Po ponad dwóch godzinach rejsu schodzimy na najniższy poziom promu, gdzie zaparkowaliśmy samochód. Oddzieleni burtami statku i podniesionym włazem od świata zewnętrznego, nasłuchujemy co dzieje się na zewnątrz. Odgłosy (oraz godzina pokazywana na zegarku - zbliża się 21) wskazują, że niewątpliwie dobijamy do brzegu. Jeszcze chwilka i...jeeeest! Najpierw piesi, potem pojazdy. Nasza nitka pierwsza, a jesteśmy prawie na początku. “Ostatni będą pierwszymi”?
Pierwsze, co widzę, to mur 10m od wyjazdu z promu, a na nim znak “Vis - no camping”. Wszyscy skręcają w lewo, jadę za nimi. Mijamy mały Konzum, ale słyszałem, że u wyjazdu z Visu jest duży sklep. Skręt w prawo i 200m pod górkę, widzimy drogowskaz: w lewo na Milnę. Jedziemy! Zmierzcha, ale droga jest zaskakująco dobra i szeroka.
Przy wyjeździe z miasta kilka serpentyn - jakoś trzeba wjechać na górę i przeprawić się na południowo-wschodnie wybrzeże wyspy
Droga wije się wśród roślinności, mijamy jakieś podrzędne dróżki, a na szczycie wzgórza dowiadujemy się, że 2 km stąd jest Studenac. Super, bo tego wielkiego sklepu w Visie nie znaleźliśmy. Pewnie jest przy innym wyjeździe z miasta, sprawdzimy to jutro. Dziś jednak trzeba coś kupić, byle było na kolację i śniadanie, reszta później. Mijamy Milnę, gdzie droga zwęża się do 1 pasa, a w miejscowości Podstrażje (pisownia oficjalna, lub Postrożje, jak mówią tubylcy) faktycznie napotykamy sklep sieci Studenac, mieszczący się w białym przydrożnym budynku. Przed sklepem miejscowi mężczyźni dyskutują przy piwku, ewidentnie w owym sklepie zakupionym.
Naciskam klamkę...zamknięte! Czynne do 21, a jest 10 po...szit! Muszę coś zjeść i napić się wina, co to będzie? Miejscowi zachęcają mnie, żebym się dobijał do okna - dziewczyna na pewno jeszcze nie wyszła. Moje pukanie nic nie daje, ale kiedy piwosze wykrzykują w ciemność jej imię, młoda twarz pojawia się w oknie. Mogę zrobić szybkie zakupy? Wpuszcza mnie do środka. “Ale kasa już zamknięta, nie mogę nic sprzedać...” Kurcze, to nie Ameryka, coś chyba da się zrobić? “No ok, tylko szybko!” - rzuca ekspedientka/kasjerka/sprzątaczka, a ja uradowany chwytam koszyk. Sklepik jest malutki, więc długo mi nie zejdzie. Biorę tylko rzeczy najważniejsze: wino, woda, chleb (został tylko tostowy, trudno, byle coś wrzucić na ruszt), kefir, mleko, masło, ser, namazy, kobasice, keczup, piwo, piwo, więcej piwa i do kasy.
Zadowolony wracam z łupami do auta. Dziewczyna uratowała nam, no, może nie życie, ale sporo zachodu. Pewnie nasi gospodarze, których mieliśmy za moment spotkać, poratowali by tym czy owym, ale lubię liczyć na siebie. No i czy mieliby schłodzone piwko? A tak w ogóle, to sklep w Podstrażje istnieje dopiero od 2-3 miesięcy, o czym się później dowiedzieliśmy.
Mijamy kilka zabudowań i na rozjeździe wybieramy drogę w dół, do Rukavaca, który będzie naszą kwaterą przez następne dwa tygodnie. Bez pudła (dziękujemy Ci, Google Street View!) trafiamy i w końcu parkujemy naszą lagunę na wybetonowanym podjeździe. W tym momencie przypominam sobie zeszłoroczną mordęgę w Splitskiej, gdzie raz - nie mogłem znaleźć miejsca do zaparkowania samochodu, dwa - miałem do wniesienia poza bagażami przywiezionymi z Polski zakupy za 900 kun poczynione w supetarskim Tommym, trzy - do pokonania około setki schodków w górę do apartmana. Tu parking jest spory, zakupy mam małe, ale...schodki są! Na szczęście mniej niż w Splitskiej, a ponadto z ciemności wyłaniają się sylwetki trzech osób, które witają się z nami i oferują pomoc przy wnoszeniu bagaży. I tak w ciągu kilku minut wszystko, co przywieźliśmy jest już w apartmanie, dzieci szczęśliwe, że nie muszą już być przypięte pasami w fotelikach biegają po domu i ogrodzie, a gospodarze
oprowadzają nas po naszym apartmanie i obejściu. Dziś wcześnie się nie położymy - trzeba zjeść kolację, rozpakować wszystkie toboły, a potem jeszcze z godzinka na tzw. “odstresowywanie”
_O_O_O_
Wyspani (chyba nigdy tak dobrze nie czułem się po pierwszej nocy po przyjeździe do HR), cieszymy się z dobrej pogody, jedząc śniadanie na ganku. Nie zamierzamy tracić czasu i pierwsze kroki kierujemy na plażę.
