Przez cały rok planowaliśmy tegoroczne wakacje. Na forum zaglądaliśmy chyba codziennie, czytaliśmy, drukowaliśmy Wasze uwagi. Już na początku roku wiedzieliśmy, że tym razem będzie to Hvar.
Skład wycieczki: ja, mój mąż Leszek, młodszy syn Filip i siostrzenica męża, Julka. Dzieci są w tym samym wieku i całkiem nieźle się dogadują.
Termin: 17.07-8.08
Auto:fiat Qubo, koloru Piasek pustyni, jak z naciskiem zaznacza mój mąż. A nie kremowy jak gdzieś napisałam
Wyjeżdżamy 17 lica (czwartek), po południu. Nasz pies czuje pismo nosem, nie spuszcza z nas oka. Gdzie my, tam i on. Plącze się pod nogami, ale nie mam serca go przegonić.
Tego dnia jedziemy tylko do Warszawy, stamtąd mamy zabrać Julkę. Nocujemy, rano wrzucamy (właściwie : upychamy) jej bagaże i w drogę. Do Chorwacji wybieramy się dopiero w niedzielę po południu, mamy sporo czasu. Jedziemy drogą kielecką, po drodze pokażemy dzieciom miejsce gdzie walczył i zginął ich pradziadek. Leszek już tam był, ja jadę tam również po raz pierwszy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że przez 70 lat nie było wiadomo gdzie jest pochowany, ani kiedy zginął. Dopiero w tym roku Polski Czerwony Krzyż przesłał teściowi taką informację. Zapalamy znicze, na chwilę popadamy w zadumę. Zaglądamy jeszcze do małego, wiejskiego kościółka (trwają tam przygotowania do ślubu), i jedziemy dalej. Musimy jeszcze pokazać dzieciom Bartka, póki jeszcze jest. Po krótkiej chwili jesteśmy na miejscu.
Zdjęcie zrobione przez Julkę
Do Krakowa docieramy około godziny 15-ej. Robimy ostatnie zakupy, jedziemy na wieś do domku mojej cioci, gdzie będziemy nocować i spędzimy kilka godzin następnego dnia. Ranek wita nas gęstą mgłą i niestety deszczem A przecież wiadomo, że w czasie deszczu dzieci się nudzą. Co chwilę słychać: ciociu, mamo długo jeszcze? ? Długo...Wyruszamy o 16-ej. Granicę w Chyżnym (Chyżnem?) osiągamy o 17.30. Jedziemy bezpłatnymi drogami Słowacji. W Banskie Bystricy udaje nam się ominąć płatny odcinek autostrady (W Banskiej należy zjechać na drogę nr 69). W Šahe jestemy o 21.30. Zaraz za granicą kupujemy węgierskie winiety. Kupujemy miesięczne. Wychodzi trochę drożej niż czterodniowe, ale przynajmniej w drodze powrotnej nie będziemy mieli z nimi kłopotów. Dzieciaki koniecznie chcą zobaczyć Budapeszt nocą, przed zaśnięciem wymuszają na nas obietnicę, że je obudzimy. O 22-ej z minutami mkniemy przez, bynajmniej nie uśpione, miasto. Z tylnej kanapy co chwila słychać okrzyki zachwytu. Wcale im się nie dziwię
Na dzisiaj wystarczy, chce mi się spać. Na szczęście do pracy idę dopiero jutro wieczorem. Dobranoc