Rankiem ruszamy do Mostaru. Pogoda piękna, Neretwa nadal mieni się turkusem, góry potężne jak zwykle. Zatrzymujemy się w Jablanicy na jagnięcinę ( w Zdravej Vodzie). Restauracja pęka w szwach, mięso rzeczywiście przepyszne, ale porcje zdecydowanie małe - 300 gramów mięsa to dużo, ale 300 gramów z kością już robi różnicę.
Później już tylko Mostar, jego zabytki, targowisko, zbiera się na burzę.
Wędrujemy wąskimi uliczkami, napawamy się nastrojem, tłumem turystów. Charakterystyczne dla BiH kontrasty nieco zakłócają sielankowy obraz. Urokliwa restauracyjka nad potokiem i odór ścieków, zabytkowy meczet i rząd przepełnionych śmietników, chude psy i koty.
Ale nie ma co się czepiać. Co kraj to obyczaj, ich sprawa.
W drodze
Stary most
I nocą...
Idziemy spać w Mostar Inn. Recepcjonistka wydyma usta z pogardą, kiedy mówimy, że śpimy z dzieciakiem (do 12 roku życia bez dodatkowego łóżka dzieci tam nie płacą), potem rekwiruje paszporty i twierdzi, że odda jak zapłacimy bossowi przy śniadaniu. Szlag mnie trafia, ale macham ręką.
Śniadanie spóźnione, obsługa co rusz wędruje do sklepu po jakieś składniki np. mleko. Czekamy.
Rozliczamy się i ruszamy w drogę. Paszporty oddają (najpierw dostajemy japońskie, potem nasze po zwróceniu uwagi).
S ustawia nawigację na Blagaj, Pocitielj i wodspady Kravica.
Po dłuższej jeździe orientuje się, że coś długo pokonujemy te 10 km do monastyru, więc zatrzymujemy się i ustalamy, że nie ustawił odpowiedniej kolejności zwiedzania.
Zawracamy.
Kluczymy... krzaki, kamienie, wąskie szutrowe dróżki. Z tylnego siedzenia, gdzie znajduje się babcia, pierwszy raz rozlegają się pomruki niezadowolenia i nieśmiałe, acz dość dosadne uwagi dotyczące marnotrawstwa paliwa, opon i lakieru, bo jakieś odnóża roślin szorują nam z piskiem po karoserii (plusy starego auta - rysa nie rani serca kierowcy).
Nareszcie przed nami rozciąga się szeroka droga zbudowana z płyt betonowych. Po bokach ustawione gdzieniegdzie opony, jakieś urządzenia.....
- Sebuś? Czy my nie jedziemy po pasie startowym lotniska
Rura Zawracamy, z powrotem, myk w krzaki, szutrowa, kamienie, krzaki - uff, droga na Mostar.
Znaki jak byk na Blagaj, dla mniej rozgarniętych rysunkowa imaginacja zabytku - skręcamy i asfaltem, gładziutko docieramy do monastyru.
Warto było zawracać i narażać się babci. Ludzi mało, wchodzimy do wewnątrz. Oglądamy. Dla kobiet przygotowane materiały do zakrycia głowy i długie kiecki, mężczyźni muszą mieć spodnie za kolana.
Rezygnuję z przyoblekania się w cudze piórka, nie idę dalej. S łowi z wody przymocowaną łańcuszkiem srebrną, zdobioną miseczkę i pije wodę ze źródła.
- Sebuś, myślisz, że oni tam nie nasikali? Za późno.
Potem jedziemy obejrzeć Pocitelj, ale upał nie daje wyjść z samochodu. Rezygnujemy ze spaceru i kierujemy się ku wodospadom Kravica.
Na wszelki wypadek, żeby nie wkurzać babci, pytam o drogę tubylców, którzy z wielką uprzejmością wskazują kierunek i odległość. Jeden nawet dogonił nas swoim samochodem, gdy zauważył, że za wcześnie skręciliśmy, żeby nas zawrócić ze złej drogi.
Trafiamy na duży, zagospodarowany parking oblężony przez polskie autokary pielgrzymkowe przybyłe z Medjugorie.
Wesoły parkingowy zapytany o cenę postoju wykrzykuje - Pani 20 euro!
Zostawiamy auto za 2 euro.
Schodzimy krętymi, nowiutkimi schodami w dół i przed naszymi oczyma ukazuje się cud natury.
Jestem miło zaskoczona, bo jest czyściutko, ładnie, porządnie zagospodarowane.
Chłopcy wyskakują z ciuchów i do wody!
My z babcią siadamy pod drzewkiem i patrzymy, patrzymy, patrzymy.