Przy tej okazji mała dygresja: o ile Vis jest ogólnie stolicą wyspy, a także największym ośrodkiem handlowym, a Komiża stolicą rybaków i dalmatyńskiego rybołówstwa w ogóle (mieści się tam jedyne w Chorwacji Muzeum Rybackie), to dawna osada rybacka, a obecnie wieś Rukavac jest viskim centrum sportów wodnych i plażowania. Na wysuniętym w morze cyplu znajduje się mała przystań, a okolice obfitują w zatoczki i plaże.
Na początek wybraliśmy najbardziej znaną z okolicznych plaż, Srebrną. Ładnie tu. Nie dziwi zatem fakt, że jest tu parę osób. Przecież pogoda dopisuje, wejście do wody jest łagodne, można wybierać pomiędzy otoczakami a skałkami, jest możliwość schowania się przed innymi plażowiczami na półce skalnej... Do tego
ładny widok, choć wolałbym widzieć tylko otwarte morze. Główna plaża (jest również Mała Srebrna, którą odkryliśmy dla siebie parę dni później) jest zorientowana bowiem na południowy zachód, a więc w oddali można podziwiać górzystą wyspę Biśevo, słynną z Modrej Śpilji (Błękitnej Groty), jedno z iluśtam cudów Adriatyku. Zamierzamy tam się wybrać, ale póki co, przed nami 2 godziny plaży i kąpieli
Dwie twarze Srebrnej: kamyki i skałkiZbratawszy się ponownie z Jadranem, czujemy się od razu lepiej. Póki co, starczy jednak tej wody i plaży. I na przyszły raz warto znaleźć jakieś bardziej ustronne miejsce
Od miejsca gdzie można zaparkować samochód dzieli nas kilkuminutowy spacerek, ale lekkie wzniesienie i palące słońce dają się nam we znaki.
Chwilę później, rozmawiamy z naszymi gospodarzami. Po otrzymaniu pożytecznych informacji (co? gdzie? którędy jechać? za ile?, itp.) i uiszczeniu zapłaty za pobyt, wybieramy się do miejsca, do którego wczoraj przywiózł nas Petar Hektorović, czyli do Visu. Okazuje się, że droga, którą wczoraj przyjechaliśmy jest jedną z dwóch łączących południowo-wschodni kraniec wyspy z Visem. Tym razem więc na rozjeździe w Podstrażju wybieramy tą drugą drogę. Na początku wydaje się być szersza i lepsza, ale i tu trafiają się zwężenia, a za rozjazdem Komiża-Vis trafiamy na ruch wahadłowy na krótkim odcinku -
trwa przebudowa drogi, która i bez tego jest b. wąska. Zwłaszcza na końcowym jej odcinku, na zjeździe do Visu, odwykły przez ostatnich parę miesięcy od wąskich dalmatyńskich dróżek, jadę bardzo ostrożnie świadom, że szerokość pasa ruchu nieznacznie tylko przekracza szerokość laguny, a od stromego zbocza oddzielają nas jedynie metalowe słupki o wysokości połowy samochodowego koła.
Wszędzie blisko...Vis dzieli się na 2 części, niegdyś odrębne miasta, o nazwach Luka i Kut. Luka to część Visu, gdzie przypływają promy (trajekt ze Splitu, katamaran ze Splitu via Hvar oraz - raz w tygodniu - katamaran z Włoch), gdzie mieści się większość sklepów, targ owocowo-warzywny, rybny, centrum informacji turystycznej oraz butiki i sklepy z pamiątkami. Tam wybieramy się teraz, Kut zostawiając na inny raz. Okazuje się, z parkingiem będzie problem:
wjazdu na rivę strzeże metalowy słup, który chowa się w ziemi przy odbiciu identyfikatora na czytniku - skuteczniejsze niż jakiekolwiek zakazy, choć znak “zakaz zatrzymywania i postoju” i tak stoi wszędzie tam, gdzie można fizycznie wjechać. No, prawie wszędzie. Znajduję uliczkę, gdzie można legalnie zaparkować i wyskakujemy na spacer po mieście. Ale co tu się będzie działo w sezonie?
U góry: palmowy skwer, Luka. Na dole: Petar Hektorović znów w domu.Podziwiamy skwer z imponującymi palmami, które robią spore wrażenie zgrupowane w ten sposób, a nie nasadzane w rzędzie co kilkanaście metrów, jak to zwykle w dalmatyńskich miasteczkach bywa. W międzyczasie, do portu wpływa Petar Hektorović. Cieszymy się, że to dopiero początek naszego urlopu, że jeszcze dziś nas stąd nie zabiera na stały ląd.
