Zapraszam do śledzenia relacji z naszego czerwcowego wypadu na wyspie Vis Spędziliśmy tam drugą połowę czerwca i dopiero co tydzień temu wróciliśmy. Postaram się sukcesywnie wrzucać kolejne odcinki, oczywiście, jeśli będzie zainteresowanie ze strony Cromaniaków Zdaję sobie sprawę, że Vis jest mniej znaną wyspą niż Brać czy Hvar, dlatego chętnie odpowiem na pytania o fakty, które nie pojawią się w relacji. Z drugiej strony, kilka tajemnic pozwolę zachować dla siebie... Gwoli tytułu: będzie to relacja bardziej leniwa niż moje wspomnienia z Korćuli czy z Braću, bo takie były to dwa tygodnie. Mam nadzieję, że nikt nie zaśnie podczas czytania, a jeśli już się to zdarzy, to niech to będzie sen piękny i spokojny
Relację z naszego czerwcowego wyjazdu rozpocznę przewrotnie - od końca; każde nasze chorwackie wakacje obfitowały w masę obserwacji - w końcu za każdym razem wybieraliśmy inne miejsce, z reguły wyspę. Szybko przekonaliśmy się, że wolimy Dalmację od Kvarneru, nie mogliśmy jednak zdecydować się, która dalmatyńska wyspa jest...nie powiem najpiękniejsza, bo to kwestia względna. “Która nam najbardziej odpowiada” brzmi chyba lepiej.
“Na pewno powie, że wszędzie (w Dalmacji) dobrze, ale na Visie najlepiej” - chcecie pewnie powiedzieć. Otóż tak nie odważę się napisać, z prostej mianowicie przyczyny: mamy do odkrycia dla siebie jeszcze aż 4 duże dalmatyńskie wyspy: Mljet, Lastovo, Hvar i Dugi Otok, nietaktem wobec nich byłoby niedocenienie ich, skoro nawet nie postawiliśmy na ich ziemi stopy. Mamy natomiast pewne przemyślenia na temat różnic (i podobieństw!) w zakresie obejmującym terra dla nas jak najbardziej cognita, czyli Korćula, Brać i Vis.
Skąd się ten Vis w ogóle wziął w naszych wakacyjnych planach? On od dawna w nich się znajdował... Gdybyśmy znaleźli właściwe lokum, pewnie spędzilibyśmy tam (a nie na Braću) już ubiegłoroczne wakacje. Po powrocie ze Splitskiej (przełom września i października 2012) szybko przystąpiliśmy do dzieła i do wigilijnej wieczerzy zasiadaliśmy już z zaklepaną rezerwacją apartmana i wielkimi planami na drugą połowę czerwca 2013.
Zima trzymała tak długo, że ledwie na dobre zaczęło grzać słońce, musieliśmy już szykować się do drogi. Jako, że wracaliśmy do Dalmacji po zaledwie 8,5 miesięcznej przerwie - w dodatku powielając ubiegłoroczną trasę, bo przecież i do Supetaru i do Visu wypływa się z portu w Splicie - wielkiego stresu nie było, wręcz wkradła się rutyna, ale to dobrze - obyło się bez reisefieber. Plan wyglądał tak: urlop od środy, środa - pakowanko, czwartek - przejazd z Warszawy do Wiednia, piątek - dzień wolny w Wiedniu, sobota - przejazd z Wiednia na miejsce docelowe.
Największą różnicą w porównaniu do ubiegłorocznych wakacji był sam środek podróży: wysłużoną mazdę zastąpiliśmy bardziej komfortową renówką. Podczas pakowania samochodu zastanawiałem się, czy aby na pewno potrzebny jest nam boks na dachu, bo wszystkie bagaże z powodzeniem mieściły się w bagażniku. Potrzebowaliśmy jednak mieć trochę wolnego miejsca na wino, więc z trumny nie zrezygnowaliśmy.
Czym różnią się wakacje czerwcowe od wrześniowych (jeździmy zwykle przed albo po sezonie, ostatnio na Braću byliśmy we wrześniu)? Wiadomo - w czerwcu cieszysz się piękną wiosenną jeszcze zielenią, wrzesień to natomiast szeroki asortyment świeżych owoców. Ale jest jeszcze coś...wyjeżdżając po 4 nad ranem, w czerwcu nie jedziemy po ciemku
Wszystko gotowe, można ruszać!
