia się zarzeka,że to nie były krewetki)
Przepis na mule (po chorwacku muszle): wór umytych, opłukanych i oczyszczonych muli w zamkniętych skorupkach (otwarte znaczy zepsute, nieotwierające się po obróbce cieplnej też niedobre)wrzucamy do dużego gara.
Pół szklanki oliwy z oliwek - polewamy, spora ilość zielonej, posiekanej pietruszki- wrzucamy; kilka ząbków posiekanego czosnku wrzucamy, dwie pokrojone ze skórą cytryny- też wrzucamy.
Zamykamy gar pokrywką i jak tylko muszle się otworzą, podajemy na stół ( U nas podano w misce od prania).
Zjadać wydłubując żyjątko połową muszelki. Ciecz pozostałą po mulach wylać.
Podawać z białym chlebem. Fuj. To tylko moje zdanie. Mam po prostu chamskie podniebienie i wolę swojskie schabowe z kapustą.
Dwa pierwsze zdjęcia w tym poście są pana Ł.