mojekp, kroj, Youlca- miło mi, że towarzyszycie mi w podróży.
Kolejny dzień spędziliśmy na campingu. Wczoraj wróciliśmy bardzo późno, dlatego też dzisiaj dzisiaj nie bardzo nam się już chciało gdzieś wybierać.
W tym roku, w odróżnieniu do roku ubiegłego, na campingu jest bardzo dużo Polaków. Leszek, za każdym razem kiedy to mówię, próbuje mnie poprawiać mówiąc, że nie bardzo dużo, lecz po prostu więcej
. W każdym razie wszędzie gdzie się nie obrócę słychać język polski. Obok nas również są Polacy, ale nie zawieramy z nimi bliższej znajomości. W niedzielę wyjeżdżają i na ich miejscu również rozbijają się rodacy. To Maria i Andrzej z Chrzanowa (Filip od razu szepcze mi do ucha : Mamo, moja babiczka pochodzi z Chrzanowa
).
Są w Chorwacji po raz 15, w tym na Hvarze po raz czwarty (albo po raz czwarty w Jagodnej). Nie udają znawców, ale dają nam dużo rad i polecają miejsca warte odwiedzenia. Od nich dowiadujemy się gdzie można urwać liście laurowe ( jak najbardziej bezpańskie), gdzie można się przejść na wycieczkę, gdzie kupić doskonałą oliwę czy travaricę. Pokazują mi jak wygląda polna szałwia, spróbowałam ale fanką tego zioła nie zostałam. Bardzo polecają nam wyprawę do Humaca. Byli tam już kilkakrotnie, bardzo im się podobało więc i nam się spodoba. W tym roku też już tam byli ze znajomymi, którzy przyjechali do Chorwacji po raz pierwszy. Specjalnie dla nas znaleźli informację, kiedy można z przewodnikiem zwiedzić Grapčevą Špilję, która znajduje się w pobliżu. Dlatego jest już postanowione : w sobotę jedziemy do Humaca.
Dzisiaj za to cały dzień spędzamy na plaży. Wczoraj w Makarskiej, za całe 20 kun kupiliśmy dzieciom radochę a nam święty spokój, czyli najzwyklejszy w świecie materac do pływania. Oglądaliśmy również materac do namiotu, ale miał tylko 135 cm a nasza sypialnia ma ich 160. Dalej więc musimy w nocy pompować go ponownie
.
Julia z Filipem już od rana szaleją na materacu. Wskakują na niego, spychają się do wody, urządzają zawody kto pierwszy do niego dopłynie. To był na pewno doskonały pomysł, zapewniliśmy im świetną zabawę, z wody trzeba ich wyciągać siłą.
Co najdziwniejsze, w ubiegłym roku zabraliśmy ze sobą i materac i wielką orkę i nie cieszyły się powodzeniem. Dlatego też w tym roku pozostały w domu.
Dzieci bawią się na kamyczkowej plaży, a my idziemy na skałki. Nie te co zwykle, tym razem idziemy w prawo.
Tam jest dużo zaciszniej, dociera niewielu ludzi, możemy poczuć się swobodniej
. Nasze stałe miejsce już zajęte. Robimy tylko zdjęcia i znajdujemy inne miejsce do opalania. Dojść tam troszeczkę trudniej, ale za to jesteśmy zupełnie sami
Przez dłuższą chwilę ciszę zakłócają nam rybacy, zbierający sieci wyjątkowo blisko plaży. Z łowieniem ryb mam niewiele do czynienia, z łowieniem za pomocą sieci jeszcze mniej. Zachowanie tych panów wydaje mi się co najmniej dziwne. Pływa kilka łódek ( chyba pięć), na jednei z nich jest mężczyzna, który tłucze w wodę czymś takim co przypomina wielką przepychaczkę ( nie wiem jak to się fachowo nazywa) do toalety. W wodzie pływa nurek z bardzo długimi płetwami i niesamowicie młóci wodę, co jest źródłem dość dużego hałasu. Co oni robią? Leszek zgaduje, być może trafnie, że naganiają ryby do sieci.
