Tej nocy faktycznie trochę się działo: powiało, popadało, a nawet pobłyskało. Zaowocowało to lekkim ochłodzeniem - 25 stopni to jednak wciąż ciepło, aczkolwiek jednocześnie na tyle znośnie, żeby zrealizować jeden z podstawowych celów każdego turysty wypoczywającego na Visie, nas nie wyłączając:
odwiedzić jedną z 10 pereł dalmatyńskich wysp (tak, wiem, takich klasyfikacji jest zapewne tysionc pińcet sto dziwińcet)
- Uvalę Stiniva.
ostrzegawcze znaki na początku ścieżki w dółZ bezkresu wyłania się...no właśnie, co? Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy...ciii, wrócimy do tego później widok z “Siusiakiem” w tleStiniva jest następną na zachód zatoczką od odwiedzonej przez nas parę dni wcześniej Malej Travnej, stąd też dojazd do niej jest podobny: należy dojechać do wioski Marine Zemlje, a stamtąd poszukać drogowskazu prowadzącego na Stinivę. Po ujechaniu ledwie kilkudziesięciu metrów od skrętu należy zatrzymać samochód na zaimprezowanym leśnym parkingu i dalszą część drogi przebyć pieszo. Niby nic nadzwyczajnego, ale
trasa jest dość stroma, także do zejścia (i wspinaczki w drodze powrotnej!) należy być odpowiednio przygotowanym (klapki, etc.
), no i najlepiej odpuścić sobie tą trasę po deszczu (po czym?!
) lub przy wielkim upale. Miejscowi odradzają ten sposób dostania się na plażę w zatoczce także małym dzieciom, my jednak zaryzykowaliśmy
Oczywiście, na plażę można popłynąć także taksówką wodną z przystani w Rukavacu - czas podróży to ok. 20 minut w jedną stronę, koszt to ok. 200-300 Kn (powrót i 2h odpoczynku na plaży wliczone w cenę).
Przewodniki zalecają przybycie na Stinivę co najmniej raz zarówno drogą lądową, jak i wodną, ponieważ obydwie dostarczają niesamowitych widoków. My możemy potwierdzić tą rekomendację, jeśli chodzi o marszrutę, choć nie wątpimy, że i od morza Stiniva zachwyca. Może kiedyś to sprawdzimy? A jak prezentują się widoki z drogi lądowej? Sami popatrzcie.
Schodzimy w podgrupach: ja z Borysem, Ania z Lenką. Męska część wyprawy dociera na miejsce oczywiście pierwsza i przez kwadrans zastanawia się, kiedy kobity wreszcie dołączą. Po tak forsownej (przynajmniej jak na dzieci) drodze
nagrodą dla wszystkich jest kąpiel w naprawdę urokliwej scenerii. Słońce operuje tu jedynie przez kilka godzin i to nie na całej szerokości plaży, która jest wyjątkowo, jak na Chorwację, głęboka i całkiem, całkiem szeroka (tyle, że boki są skryte w cieniu). Wszystko to oczywiście zasługa olbrzymich skał pozostawiających jedynie kilkumetrową minicieśninę, przez którą woda wpływa do końcowej, zaokrąglonej części zatoczki. Wypływając stamtąd w kierunku otwartego morza, patrząc w górę na potężne skalne bloki, człowiek czuje się...zajebiście!
Na plaży, z samego boku, mieści się niewielka konoba, w której można coś przekąsić (jedynie zakąski) oraz wypić. Ceny oczywiście zaporowe, dla orientacji powiem, że za małe piwo płaciliśmy 30 kun. No, ale takie prawa monopolisty. Od naszych gospodarzy dowiedzieliśmy się, że konobę prowadzi rodzina, która w zamian za pozwolenie prowadzenia interesu ma obowiązek sprzątać plażę. Phi, też coś - niezły biznes ktoś zrobił…
I wszystko byłoby cacy, gdyby nie...no właśnie, przecież wspomniałem, że to jedno z najpopularniejszych miejsc odwiedzanych przez praktycznie każdego, kto przypływa na Vis. W tym osoby z własnymi łodziami motorowymi, które, zamiast zakotwiczyć wypasione motorówki przed skalnym zwężeniem, wpływają do końca zatoczki, zajmując 50% wewnętrznego akwenu. W tym dwudziestoletni Angole, których przywiózł większy jacht. Kilkunastoosobowa grupa młodzieńców spędziła godzinę na darciu japy i rzucaniu kamieniami z plaży w skał i do wody, często w swoich kolegów pływających w zatoczce. Jakimś cudem nie trafili w nikogo innego.
W końcu Angole odpłynęli, podobnie uczyniła większość wieśniaków w motorówkach i można było chwilę wypocząć. Chwilę, bo kiszki już zaczynają grać marsza, a przed nami jeszcze długa droga pod górę. Zwijamy manatki i skręcamy na ścieżkę zaczynającą się za monstrualnym sukulentem. W górę idzie łatwiej, choć i tak parę razy niechcący wynajduję trudniejszą trasę, ale grunt, że jest zabawa. Taka lightowa wspinaczka, w której i nasze sześcio- oraz czteroletnie pociechy mogą - przy niewielkiej pomocy rodziców - wziąć udział. Zatrzymujemy się na chwilę mniej więcej w połowie drogi, w miejscu, skąd- po pokonaniu największej wertykalnej różnicy poziomów - można podziwiać fantastyczny widok na dolinę, zatokę i morze.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie......i odwracamy się plecami do Stinivy - gdzieś tam w górze zaparkowaliśmy samochód Na parkingu obok naszej laguny ustawiło się już sporo samochodów, co świadczy o tym, że drogę lądową do Stinivy wybiera mniej więcej tyle samo osób co przypływa do zatoki łodziami. No, może jednak odsetek odwiedzin “od strony morza” jest ciut większy. Ale chyba jednak większa satysfakcja jest z pokonania górskiej trasy, do czego zachęcam starych i młodych
Tu już widać wyraźniej - ktoś może rozpoznaje zarysy na horyzoncie? Zostawiam Was z zagadką na koniec, choć to nie koniec odcinka - pozwolę sobie jednak podzielić relację z tego wtorkowego dnia na 2 części, bo mam jeszcze trochę do pokazania i poopowiadania
C.D.N.