Jedziemy sobie po polskich dróżkach, kierując się ku granicy ze Słowacją. Pierwszy postój planujemy w Inwałdzie.
Chcemy zajrzeć do Parku Miniatur i Średniowiecznej Warowni.
Przed nami zaczynają kłębić się czarne chmury.
No nie, nie tak miało być. Idealny plan podróży jest zagrożony.
Dojeżdżamy. Chmury się rozstępują, a przed naszymi oczami rozpościera się świat rozrywki: dinozaury, lunapark,park miniatur, zamek, karuzele, mini zoo.
Przechadzamy się wśród miniatur najsławniejszych budowli, potem chłopcy idą na autodrom (gdzie synuś po raz pierwszy zostaje ranny w serce, ale plasterka nie chce), później Antoś kluczy w labiryncie, a my patrzymy z góry, jak chaotycznie zmienia kierunki i bezbłędnie trafia do wyjścia.
Potem warownia otoczona palisadą, "średniowieczna" osada, w której prezentowane są dawne rzemiosła, a turyści mogą spróbować sił w tkactwie lub innych sztukach.
Ale co tam tkacze i szewcy, kiedy w grocie pod zamkiem siedzi smok i co godzina wyłazi, ryczy, zieje ogniem, puszcza gazy (że się tak wyrażę) a na koniec śpiewa skoczną piosenkę o niewątpliwie edukacyjnych walorach.
Zebrana wokół dziatwa wrzeszczy ze strachu lub ryczy ze śmiechu. To zależy od stopnia wytrzymałości nerwowej.
W warowni mamy wystawę narzędzi tortur, a z opisów wynika, że używano ich powszechnie do nawracania. Wyżej zbiór zbroi i pokaz multimedialny.
Ogólnie miło, ciekawie, czyściutko (bo to średniowieczna "nówka"). Myślę, że mimo całej komercyjnej otoczki, warto wyskoczyć tam z dziećmi.
Na koniec lądujemy w pensjonacie w Milówce, babcia stawia pizzę na kolację i idziemy spać.
A rano? Śniadanie i dalej w świat.
Widok z okien o poranku.
Ps. Jeśli ktoś wie, dlaczego te zdjęcia z Image Shacka są takie małe, to niech mi przystępnie wytłumaczy. Estetów i profesjonalistów przepraszam za negatywne przeżycia wzrokowe.