Klamrą spinającą zeszłoroczny Brać i tegoroczny Vis jest koszulka, którą założyłem na drogę:
Pogoda była dla nas bardzo łaskawa, słońce grzało od rana (nocy?), niebo prawie bez chmur, nic tylko jechać! Z racji wczesnej pory, dałem sobie spokój z A2 i pojechaliśmy “starą drogą”, czyli przez Janki i Nadarzyn. Na drodze znikomy ruch i w mgnieniu oka dotarliśmy do Częstochowy. Byliśmy tam na tyle wcześnie, że nie uświadczyliśmy korka na zwężeniu (wiadukt nad torami). Na śniadanie zatrzymaliśmy się w Gliwicach (a jakże!), potem szybciutko A1 do Żor. W ok. Pawłowic okazuje się, że droga do Cieszyna przez Hażlach jest zamknięta z powodu robót. Cóż, jedziemy przez Skoczów, w sumie niewielka to różnica.
W Trzyńcu zamierzamy skorzystać z objazdu remontowanej obwodnicy miasta (szczegóły w wątku założonym przez Lednice), ale zanim dojeżdżamy do skrętu na Żylinę, już stoimy w korku. Zerkam na nawigację i z triumfalnym “Ominiemy to!” skręcam w prawo. To nie był dobry pomysł; pół godziny później i po zaliczeniu kilku rozjazdów na wciąż zwężającej się drodze, wracam w to samo miejsce. Ale nie do korka - korek zniknął. Nastrój wycieczki jest na tyle dobry, że machamy ręką i jedziemy dalej.
Komuś chyba przydałyby się wakacje...
Przejazd przez Słowację jak zwykle bezproblemowy, nie ma więc o czym pisać. Po drodze stajemy, jak zwykle, na stacji ÖMV. W drodze powrotnej okazuje się, że podstawową różnicą pomiędzy stacjami austriackiej sieci a innymi (głównie Slovnaftu) jest...bezpłatna toaleta, za którą na większości Slovnaftów każą sobie płacić 0,20 € Krótko po 15 jesteśmy na miejscu w Wiedniu i oddajemy się błogiemu nieróbstwu aż do końca dnia.
Nastepnego dnia przede wszystkim musimy zaliczyć Prater, bo dzieci nie dałyby nam spokoju. De facto nie dają od tygodnia, dla nich Wiedeń z grubsza = Prater. Cóż, pamiętam jak sam byłem dzieckiem, to w sumie było tak niedawno...ehh....
Zaliczamy też restaurację na Praterze, próbując wczuć się w klimat chorwackich konob. Nie da rady ;/
Prater zaliczony, lody zjedzone, zakupy zrobione, rodzinka odwiedzona - można jechać dalej! W dalszą drogę ruszamy w sobotni ranek. Nie spieszymy się - przed sezonem ze Splitu na Vis można popłynąć tylko o 10:30 i o 18:30 - na ten pierwszy prom w żaden sposób nie zdążymy, nie mamy zresztą zamiaru szarżować. Dojazd na miejsce to jakby gra wstępna, nie wyścigi
Ale i tak jedzie się szybko, bo nawet w Styrii słońce grzeje aż miło. Roboty drogowe na odcinku ok. 9 km występują (jeśli dobrze pamiętam) tuż przed Grazem, obowiązuje zwężenie obu pasów i ograniczenia prędkości, poza tym bez utrudnień. Chwilę później przejeżdżamy już przez rzekę Mur i jesteśmy w Słowenii.
Mureck/Trate, most graniczny
Pogoda w tym roku jest naprawdę świetna, dowodem niech będzie fakt, że w słoweńskich górach temperatura powietrza wynosiła 23C w cieniu. Słabo?!
Na śniadanie zatrzymujemy się na tej samej co zwykle stacji Petrol w Ptuju i kierujemy się do tego samego co zwykle stolika. Okazuje się, że nie my jedyni hołdujemy tej tradycji - przy tej okazji pozdrowienia dla rodaków z Dąbrowy Górniczej, którzy jechali do Breli.
Po przejechaniu przez most na Drawie, okazuje się, że moja nawigacja miała lepszy pomysł ode mnie na trasę do Rogatca. Posłuchałem się jej i nie załuję; otóż kierując się z Ptuja na zachód (uwaga! między Ptujem a Zg. Hajdiną suszyli) najmniej kręcenia jest, jeśli trzymać się drogi 710, która po przecięciu się z autostradą zmienia numer na 2. Chwilę potem skręcamy w lewo w drogę nr 432 (za znakiem na Kidrićevo), a za Kidrićevem droga ta się kończy i skręcamy (w miejscowości Apaće) w prawo, w kierunku Ptujskiej Gory i Majśperka. Dalej już tak jak zwykle i nie wiedzieć kiedy jesteśmy na granicy w Dobovcu, gdzie lekko zdziwiony na nasz widok pogranicznik przeciera znużony oczy i wyciąga leniwie ręce po nasze paszporty...
Codzienna tyrka na przejściu w Dobovcu
CDN.