W tym miejscu, gdzie dzisiaj plażujemy, zejście do wody jest trudne. Nie ma łagodnego zejścia, tylko poszarpane skałki
Leszek się kąpie, ja nie mam odwagi wejść w tym miejscu. Na skałkach zostawia buty do pływania, okulary ( na szczęście przeciwsłoneczne) i w bezpiecznej zatoczce zanurza wodę do picia. Po wyjściu z wody, widzę że czegoś szuka. Podchodzę i okazuje się, że niczego nie ma. Nie ma butów, okularów, zostaliśmy bez wody. Szukamy ale bez skutku. W takim upale bez picia, zbyt długo nie da się wytrzymać. Postanawiamy wrócić i uzupełnić niedobór płynów. W drodze powrotnej wypatrujemy stworzenie, które mi przypomina świerszcza, ale chyba nim nie jest. Znając zamiłowanie naszego syna do różnego rodzaju żyjątek, zabieramy go na camping. Filip w nibyświerszczu rozpoznaje swojego przyjaciela z Korčuli. Robimy obowiązkowe fotki.
Marija (jak nazywa naszą sąsiadkę mój mąż), jest bardzo zainteresowana naszym znaleziskiem. Biegnie do namiotu po aparat. Leszek podchodzi do niej i niespodziewanie sadza jej zwierzątko na przedramieniu. Wzbudza tym panikę
. Marija donośnie domaga się zabrania stwora, ale czyni to na tyle delikatnie, że nasz znajomy chyba nie czuje się zagrożony. Po sesji fotograficznej świerszcz wraca do środowiska bardziej mu przyjaznego, a my udajemy się każde w swoją stronę.
Leszek na swoje ulubione skałki, dzieci z materacem na plażę, a ja z płetwami i maską do wody. Bardzo mi odpowiada takie pływanie. Nie odpływam jakoś bardzo daleko, czuję respekt do wody. Udaje mi się wypatrzeć ośmiornicę i to na zupełnie płaskim dnie. Nie ma tu żadnych skałek. Jest tylko żwirek. Ponieważ nie nurkuję, udaje mi się przez dłuższy czas ją obserwować. Widzę jak zmienia kolory, jak faluje jej płaszcz. Szkoda, że nie mam aparatu
.
Po wyjściu z wody idę do Leszka. On to ma cierpliwość. Cały czas, z krótkimi przerwami na kąpiel, smaży się na słoneczku. To nie dla mnie. Ale trochę mogę mu potowarzyszyć. Szczególnie, że mój mąż postanawia wykonać kilka skoków do wody.
Z tych skałek wejście jest od razu na głęboką wodę. Jest kilka do kilkunastu metrów morskiej głębiny. Ale za to jakie widoki
Wczoraj nasi sąsiedzi martwili się
, że tak długo nie wracamy z wycieczki. To naprawdę miłe, gdy zupełnie obcy ludzie okazują sobie troskę i zainteresowanie. Wieczorem spotykamy się z nimi na plaży, śpiewamy, raczymy napojami powszechnie uważanymi za rozgrzewające. Chętni, oczywiście nie pijący, nurkują z latarką, obserwując nocne życie podwodne. Leszkowi bardzo się to podoba, może nawet kupimy taką latarkę i w następnym roku też ponurkujemy? Ponurkujemy, to w stosunku do mnie zbyt duże słowo. Ja po prostu utrzymuję się na wodzie jak materac. Na basenie, przy dużej pomocy mojego męża (wciągał mnie za łeb pod wodę),udawało mi się kawałek popłynąć przy dnie. Tutaj ta sztuka mi się nie udaje
. Za każdym razem wypycha mnie jak korek od szampana. Ale i tak mi się podoba.
Dzisiaj Leszek nareszcie założył "lepsze" oczy. Mój mąż ma dość dużą wadę wzroku. Do tej pory pływał w masce bez okularów i wydawało mu się, że wszystko dość dokładnie widzi. Dzisiaj mu przypomniałam, że przecież zabrał ze sobą soczewki. Założył i stwierdził, że jemu się tylko wydawało
, że wszystko widzi. Tak naprawdę zobaczył dopiero teraz.