Właśnie - stały ląd; nie wiem, czy to fakt, że z Visu - przynajmniej z poziomu nabrzeża, przy pełnym słońcu (i tym samym średniej widoczności) -
nie widać stałego lądu, masywów Mosoru czy też Biokova, nie mówiąc już o miejscowościach na wybrzeżu powoduje, że czas płynie tam jakby wolniej, a i o relaks łatwiej? Wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy, ale wkrótce będzie nam dane poczuć moce drzemiące w
Otoku Tajni...
Tymczasem, kontynuujemy spacer wzdłuż nabrzeża. Na początek kroczy dziarsko rivą, mijając kolejne budynki. Tu piekarnia połączona z lodziarnią i do tego z kafejką - wszystko w jednym, tam peśkarija, dalej jeszcze kilka barów i restauracji, hotelik (ale stylowy), winoteka. Musimy coś zjeść, a że trwa sjesta, nie wszystkie przybytki są otwarte. Pierwszego dnia nie będziemy wybredni - może być pizza! Siadamy w Pizzerii Dionis, gdzie poza nami obsługiwany jest zaledwie jeden stolik. Jesteśmy bardzo spragnieni, jedno litro bijelo suho staje zatem zaraz na naszym stole. Do naszych uszu dochodzą co jakiś czas jakieś dziwne odgłosy, aż w końcu
delikatny podmuch wiatru kieruje na nasze rozżarzone głowy chłodną i wilgotną mgiełkę. Ach tak, mają rozpylacze pary wodnej zainstalowane pod zadaszeniem! Sprytne! Podczas pobytu na Wyspie spotkamy ten niezwykle przydatny wynalazek jeszcze nieraz, ale póki co jesteśmy zaskoczeni, że nikt wcześniej na to nie wpadł (czyt.: myśmy się z tym ustrojstwem wcześniej nie spotkali). Co do jedzenia: nie polecam tej pizzerii. Ich ciasto jest niegodne serwowania w basenie Morza Śródziemnego - grube jak podeszwa glana, całość niezbyt smaczna. Pierwsze koty za płoty... Jak będziecie mieli ochotę na pizzę, to w jednym z kolejnych odcinków relacji polecę pewien lokal, który serwuje pyszne placki na tawrdym i cieniusieńkim cieście, czyli tak jak trzeba
Peśkarija Kalambera, jedna z dwóch w Visie (Luka) z planem zakupów na następny dzień.Salon Crocs? W Visie? W dodatku dzieli budynek z targiem rybnym Pizzeria Dionis - niekoniecznie polecamy Teraz czas na spacer uliczkami Luki. Pokonujemy kilkanaście schodków i idziemy dalej wzdłuż nabrzeża, ale już osłonięci od słońca kamienicami z jednej i z drugiej strony. Uliczki są tu wąskie, a kamienie tak cudownie wyślizgane, że moja decyzja może być tylko jedna: sandały z nóg, idę na bosaka! Córka ochoczo idzie w moje ślady, a ja natychmiast podejmuję się chodzić boso tak często jak się da przez najbliższych kilkanaście dni
Mijamy kilka sklepików, ale
większość zamkniętych na czas sjesty. Również ludzi nie widać wielu. Widać natomiast, jak tu jest pięknie. Pięknie i spokojnie... I wszystko byłoby super, gdyby głowy nie rozbolały nas (tj. mnie i Ani) od połączenia palącego słońca z dużą ilością wina wypitego w godzinach popołudniowych. Wracamy do domu, zmęczeni i szczęśliwi. Musimy tylko pamiętać, żeby wino pić w ciągu dnia z umiarem, a najlepiej zostawiać na wieczór
Poniżej: viski kaśtel - wieża obronna, na chodniku widoczne działo.Przed opuszczeniem Visu odwiedzamy jeszcze największy sklep spożywczy na wyspie, którego nie znaleźliśmy wczorajszego wieczora. Tommy (dawniej Kerum) usytuowany jest na wyjeździe z Visu w stronę Komiży, ale dziś jest niedziela i sklep zamknął swe podwoje wczesnym popołudniem. Cóż, pozostają nam 2 malutkie sklepy: Konzum i Studenac, jedyne poza Tommym sklepy w Visie, do których można dotrzeć swobodnie samochodem. Co prawda w sąsiedztwie przeprawy promowej, gdzie się mieszczą, nie można parkować, ale na czas zakupów zostawiamy auto na światłach awaryjnych i ogarniamy podstawowe potrzeby.
Zmęczeni pierwszym dniem na wyspie, przycinamy z Anią komara po powrocie do domu, podczas gdy nasze dzieci bawią się w ogrodzie z rówieśnikiem naszej czterolatki, wnuczkiem naszych gospodarzy. Wieczorem zaś rozmawiamy na tarasie, dzieląc się pierwszymi spostrzeżeniami z pobytu i planując następny dzień przy muzyce cykad. Właśnie, cykad! Przed wyjazdem przeczytałem gdzieś (na forum?!), że czerwiec to za wcześnie na cykadzie koncerty, a tu proszę...